Podobne
- Strona startowa
- Lovecraft H.P 16 Opowiadan (www.ksiazki4u.prv
- Bulyczow Kir Nowe Opowiadania Guslarskie
- Niziurski Edmund Opowiadania.BLACK
- Niziurski Edmund Opowiadania.WHITE
- Le Guin Ursula K Opowiadanie swiata
- Steinbeck John Myszy i ludzie (2)
- Terry Pratchett 04 Mort (2)
- Follett Ken Igla
- Gregory Philippa Biała księżniczka
- Applications Of DSP To Audio And Acoustics (Mark Kahrs)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mizuyashi.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiatr smagnął Jukesa po karku, a w chwilę potempoczuł prąd powietrza na mokrych kostkach nóg.Wentylatory kotłowni mruczały monotonnie; przedsześcioma drzwiczkami palenisk dwie dziko wyglądające postacie, obnażone do pasa, zataczały się ipochylały, mocując się z dwiema szuflami.- No! Ciągnie teraz na całego - ryknął natychmiast drugi mechanik, jakby przez cały czas wyczekiwałJukesa.Mały i zwinny facecik, starszy palacz, o uderzająco jasnej skórze i rudym wąsiku, pracował wniemym zapamiętaniu.Utrzymywali pełne ciśnienie pary i głębokie dudnienie, jakby odgłos pustegowozu meblowego jadącego po moście, tworzyło nieprzerwany basowy akompaniament dla wszystkichinnych hałasów w tym pomieszczeniu.- Prawie cały czas blazuje - wrzeszczał bez ustanku drugi mechanik.Z dzwiękiem podobnym doszorowania stu garnków naraz otwór wentylatora chlusnął mu nagle na ramię strumień słonej wody i zust mechanika potoczył się grad przekleństw skierowanych przeciwko wszystkiemu, co na ziemi, łączniez jego własną duszą; miotając się jak wariat, nie ustawał jednak w swojej pracy.Rozległ się przenikliwyszczęk metalu i rozjarzony, blady płomień oświetlił kulistą głowę, bełkoczące usta i zuchwałą twarz.Potem znów brzęk i rozpalone do białości żelazne oko pieca zamknęło się z powrotem.- No i gdzie my teraz, cholera, jesteśmy? Niech no pan powie.Psiakrew.Pod wodą czy co? Leci na łebtonami.Czy te przeklęte głowice nawiewników diabli wzięli? Co? Ale co taki niby przyjemniaczek matrosmoże wiedzieć?.Jukes stał przez chwilę całkiem oszołomiony, potem nagły przechył cisnął nim i pomógł wypaść dosąsiedniego pomieszczenia.Ledwo zdążył objąć wzrokiem względnie przestronną, spokojną i jasnąmaszynownię, rufa statku zapadła głęboko w morze, wyrzucając go jak z procy głową naprzód, prostow pana Routa.Ramię mechanika, długie jak macka, wyskoczyło ku niemu niby poruszone sprężyną.Jukes,odepchnięty, zakołował w kierunku rur głosowych.Jednocześnie Rout powtórzył z powagą:- Tak czy owak, musi pan lecieć na górę.Jukes ryknął:- Jest pan tam, kapitanie? - i nadsłuchiwał.Cisza.Wycie wiatru uderzyło go nagle prosto w ucho, alezaraz cichy głosik odepchnął spokojnie wrzask huraganu.- To pan? No i co?Jukes był gotów opowiadać, tylko czasu brakło.Bez trudu mógłby wszystko wyjaśnić.Doskonale sobiewyobrażał, jak kulisi, zamknięci szczelnie w cuchnącym międzypokładzie, leżeli chorzy i wystraszenimiędzy rzędami swoich kuferków.Potem jeden z kuferków - a może kilka naraz - zrywa się podczasprzechyłu z umocowania - przewraca następne; pękają ścianki, otwierają się wieka i wszyscynieporadni Chińczycy rzucają się jak jeden mąż ratować swoje mienie.Potem już każdy następny ruchstatku przewalał z boku na bok ten tratujący, ryczący tłum, w chaosie pękających desek, dartych ubrańi toczących się dolarów.Raz rozpoczętej bijatyki nie byli w stanie przerwać.Teraz nic ich już nie możepowstrzymać - z wyjątkiem przemocy.Prawdziwy kataklizm.Widział to na własne oczy i nie ma już nicdo dodania.Pewnie są i zabici.Reszta będzie się bić.Wysyłał słowa, które, potykając się jedno o drugie, wypełniały wąską rurę głosową.Ulatywały w jakąściszę pełnego zrozumienia, przebywającego w górze, sam na sam ze sztormem.A Jukes bardzo chciałnie mieć już nic więcej wspólnego z tą wstrętną awanturą, która wybuchła w tak krytycznej dla statkuchwili.VCzekał.Przed oczyma miał mozolnie pracujące maszyny, które w chwili nabierania szalonego pędustawały na krzyk pana Routa: "Uważaj, Beale!" Nieruchomiały posłuszne wpół obrotu, ciężki wałkorbowy zatrzymywał się w ukośnej pozycji, jakby świadom niebezpieczeństwa i upływania czasu.Potem, ze świstem wydechu przez zaciśnięte zęby, z ust pierwszego mechanika padało: "No, ruszamy"i maszyny kończyły przerwany obrót i zaczynały następne.Poruszały się ostrożnie, z przezorną mądrością i rozmysłem, używając swojej potężnej siły.Zadaniemich było cierpliwie nakłaniać oszalały statek, by ponad furią fal trzymał się dziobem do wiatru.Czasamipan Rout opuszczał brodę na piersi i marszcząc brwi, wpatrywał się w maszyny głęboko zamyślony.Głos, który odgradzał huragan od ucha Jukesa, zaczął:- Wez pan ze sobą marynarzy.- i urwał niespodziewanie.- Co mam z nimi robić, panie kapitanie?Rozległ się nagle ostry, krótki, naglący brzęk.Trzy pary oczu podniosły się szybko na tarczę telegrafu,gdzie wskazówka, jakby targnięta przez diabła, skoczyła z CAAA na STOP.Potem trzej ludzie wmaszynowni poczuli wyrazne zahamowanie statku, dziwne skurczenie, jakby zbierał się w sobie dorozpaczliwego skoku.- Stop! - ryknął Rout.Nikt - nawet kapitan MacWhirr, który jeden jedyny na pokładzie dojrzał białą linię piany, zbliżającą sięna takiej wysokości, że nie mógł uwierzyć własnym oczom - nikt nie mógł wiedzieć, jak stroma byłafala i jak straszną przepaść drążył huragan za pędzącą ścianą wody.Gnał na spotkanie statku, któryzatrzymał się na chwilę, jakby zbierając siły, uniósł dziób i dał susa.Płomienie przygasły we wszystkichlampach i w maszynowni pociemniało.Jedno światło znikło.Z gwałtownym trzaskiem i wściekłymrykiem tony wirujących wód waliły się na pokład, jakby statek znalazł się u stóp wodospadu.Ludzie w dole patrzyli na siebie osłupiali.- Boże drogi, cały pod wodą! - wrzasnął Jukes."Nan - Shan" dał nura prosto w otchłań, jakby stoczył się poza skraj ziemi.Maszynownia przechyliła sięniebezpiecznie do przodu, niby wnętrze wieży kiwającej się podczas trzęsienia ziemi.Z kotłownidoleciał potworny łoskot spadającego żelastwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]