Podobne
- Strona startowa
- Ziemkiewicz Rafal A Czerwone dywany odmierzony krok
- Ziemkiewicz Rafal A Pieprzony los kataryniarza (SCA
- Ziemkiewicz Rafał Czerwone dywany odmierzony krok
- Crosland Susan Niebezpieczne gry
- Eddings Dav
- Morris West Arcydzielo (2)
- Darwin Charles O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego
- McNaught Judith Raj
- Rice Anne Wywiad z wampirem (SCAN dal 702
- Jordan Robert Oko swiata cz 2
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- thelemisticum.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Orin nie przypominałsobie, by kiedykolwiek były otwierane.Raz - po awansie Malaspiny zKroiła do Media Connect, kiedy oboje wymienili sobie imlanty i instalowaliw domu bardziej wydajny hardłer.Aadnych parę lat temu.Ale i wtedy dopiwnicy wchodzili tylko instalatorzy z serwisu.Po co zresztą miałby tamwchodzić ktokolwiek inny?- Dom, otwórz drzwi do piwnicy.Przynajmniej Dom działał bez zarzutu - dopóki nie zażądało się czegoś, cozmuszałoby go do połączenia z węzłem sieci.Wewnątrz drzwi szczęknęłyledwie dosłyszał-nie rygle.Pchnął klamkę.Schody na dół jeszcze przez ułamek sekundy tonęły w ciemności.Dopierogdy postawił stopę na najwyższym stopniu, załopotały jarzeniowe ogniki wciągnących się wzdłuż lamperii szklanych bańkach.Jednocześnie w ciszyrozległ się delikatny, elektryczny brzęk, jak dzwięk owadów nadrozsłonecznioną łąką.To obudziły się magnetyczne filtry, pilnująceelektronowego mózgu Domu przed kurzem.W połowie schodów, a potemjeszcze raz na samym dole, Orin przeszedł przez ich pole, jakby przenikałniewidzialną błonę, łaskoczącą śmiesznie i stawiającą dęba każdynajdrobniejszy włosek na jego ciele.Stanął na gładkiej kamiennej podłodze w miejscu o połowę mniejszym niżich gabinety, nie wspominając o salonie.Pierwszy raz w życiu zaglądał dopomieszczenia, od którego przez prawie dziesięć łat dzieliła go tylko wąskawarstwa betonu; było to tak dziwne uczucie, że na moment aż zapomniał,co go tutaj sprowadziło.Nigdy tu nie był, nigdy nie czuł najmniejszejpotrzeby, żeby tu wejść.Nigdy, uświadomił sobie, nie widział własnegoDomu od tyłu.Nawet nie był pewien, czy byłoby którędy go obejść.Wjednej chwili, jeśli tego potrzebował, mógł załatwić dowolną sprawę wTokio, Pekinie, Los Angeles czy gdziekolwiek indziej na świecie - ajednocześnie, gdyby nie dzisiejsza awaria, mógłby umrzeć, niedotknąwszy przez całe życie stopą podłogi we własnej piwnicy.Spodziewał się, sam nie wiedział na jakiej podstawie, jakichśpobudzających wyobraznię splotów połyskujących miedzią drutów,wielkich szaf pełnych elektroniki, zapachu jonizacji, paneli kontrolnych,usianych sygnalizacyjnymi lampkami, całej frankensteinowej maszynerii.Niczego takiego oczywiście tam nie było, tylko kilka wysokich do sufitustatywów z metalowych kątowników, perforowanych okrągłymi i owalnymiotworami.Pomiędzy tymi kątownikami umieszczone były tu i ówdzierozległe blaty, jak półki.Leżące na nich urządzenia zdawały się ważurowej konstrukcji śmiesznie małe.Kabli, wpiętych zatrzaskowymiwtyczkami w biegnącą wzdłuż ściany szeroką listwę, też było stosunkowoniewiele.Pod listwą dostrzegł coś w rodzaju tablicy kontrolnej, jedynej wcałym pomieszczeniu.Jeśli cokolwiek pokazywała, Orin nie był w stanietego zrozumieć; być może zresztą wymagała najpierw jakiegośuaktywnienia.Szara plastikowa skrzynka, umieszczona na ażurowymregale niemal dokładnie pośrodku pomieszczenia, niczym sarkofag faraonaw piramidzie, stanowiła prawdopodobnie główną część Domu.Ale zzewnątrz była tylko szarą gładką skrzynią, bez widocznego wieka czyspojenia pokrywy; i tak zresztą nie odważyłby się jej podnieść.Obok.napółce i koło jednej z metalowych nóg rusztowania walało się parękawałków pokruszonej płytki izolacyjnej i kropla przezroczystej substancjiz zatopioną wewnątrz metaliczną kostką - jedyny przejaw chaosu wsterylnym pomieszczeniu.Musiał je przed sześciu laty rzucić tutaj monter,którego pamięć Orina zredukowała dawno do rozmazanej sylwetki wbłękitnym kombinezonie.Po bardzo długim namyśle doszedł do wniosku, że największy wskaznik,umieszczony w rogu tablicy, podaje prawdopodobnie temperaturę iwilgotność powietrza.To było wszystko.Może komputery uległyuszkodzeniu, a może nie nic nie mógł na ten temat wiedzieć.Niepo-trzebnie tutaj wchodził.Odwracał się już w stronę schodów, kiedy Dom oznajmił swoimdzwięcznym, łagodnym głosem:- Potwierdzam dezaktywację systemu alarmowego.- Dom! Nie wydawałem polecenia.- zaczął machinalnie i urwał,porażony myślą, która dopiero zaświtała mu w głowie.- Dom! - zawołał, przebijając niewidzialną, łaskoczącą po twarzy kurtynę.- Dom!Dom nie potwierdzał.Nie reagował na jego głos.Ktoś jednak wydawał mukomendy, bo po chwili oznajmił znowu:- Potwierdzam zdjęcie blokady terenu.Orin zatrzymał się pośrodku przedpokoju, ogarnięty fa-łą zwierzęcegoprzerażenia, całkowicie bezradny.Gdyby, tak jak Malaspina, oglądałwiadomości regularnie, być może ta myśl przyszłaby mu do głowy od razu,ale i tak nie mógłby nic poradzić.Napad.Boże, to się nie mogło zdarzyć.Nie jemu, nie teraz.Nie.Rozległ się huk i Orin dostrzegł, że wysadzone z zawiasów drzwi wejściowewlatują do wnętrza hallu.Rzucił się w przeciwną stronę, do salonu, po totylko, by dostrzec czarną, zwalistą sylwetkę wybijającą okno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]