Podobne
- Strona startowa
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean Park
- Donaldson Stephen R Moc ktora oslania
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- § Carter Stephen L. Wladca Ocean Park
- White Stephen Program (2)
- Collins Jackie Hollywood 3 Dzieci z Hollywood
- Niemeyer Pat, Knudsen Jonathan Learning Java
- Introduction to Microprocessors and Microcontrollers John Crisp
- May Karol Winnetou t.II
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fashiongirl.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy jedno z nich pochyliło się i wsadziło tułów do samochodu.W dłoni ściskało nóż.Na ten widok Burta opuściło całe odrętwienie.Potykając się na schodach kościoła, ruszył biegiem w stronę t-birda.Jeden z dzieciaków, chłopak w wieku mniej więcej szesnastu lat, z długimi, rudymi włosami opadającymi spod kapelusza na ramiona, spojrzał obojętnie w jego stronę i w powietrzu coś śmignęło.Burt odniósł absurdalne wrażenie, że dostał w ramię cios z dystansu.Potem poczuł taki ból, że aż pociemniało mu w oczach.Głupkowato spoglądał na swoją rękę.Warty półtora dolara nóż marki "Pensy" sterczał mu z ramienia niczym jakaś dziwaczna narośl, a rękaw sportowej koszuli J.C.Penneya błyskawicznie nasiąkał krwią.Przez długą niczym wieczność chwilę Burt gapił się na nóż, rozmyślając idiotycznie, skąd wziął się w jego ramieniu.Kiedy uniósł głowę, ujrzał, że rudzielec jest tuż-tuż.Jego uśmiech świadczył o absolutnej pewności siebie.Ty skurwysynu! - ryknął ochrypłym z emocji głosem Burt.Poleć duszę Bogu, bo za chwilę staniesz przed Jego tronem! - zawołał rudowłosy chłopak, wyciągając dłonie w kierunku twarzy Burta.Ten zrobił krok do tyłu, wyrwał z rany nóż i wbił go prosto w gardło rudzielca.Z szyi trysnął strumień krwi i ochlapał Burta, a z krtani płomiennowłosego wyrostka dobył się obrzydliwy bulgot.Dzieciak, zataczając się jak pijany, zaczął chodzić w kółko.Sięgnął po sterczący z gardła nóż i bezskutecznie próbował go wyciągnąć.Burt obserwował to z rozdziawionymi ustami.Nie, to wszystko nie działo się naprawdę.Wszystko to było snem.Rudowłosy chłopak krążył i krążył.Nieustannie gulgotał; jedyny hałas mącący martwą ciszę popołudnia.Pozostałe dzieci spoglądały na niego w osłupieniu.Tego w scenariuszu nie było, pomyślał tępo Burt.W scenariuszu byłem tylko ja i Vicky.I chłopiec z kukurydzy, który próbował uciec.Ale żadne z nich!Popatrzył na dzieciaki dzikim wzrokiem.I jak wam się to podoba? - chciał wrzasnąć.Rudzielec wydał ostatni, cichy bulgot, a potem miękko osunął się na kolana.Popatrzył jeszcze przelotnie na Burta, puścił rękojeść noża i upadł na ziemię.Od strony zgromadzonej wokół t-birda dzieciarni dobiegło zbiorowe westchnienie.Malcy patrzyli na Burta, a Burt z jakąś dziwną fascynacją spoglądał na nich.ale zauważył, że w aucie nie ma już Vicky.Gdzie ona jest? - zapytał podniesionym głosem.- Gdzieście ją zabrali?Jeden z chłopców uniósł skrwawiony nóż myśliwski, przysunął go sobie do gardła i wykonał taki ruch, jakby coś piłował.Wy- szczerzył zęby w ironicznym grymasie.Odpowiedź była jedno- znaczna.Brać go! - krzyknął jeden ze starszych chłopców.Dzieci powoli ruszyły ławą, więc Burt się cofnął.Przyśpieszyły kroku.Burt również.Strzelba, cholerna strzelba! Ale w tej chwili było to marzenie ściętej głowy.Na przykościelnym trawniku za- majaczyły groźne cienie dzieci.Burt wyskoczył na ulicę.Zaczął biec.Zabić go! - ryknął ktoś za jego plecami, a dzieciarnia hurmem ruszyła w pościg.Nie uciekał na ślepo.Nie kierował się do budynku urzędu miejskiego, bo tam osaczyłyby go jak szczura.Pobiegł ulicą Główną, która dwie przecznice dalej znów przekształcała się w normalną szosę.Gdyby nie jego głupi upór, jechałby nią teraz spokojnie razem z Vicky.Mokasyny rytmicznie biły w płyty trotuaru.Przed sobą ujrzał kilka biurowców, lodziarnię i -jakżeby inaczej! - kino "Bijou".Nad wejściem widniał wielki, pokryty grubą warstwą kurzu napis: DZ Ś W PROG AMI KLEOPA RA Z ELI A TH TAYLOR.Za ostatnim skrzyżowaniem, na samym końcu miasteczka, znajdowała się stacja benzynowa, a dalej po obu stronach drogi rozciągały się już tylko bezkresne łany kukurydzy.Zwarta, zielona, sfalowana ściana.Biegł.Z trudem łapał dech i bardzo dokuczało mu zranione ramię.Zostawiał za sobą ślady krwi.W biegu wyciągnął z kieszeni chusteczkę do nosa i wsunął ją pod koszulę.Biegł.Mokasyny równo uderzały w chodnik wyłożony popękanymi płytami.Coraz trudniej przychodziło mu złapać oddech.Ramię pulsowało okropnym bólem.Jakaś część umysłu zadawała mu pytanie, czy zamierza tak biec do najbliższego miasteczka, czy zdoła przebiec po tej asfaltówce czterdzieści kilometrów.Biegł.Za sobą słyszał odgłosy zbliżającej się pogoni; ścigającej go sfory młodszych o piętnaście lat dzieciaków.Ich stopy łomotały po nawierzchni.Dzieciarnia wrzeszczała bezustannie.Doskonale się bawią, pomyślał zupełnie bez związku Burt.Będą o tym rozprawiać przez lata.Burt biegł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]