Podobne
- Strona startowa
- Crichton Michael Norton N22 (SCAN dal 739)
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Crichton Michael Norton
- Terakowska Dorota Corka Czarownic (SCAN dal 797)
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 3 (2)
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 2 (2)
- Lewis Wallace Ben Hur
- Filozofia. Zarys historii A Karpiński, J Kojkoł
- European Cinema and Intertextuality His Ewa Mazierska
- Weber Dav
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- qup.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To nie Estcarp - Loyse przyłożyła kawałek brokatu do atłasu i poczęła je zszywać.- Nic mamy władzy nad wiatrem i falą.A Estcarp nie zapuszcza się poza swoje granice.To tylko sztorm i to wszystko.I jeśli chcesz się przypodobać panu Fulkowi, nie będziesz trzęsła się ze strachu podczas sztormów, bo często szaleją wokół Verlaine.Jak ci się zdaje - urwała, by przewlec nowy kawałek nitki przez uszko igły - w jaki sposób gromadzimy nasze skarby?Bettris odwróciła się w jej stronę, grymas gniewu wykrzywił jej usta, aż ukazały się ostre ząbki.- Urodziłam się na wybrzeżu, widziałam aż nadto sztormów.Tak, obchodziłam potem brzeg morza wraz ze zbieraczami.Robiłam więcej niż ty kiedykolwiek raczyłaś zrobić, pani! Ale powiedziałam ci, że w życiu nie widziałam ani nie słyszałam o takim sztormie.Jest w nim zło, mówię ci, wielkie zło!- Zło dla tych, którzy ufają falom - Loyse odłożyła szycie.Podeszła do okien, ale nic nie mogła zobaczyć przez koronkę piany, która przesłaniała nawet nikłe światło dnia.Służąca nawet nie udawała, że pracuje.- Zostań tutaj.Nikt tu nie przyjdzie.Rozumiesz, nikt - powtórzyła.Podczas uroczystości podpisywania kontraktu Loyse zachowała właściwą sobie spokojną rezygnację.Posłowie, których książę wysłał do Verlaine po żonę, stanowili trzy zupełnie odrębne typy, toteż z olbrzymim zainteresowaniem ich obserwowała.Hunold był towarzyszem z dawnych dni wojowania Yviana.Jego reputacja jako żołnierza dotarła nawet do takiego zaścianka jak Verlaine.Ale jego wygląd nie odpowiadał ani owej reputacji, ani stanowisku.Loyse spodziewała się zobaczyć kogoś w typie seneszala jej ojca, może troszeczkę tylko ogładzonego, a tymczasem był to odziany w jedwabie, cedzący słowa, rozlazły dworzanin, który nigdy chyba nie nosił kolczugi.Zaokrąglony podbródek, długie rzęsy, gładkie policzki nadawały mu zwodniczy pozór młodości i niezmiernej miękkości.Loyse próbując dopasować tego człowieka do wszystkiego, co o nim słyszała, była bardzo zaskoczona i lekko przestraszona.Siric, reprezentujący świątynię Fortuny, był stary.Trzymając rękę na toporze wojennym wypowie jutro słowa, mocą których Loyse będzie należała do Yviana, jak gdyby Książę uczynił to sam.Miał czerwoną twarz, a pośrodku skroni widniała gruba niebieska żyła.Kiedy kogoś słuchał lub sam coś mówił miękkim szeptem, przez cały czas żuł słodycze z pudełka, które służący trzymał w zasięgu jego ręki, a żółta szata kapłana przykrywała dość pokaźny brzuch.Pan Duarte należał do starej szlachty.Ale on także nie bardzo pasował do swojej roli.Szczupły i niewielkiego wzrostu, z nerwowym tikiem w dolnej wardze i udręczonym wyglądem człowieka, któremu powierzono znienawidzone zadanie, odzywał się tylko wtedy, kiedy domagano się od niego odpowiedzi.I jako jedyny z całej trójki w ogóle zwracał uwagę na Loyse.Spostrzegła, że patrzy na nią, ale nic w jego zachowaniu nie wskazywało litości czy obietnicy pomocy.Loyse była raczej symbolem kłopotów, które chętnie odsunąłby ze swej drogi.Loyse czuła się szczęśliwa, że zgodnie ze zwyczajem mogła nie uczestniczyć w nocnych zabawach.Nazajutrz będzie musiała wziąć udział w bankiecie weselnym, ale kiedy tylko zacznie się lać wino, wtedy.Uczepiwszy się tej myśli pospieszyła do swojego pokoju.Zapomniała o szwaczce, toteż przestraszyła się na widok sylwetki rysującej się na tle okna.Wiatr cichł, jakby sztorm przeszedł już przez swoją najgorszą fazę.Ale dał się słyszeć inny dźwięk, zawodzenie kogoś pogrążonego w nieutulonym smutku.Z otwartego okna dobiegało pachnące solą świeże powietrze.Zdenerwowana własnymi kłopotami, zaniepokojona tym, co się wydarzy, i tym, czego będzie musiała dokonać w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin, Loyse przebiegła przez pokój, schwyciła kołyszące się okno, pokazując dziewczynie, że powinna była je zamknąć.Chociaż wiatr już ustał, niebo ciągle jeszcze rozdzierały błyskawice.I w świetle kolejnej Loyse zobaczyła to, co dziewczyna musiała obserwować od dłuższej chwili.Do oczekujących skał przylądka zmierzały statki, dwa.trzy.Takie właśnie statki, należące zwykle do kupców przybrzeżnych, Loyse już wiele razy widziała, jak rozbijały się o zdradliwy ląd.Przybrzeżny prąd był jednocześnie bogactwem i przekleństwem Verlaine.Te statki mogły być częścią floty jakiegoś wielkiego pana.W krótkich momentach, kiedy błyskawice oświetlały teren, Loyse nie udało się dostrzec na pokładzie nikogo, żadnych prób uniknięcia losu.Były to statki widma dążące do własnej zagłady, a ich załogi najwyraźniej nie przywiązywały do tego wagi.Przy wysokiej bramie Verlaine widać już było latarki łupieżców wraków.Czasami udawało im się na miejscu w ogólnym zamieszaniu ukryć jakąś bogatą zdobycz dla siebie, choć ciężka ręka Fulka i szubienica, którą karał schwytanych na gorącym uczynku, znacznie zmniejszyły rozmiary tego procederu.Za chwilę zarzucą sieci, by przyciągnąć wszystko.Biada temu, kto znajdzie się na brzegu jeszcze żywy! Loyse musiała zebrać wszystkie swoje siły, by odciągnąć na bok dziewczynę i zamknąć okno.Ze zdumieniem dostrzegła, że na twarzy służącej nie maluje się już dotychczasowy strach.W głębi ciemnych oczu widać było błyski inteligencji, podniecenia i wzrastającej siły.Dziewczyna lekko pochyliła głowę, jakby próbowała wyłowić jakiś pojedynczy dźwięk z wszechogarniającego ryku burzy.Jasne było, że skądkolwiek przyniosło ją morze do Verlaine, nie była to zwykła żołnierska dziewka.- Ty, która od dawna przebywasz w tym budynku - głos dziewczyny był jakby nieobecny, jakby wydobywał się z dna jakiegoś doświadczenia, którego Loyse nigdy nie pozna.- Wybieraj, wybierz dobrze.Tej nocy zdecydują się nie tylko losy krajów, ale także losy ludzi!- Kim jesteś? - zapytała Loyse, bo dziewczyna zmieniała się na jej oczach.Nie przypominała żadnego monstrum, nie przybrała postaci bestii czy ptaka, jak to głosiła plotka o czarownicach z Estcarpu.Ale coś, co drzemało niemal śmiertelnie zranione w jej wnętrzu, walczyło o powrót do życia, przedzierało się przez jej poznaczone bliznami ciało.- Kim jestem? Nikim.niczym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]