Podobne
- Strona startowa
- Paul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Thompson Poul, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Cook Robin Dopuszczalne ryzyko by sneer
- Cook Robin Zabojcza kuracja by sneer
- Cook Robin Zabawa w boga by sneer
- Cook Glenn Czerwone Zelazne Noce
- cook islands rarotonga v1 m56577569830504030
- Cook Robin Toksyna (3)
- Stuart Anne Czarny lod 03 Blekit zimny jak lod
- McCaffrey Anne Mistrz harfiarzy z Pern (SCAN d
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten na fioletowym dywanie zginął na długo, zanim do nas dotarł.Jednooki zagdakał i podniósł środkowy palec.- Zawsze chciałem to zrobić.- Och, cud cudów - zapiszczał Goblin, spoglądając w drugą stronę.Z kwitnącego stoku poderwało się do lotu kilka dużych, niebiesko-czarnych mant.Trudno było je policzyć, ale musiał ich być z tuzin.Były olbrzymami w swoim gatunku.Ich skrzydła miały prawie sto stóp rozpiętości.Kiedy wzbiły się już wystarczająco wysoko, parami rzuciły się na Schwytanych.Jeździec zatrzymał się i upadł.W jego plecach tkwiła strzała.Zanim stracił przytomność, zdążył wydyszeć:- Pamiątki!Pierwsza para mant, która zdawała się poruszać powoli i z gracją, choć w rzeczywistości pędziła dziesięć razy szybciej, niż człowiek mógł biec, zaatakowała bliższego Schwytanego dokładnie nad kwaterą Pupilki.Każda wyzwoliła oślepiająco lśniący piorun, przed którym żadne czary nie zdążyłyby uchronić Schwytanego.Jeden piorun trafił w cel.Dywan zawirował i zaczął spadać, zostawiając za sobą smugę dymu.Wydaliśmy cichy okrzyk zwycięstwa.Schwytany odzyskał kontrolę, wzniósł się niezgrabnie i odleciał.Przyklęknąłem obok posłańca, który okazał się młodym chłopcem.Żył jeszcze i gdybym zaraz zabrał się do pracy, miałem szansę uratować go.- Musisz mi trochę pomóc, Jednooki.Pary mant przemknęły nad nami i zawróciły w stronę drugiego Schwytanego, który nie próbował walczyć, nawet nie silił się na uniki.- To Szept - stwierdził Elmo.- Tak - przytaknąłem.- Zna ich zwyczaje.- Konowale, zamierzasz pomóc temu dzieciakowi czy nie? - zniecierpliwił się Jednooki.- Dobrze, już dobrze.- Nie chciałem tracić widowiska.Po raz pierwszy widziałem tyle mant i po raz pierwszy widziałem, jak nas bronią, a chciałem zobaczyć więcej.Elmo uspokoił wierzchowca i przeszukał torby przytwierdzone do siodła.- No - powiedział - jeszcze jeden list dla naszego szanownego kronikarza.Wydobył owiniętą w nieprzemakalny materiał paczkę, chwilę droczył się ze mną, a potem wepchnął mi ją pod pachę i pomógł Jednookiemu przenieść posłańca do naszej Dziury.10.HISTORIA BOMANZAKonowale:Okna i drzwi drżały od krzyków Jasmine.- Bomanz! Chodź na dół! Chodź tu zaraz, słyszysz mnie?- Nawet pięciu minut nie może człowiek być sam - westchnął.Po jakiego diabła się żenił? Dlaczego robią to inni ludzie? Żeby utrudnić sobie resztę życia robią to, czego chcą inni, a nie oni sami.- Bomanz!- Idę, do diabła! Przeklęta kobieta nie umie nawet wydmuchać nosa, jeśli nie trzymam jej za rękę - dodał ciszej.Gderając pod nosem, dawał upust złości, a gdy stawał już twarzą w twarz z Jasmine, ustępował.Zawsze ustępował.Schodził na dół, każdym stąpnięciem podkreślając swoją irytację.Wiesz, że starzejesz się, skoro wszystko cię drażni - szydził z siebie.- Czego chcesz? Gdzie jesteś?- W sklepie.- W jej głosie wychwycił dziwną nutę.Uznał ją za wyraz stłumionego podniecenia.Ostrożnie wszedł do sklepu.- Niespodzianka!Jego świat nagle ożył.Niezadowolenie prysnęło jak bańka mydlana.- Stance! -rzucił się w silne ramiona syna.-Już tutaj? Nie spodziewaliśmy się ciebie wcześniej niż w przyszłym tygodniu.- Wyjechałem wcześniej.Przytyło ci się, tato.- Stancil przygarnął jednym ramieniem Jasmine.- To kuchnia twojej matki.Czasy są dobre, jemy regularnie.Tokar był.- Przelotnie rzucił okiem na znikający, ohydny cień.- Więc jak się miewasz? Wróciłeś.Pozwól, że ci się przyjrzę.Kiedy wyjechałeś, byłeś jeszcze chłopcem.- Czyż nie wygląda wspaniale? - wtrąciła Jasmine.- Taki wysoki i zdrowy.I tak ładnie ubrany.Nie wplątałeś się w żaden śmieszny interes, prawda? - zapytała żartobliwie.- Mamo! W co mógł wplątać się młodszy instruktor? - Napotkawszy spojrzenie ojca, uśmiechnął się i powiedział: - Nie musisz się martwić, mamo.Stancil był o cztery cale wyższy od swego ojca, miał dwadzieścia parę lat i, pomimo swej profesji, wyglądał dość atletycznie.Bardziej jak poszukiwacz przygód niż nauczyciel z powołania - pomyślał Bomanz.Oczywiście, czasy się zmieniły.Wieki minęły od jego własnych studenckich lat.Może zmieniły się i zwyczaje.Przypomniał sobie śmiech, kawały i całonocne, straszliwie poważne dyskusje nad znaczeniem wszystkiego.Zalała go fala nostalgii.Co się stało z tym błyskotliwym, sprytnym, młodym Bomanzem? Jakiś cichy, niewidzialny Strażnik umysłu pogrzebał go w kurhanie na dnie swego mózgu i leżał tam śniąc, podczas gdy łysy, szczekający grom stopniowo zastępował go.Kradną naszą przeszłość i nie pozostawiają nam nawet cienia młodości, ale żeby naszym dzieciom.- No, chodź.Opowiedz nam o swoich studiach.- Skończ z tymi zasmucającymi pragnieniami, ty stary głupcze, skarcił się Bomanz.- Cztery lata i nic, tylko listy o robieniu prania i dyskusjach w Nabrzeżnym Delfinie.Nabrzeżny byłby w Wiośle.Zanim umrę, chcę zobaczyć morze.Nigdy tam nie byłem.- Stary głupiec.Czy marzenie na głos jest najlepszą rzeczą, jaką możesz zrobić? Czy naprawdę śmiałby się, gdybyś powiedział im, że młodość nadal żyje gdzieś w tobie?- Jego umysł szwankuje - wyjaśniła Jasmine.- Kogo nazywasz starcem? - oburzył się Bomanz.- Tato, mamo, dajcie mi odetchnąć.Dopiero co przyjechałem.Bomanz sapnął.- Ma rację.Spokój.Rozejm.Zawieszenie broni.Ty rozsądź, Stance.Dwa stare konie wojenne jak my, kroczą własnymi drogami.- Stance obiecał mi niespodziankę, zanim zszedłeś na dół - powiedziała Jasmine.- Tak? - zainteresował się Bomanz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]