Podobne
- Strona startowa
- Albert Speer Wspomnienia (2)
- Alberto Moravia Rzymianka (2)
- Alberto Moravia Rzymianka
- Albert Speer Wspomnienia (3)
- Wright Austin Tony i Susan
- Dawkins Richard Bóg urojony
- Card Orson Scott Chaos (SCAN dal 705)
- M. Weis, T. Hickman Smoki zimowej nocy
- Cook Robin Toksyna (4)
- Dodd Wiliam Dziennik ambasadora
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- asfklan.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Człowiek osiąga zbawienie (to znaczy prawo do ostatecznego zniknięcia) w pocie agonii.Mimo to choroba rosła, śmierć stała wiernie u mego wezgłowia, wstawałem wraz z nią i komplementy były mi coraz bardziej nieznośne.Zdawało mi się, że kłamstwo powiększa się wraz z nimi tak ogromnie, że nigdy nie dojdę z sobą do ładu.Nadszedł dzień, kiedy nie mogłem tego znieść dłużej.Moja pierwsza reakcja była bezładna.Skoro jestem kłamcą, okażę to i rzucę moją podwójność w twarz tym wszystkim głupcom, zanim ją odkryją.Sprowokowany do prawdy, odpowiem na wezwanie.Żeby uprzedzić śmiech, chciałem skoczyć w powszechne szyderstwo.W gruncie rzeczy chodziło o to, żeby uniemożliwić sąd.Chciałem mieć śmiejących się po swojej stronie albo przynajmniej sam stanąć po ich stronie.Myślałem na przykład o tym, żeby potrącać ślepców na ulicy; i głucha, a nieoczekiwana radość, jakiej doznawałem przy tym, pozwalała mi odkryć, jak bardzo nienawidzi ich część mej duszy.Planowałem sobie na przykład, że przekłuję opony w wózkach kalek, że będę wył: “wstrętny nędzarzu!" pod rusztowaniami, na których pracują robotnicy, że będę policzkował niemowlęta w metrze.Marzyłem o tym wszystkim i nie robiłem nic albo, jeśli robiłem coś w tym rodzaju, zapominałem o tym.W każdym razie samo słowo “sprawiedliwość" doprowadzało mnie do dziwnej pasji.Siłą rzeczy używałem go nadal w moich mowach sądowych.Ale mściłem się, przeklinając publicznie ducha ludzkości; zapowiedziałem ogłoszenie manifestu wyjaśniającego, jak bardzo uciskani uciskają przyzwoitych ludzi.Pewnego razu, kiedy jadłem langustę na tarasie restauracji i przeszkadzał mi jakiś żebrak, wezwałem kierownika lokalu, żeby go wypędził, i oklaskiwałem głośno tego miłośnika sprawiedliwości: “Pan przeszkadza, mówił.Niech pan postawi się na miejscu tych państwa!" Wyrażałem wreszcie każdemu, kto chciał słuchać, swój żal, że nie można już postępować jak pewien ziemianin rosyjski, którego charakter podziwiałem: kazał chłostać tych swoich chłopów, którzy mu się kłaniali, i tych, którzy się nie kłaniali, żeby ukarać zuchwalstwo, które w obu wypadkach wydawało mu się jednako bezczelne.Przypominam sobie jeszcze gorsze rozpasanie.Zacząłem pisać Odę do policji i Apoteozę gilotyny.Uważałem za swój szczególny obowiązek regularnie odwiedzać kawiarnie, gdzie zbierali się nasi zawodowi humaniści.Dzięki mojej przeszłości przyjmowano mnie tam dobrze, rzecz prosta.Mimochodem rzucałem straszliwe słowo: “Bogu dzięki!", albo mówiłem bardziej po prostu: “Mój Boże." Pan wie, jak nieśmiałymi komuniantami są nasi kawiarniani ateiści.Chwila osłupienia następowała po tej potworności, patrzyli na siebie zdumieni, potem wybuchała wrzawa, jedni uciekali z kawiarni, inni, oburzeni, gdakali nie słuchając, a wszyscy miotali się w konwulsjach jak diabeł w wodzie święconej.Zapewne uważa pan to za dziecinne.A jednak te żarty miały może bardziej poważną przyczynę.Chciałem przeszkodzić w grze, nade wszystko zaś, tak, zniszczyć to pochlebne mniemanie, o którym myśl doprowadzała mnie do szału.“Człowiek taki jak pan.", mówiono mi uprzejmie, a ja bladłem.Nie chciałem już ich szacunku, skoro nie był to szacunek powszechny, a jakże mógł być powszechny, skoro nie mogłem go podzielać? Lepiej więc przykryć wszystko, sąd i szacunek, płaszczem śmieszności.Musiałem w jakiś sposób wyzwolić uczucie, które mnie dusiło.Żeby pokazać, co ma w brzuchu piękny manekin, który obnosiłem wszędzie, chciałem go strzaskać.Przypominam sobie pogadankę, którą miałem wygłosić do młodych aplikantów.Rozdrażniony niewiarygodnymi pochwałami prezesa Rady Adwokackiej, który mnie zaprezentował, nie mogłem tego znieść dłużej.Zacząłem z zapałem i uczuciem, jakich spodziewano się po mnie; bez żadnego trudu mogłem dostarczyć ich na żądanie.Aż nagle zacząłem doradzać szczególną metodę obrony.Nie chodzi mi o sposoby, mówiłem, udoskonalone przez nowoczesne inkwizycje, które sądzą jednocześnie złodzieja i uczciwego człowieka, by obciążyć drugiego zbrodniami pierwszego.Przeciwnie, chodzi mi o to, by bronić złodzieja dowodząc zbrodni uczciwego człowieka, adwokata w danym wypadku.Jeśli idzie o ten punkt, wyłożyłem rzecz jasno:“Przypuśćmy, że zgodziłem się bronić jakiegoś rzewnego obywatela, zabójcę z zazdrości.Zważcie, panowie przysięgli, powiedziałbym, jak powierzchowne byłoby oburzenie w przypadku, gdy dobroć naturalną mego klienta wystawiło na próbę szelmostwo płci.Na odwrót, czy nie jest większą przewiną znajdować się po tej stronie bariery, na tej oto ławce, skoro nigdy nie byłem dobry ani nie cierpiałem oszukany? Jestem wolny, przez was nie zagrożony, lecz kimże ja jestem? Despotą w pysze, kozłem w rozpuście, faraonem w złości, królem lenistwa! Nie zabiłem nikogo? Jeszcze nie, to pewne! Czy nie pozwoliłem jednak umrzeć uczciwym ludziom? Możliwe.I może gotów jestem zacząć na nowo.Lecz ten człowiek, spójrzcie na niego, nie zacznie na nowo.Wciąż jeszcze jest zdumiony, że tak dobrze mu poszło."Ta mowa zaniepokoiła nieco moich młodych kolegów.Po chwili zaczęli się śmiać.Uspokoili się całkowicie, kiedy przeszedłem do zakończenia i z elokwencją powołałem się na człowieka i jego domniemane prawa.Tego dnia przyzwyczajenie okazało się silniejsze.Powtarzając te miłe wybryki zdołałem tylko zdezorientować nieco opinię publiczną.Nie rozbroiłem jej, a zwłaszcza siebie.Zdumienie, z jakim spotykałem się na ogół u moich słuchaczy, ich ukrywane zakłopotanie, dość podobne do tego, które pan okazuje - nie, proszę nie protestować - nie przyniosły mi żadnej ulgi.Widzi pan, nie wystarczy się oskarżać, żeby się uniewinnić, inaczej byłbym prawdziwym barankiem.Trzeba się oskarżać w pewien sposób, a musiałem mieć wiele czasu, żeby ów sposób udoskonalić; nie odkryłem go, zanim, nie zostałem zupełnie sam.Przedtem śmiech wciąż unosił się wokół mnie, a moje bezładne wysiłki nie potrafiły mu odebrać tej życzliwości, czułości niemal, od której cierpiałem.Ale zdaje się, że zaczyna się przypływ.Nasz statek odjedzie wkrótce, dzień się kończy.Niech pan spojrzy, gołębie gromadzą się w górze.Cisną się jedne na drugie, ledwo się ruszają, światło gaśnie z wolna.Czy chce pan, żebyśmy umilkli, by delektować się tą nieco złowrogą porą? Naprawdę interesuje pana to, co mówię? Pan jest bardzo łaskaw.Zresztą, teraz mogę zainteresować pana rzeczywiście.Zanim wyjaśnię panu, co to są sędziowie-pokutnicy, muszę jeszcze powiedzieć panu o rozpuście i “niewygodzie".5Pan się myli, kochany panie, statek jedzie w dobrym tempie.Zuyderzee jest morzem martwym albo prawie martwym.Ma płaskie brzegi zagubione we mgle, nie wiadomo, gdzie się zaczyna i gdzie się kończy.A zatem jedziemy bez żadnego znaku orientacyjnego, nie możemy ocenić naszej szybkości.Posuwamy się i nic się nie zmienia.To nie pływanie, ale sen.Na archipelagu greckim miałem odwrotne wrażenie.Nowe wyspy pojawiały się bez przerwy na horyzoncie.Ich kręgosłupy bez drzew zaznaczały granicę nieba, ich skalisty brzeg odcinał się dokładnie od morza.Żadnego pomieszania; w wyraźnym świetle wszystko było znakiem orientacyjnym.I gdym jechał od jednej wyspy do drugiej naszym małym statkiem, który wlókł się przecież, zdawało mi się wciąż, że w dzień i w nocy skaczę po grzebieniach świeżych, krótkich fal, w wyścigu pełnym piany i śmiechu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]