Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Perlowa Fort Sagi o Elryku Tom II (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Robert Jordan Wielkie Polowanie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- adam0012.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co też mają w sobie kobiece ciała poza tym, że są tak niewiarygodnie ciekawe?Tu, w Nowym Jorku, sfera ta przybiera ognisty odcień przemocy, jak wszystko w mieście, które w przeciwieństwie do poprzedniego nie chce zmniejszyć tempa, stać się bardziej niewinne, mniej szalone, nie tak brudno-malownicze.Nasze dawne romanse - z czasów, gdy miłość smutno rozkwitała na jakimś parkingu albo wśród gorzkich słów przed ociekającą deszczem witryną - wydają się w porównaniu z dzisiejszymi wręcz dworne.Na przykład.John wstaje o drugiej nad ranem i idzie się przejść.Jesteśmy na Szóstej Alei, pykamy cyniczną cygaretkę, nie wadząc nikomu - aż tu nagle skręca w Dwudziestą Drugą i rusza sprintem, rozpinając pasek.No, nie! Spodnie zjechały mu do kolan, nim przedarł się przez dwuskrzydłowe drzwi jakiejś kamieniczki i biegiem pokuśtykał na górę, spętany spodniami w kostkach.Wskoczyliśmy do pierwszego z brzegu mieszkania, prosto do sypialni, w blask lamp - i odwróciliśmy się.Nie powiem, żeby sytuacja wyglądała obiecująco.Owszem, w łóżku leżała kobieta.Lecz był tam też mężczyzna.Ubrany od stóp do głów, ogromny, w granatowym mundurze z serży i w czapce z daszkiem, klęczał nad kobietą i wahadłowym ruchem dłoni w grubej rękawicy rytmicznie ją policzkował.Nie, nie był to układ w naszym guście, ani trochę.John chyłkiem zdjął skarpetki i koszulę.Trzeba przyznać, że nie traci głowy i potrafi wykorzystać nawet cień szansy.Po chwili dwaj mężczyźni jakoś dziwnie się wyminęli i John odrobinę nieśmiało wgramolił się do łóżka.Ten drugi gapił się na nas z uniesioną, kipiącą twarzą.Potem trochę pokrzyczał i wreszcie wymaszerował z pokoju - ale przy drzwiach zatrzymał się i troskliwie przygasił światło.Na schodach zadudniły jego kroki.Kobieta wczepiła się we mnie.- To mój mąż! - wyjaśniła.I co z tego? John natychmiast w nią wtargnął.Żadnego preludium.Żadnego głaskania po włosach, wzdychania ani smutnego patrzenia w sufit - nie, to wszystko nie dla niej.Żadne gromkie chrapanie ani nic - nie, nie dla tej kici.Wkrótce znalazła sobie posadę w szpitalu.Siostra Davis.Jeszcze się widujemy.Jej mąż Dennis jest nocnym stróżem.A ona wciąż powtarza: całe szczęście, że Dennis o nas nie wie, i oby tak dalej.Jak oni to mają urządzone, ci ludzie? Widocznie pamiętają tylko tyle, ile chcą.A John i ja powinniśmy pewnie sobie winszować (szufla, stary!), plugawię błogosławić ten ludzki dar zapominania, które jest świadomym aktem, a nie erozją i rozpadem.John zapomina.Siostra Davis zapomina.Jej mąż Dennis dygocze z zimna, kiedy idzie do pracy, kiedy idzie strzec nocy, i także zapomina.Głównie z poczucia obowiązku doszukuję się powiązań między tymi dwoma ciekawościami, dwoma typami kobiecych ciał.Jedno pławi się w pontonie białych poduch, ma przytulnie rozczochrane spojrzenie i pachnie świeżym chlebem (kobiety naprawdę są fantastyczne, nie przeczę); drugie leży zimnym plackiem na stole, z którego krawędzi krew spływa jak zachód słońca.Kiedy John obsługuje któreś z nich, pęcznieją mu zwierzęce członki.Jakby myślał: jeszcze jedna.Jeszcze jedna twarz z weselnym trenem włosów.Jeszcze jedno zdumiewająco tęgie udo.Jeszcze jeden babski brzuch.Na pediatrii, w szpitalu, gdzie światło ani na chwilę nie gaśnie, a małe ofiarki, które cierpliwie deformujemy, leżą oszołomione lekami, zagubione i nękane świądem, John jest wobec dziatwy dziarski jak nigdy.Śmiga przez sale, wyrywając z rączek zabawki i lizaki, kościotrupie uśmiechnięty.Zero tonusu psychicznego.Tylko mężczyźni mają do niego dostęp.Dziwne.Patrzy im w oczy, prawie jakby się spowiadał.Jakby przyznawał im pewne prawo, równocześnie je gwałcąc.Jakie prawo? Do życia i miłości.W oczach mężczyzn kulturowo uświęcona gra lekarza jest najbardziej przejrzysta.Raptem wątpliwe wydaje się sekretne przeświadczenie doktorów, że muszą władać pewną szczególną mocą; bo jeśli dadzą jej leżeć odłogiem, zerwie się z uwięzi i zwróci przeciw nim samym.Carter był pod tym względem - i pod każdym innym - wyjątkiem, z reguły miałem jednak wrażenie, że jestem mniej więcej rówieśnikiem aktualnego prezydenta Stanów Zjednoczonych.Mówiono mi, że przypominam Gerry’ego Forda, choć od tamtej pory bardzo, rzecz jasna, wyprzystojniałem.Byłem młodszy niż LBJ, przynajmniej z początku, a dziś jestem zdecydowanie starszy niż JFK, jeszcze większy przystojniak ode mnie.JFK: przywieziono go samolotem z Waszyngtonu, pospiesznie udziergano nożami chirurgów, kulami snajperów, i wypuszczono na ulice Dallas, które zgotowało mu triumfalne powitanie.Mimo tylu lat systematycznego rozbrajania znowu wszyscy mówią o wojnie jądrowej, i to z większym przejęciem niż kiedykolwiek.Chciałbym móc ich uspokoić.Nie będzie jej.Bez przesady: pomyśleć, jakich wymagałaby przygotowań.A tu nikt nawet nie zaczął.Nikt nie jest gotów.Pamiętacie punków? Ci byli gotowi.Ich eksperymenty z umartwianiem, dokonywane na własnych twarzach - przekłuwanie, bladość.Zrobili początek.Byli gotowi.Ale znikli dziesiątki lat temu.A oto drobne zdarzenie, którym pragnę się podzielić.W poczekalni Oddziału Piotrusia Pana pogaduję z siostrą Judge.Siedzi tam jeszcze jedna kobieta, pani Goldman.Ponieważ jest kobietą, John czasem na nią zerka: ponieważ pani Goldman jest kobietą.Ale jest i matką: u jej stóp raczkuje niemowlę, a drugie dziecko - trzyletnia dziewczynka, której postanowiliśmy popsuć biodra - leży u Piotrusia Pana, od pasa w dół wzięta w gips.Leży tak miesiącami, bo to długofalowe przedsięwzięcie.Pani Goldman czyta jakieś pismo, z niemowlęciem u stóp.Nie pierwszy raz widzimy tych dwoje.Dziecko prędko się kurczy, już ledwo raczkuje, ale jeszcze się wysila, sto pociech.Zaraz, zaraz.Raczkuje po troszeczku, po parę centymetrów, całe zasapane - tyle że d o przodu.Matka z czasopismem w rękach, lśniące kartki migają na tle twarzy: czyta, a raczej kartkuje, też do przodu.Ha! Jezu, ile to już czasu, odkąd.? W każdym razie ta chwila klarowności szybko mija.Matka znów czyta wspak, a niemowlę już tylko płacze.Może chce, żeby mu zmienić pieluszkę, może jest głodne.Chce, żeby mu nakłaść do pieluszki, nakłaść świeżego gówienka z kubła.Muszę wreszcie wydorośleć.Wybić sobie z głowy te pomysły.Wciąż liczę, że świat nabierze sensu.A on nie chce.Nie ma zamiaru.Nigdy.Masz zatwardzić serce, zamknąć je przed bólem i cierpieniem.I to szybko.Od razu, najpóźniej od razu.To konieczny warunek, bo inaczej nawet pół godziny nie przetrwalibyśmy po ludzku w tej sytuacji.Pod tym względem zachowujemy się wręcz cyrkowo.Wśród letniego metalu i kafelków szatni albo zgarbiony nad papierowymi kubkami i szklanymi dzbankami z kawą w stołówce - Johnny, ze śladami jakichś horrendalnych poślizgów na kitlu.Nasze ofiary to dla nas „sztywni”, „katafalki” i „półtusze” - tudzież „popaprańcy” i „dawcy”.- Nie tak jak glut.Widziałeś gluta?- Oj, nie jest z nim tak źle.- A pulpę widziałeś?Może to i niewiele, ale jedno trzeba oddać doktorowi Johnowi Youngowi.Praca go nie cieszy.„Ja” jest wytłumione, w stroju ochronnym.Chociaż John Young dobrowolnie bierze nadgodziny.Rozmaite krążą o nim opinie: „niewiarygodnie się poświęca”; jest „nienasyconym masochistą”; „świętym”; „pierdolonym świrem”.- No cóż - mówi, lekko wzruszając ramionami.- Każdy robi, co umie najlepiej.Jest silniejszy od innych lekarzy, braci, sióstr.Tamci wiecznie się wahają, kolebią na koturnach.Johnny nie potrzebuje zachęty - sam ich zachęca.Na przykład taki Byron - wypisz, wymaluj „Bluto” z kreskówki: czarna broda jak miotła, nawet z ramion sterczy mu przez dziurki sznurowanej bluzy bujna szczecina.- Mów do mnie jeszcze, Byron.- Johnny, no weź popatrz, kompletnie się gubię.- Nikt ci nie obiecywał, że będzie lekko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]