Podobne
- Strona startowa
- Tolkien J R R Wladca Pierscieni T 3 Powrot Krola
- 3 Tolkien J R R Wladca Pierscieni T 3 Powrot Krola
- Tolkien J R R Hobbit czyli tam i z powrotem
- Zajdel Janusz A Prawo do powrotu
- Robert Jordan Ognie Niebios
- Koontz Dean R Moonlight Bay T 2 Korzystaj z nocy
- Zanim milosc nas polaczy Courtney Cole
- Jon Trace Tom Shaman 01 Spisek Wenecki
- Pojedynek Niezwyciezona 01 Marie Rutkoski
- Inczhon Seul.1950,Robert.Kłosowicz
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- thelemisticum.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzdłuż swego krętego biegu, długości niemal trzech tysięcy kilometrów, Donaj - rzeka Doni, Wielkiej Matki Ziemi ludu Zelandoni - zasilany był ponad trzystu dopływami, wodą z dwóch pokrytych lodem łańcuchów górskich, i niósł ze sobą zebrane osady rzeczne.Często rozdzielając się na wiele koryt w swych meandrach przez bardziej płaskie odcinki drogi, olbrzymi szlak wodny transportował kolosalną ilość osadów, zawieszonych w jego wodnej masie.Przed osiągnięciem końca trasy drobnoziarnista, piaszczysta gleba osadzała się w formie olbrzymiego wachlarzowatego stożka napływowego, mulistej plątaninie niewysokich wysepek oraz mierzei otoczonych płytkimi jeziorami i krętymi strumieniami, jak gdyby Wielka Matka wszystkich rzek była tak zmęczona długą podróżą, że upuściła swój ciężki ładunek osadów tuż przed celem, a potem, zataczając się, wolno docierała do morza.Szeroka delta, do której doszli, długości dwukrotnie przekraczającej szerokość, zaczynała się na wiele kilometrów przed morzem.Rzeka, zbyt wielka, by utrzymać się w jednym łożysku na płaskiej równinie między skalistymi masywami na wschodzie i łagodnie zaokrąglonymi pagórkami, które stopniowo schodziły od gór, na zachodzie, dzieliła się na cztery główne ramiona, każde o własnym kierunku.Przetoki łączyły rozchodzące się ramiona, tworząc labirynt krętych strumieni, które rozszerzały się w wiele jezior i stawów.Wielkie przestrzenie porosłych szuwarami mokradeł otaczały stały ląd, który zmieniał się od nagich ławic piasku do dużych wysp z lasami i stepem, zamieszkanych przez tury i jelenie oraz polujące na nie drapieżniki.- Skąd wznosił się ten dym? - spytała Ayla.- Tam musi być obóz w pobliżu.- Zdaje mi się, że na tej dużej wyspie, którą widzieliśmy nieco niżej, za tą odnogą.- Jondalar ręką wskazał kierunek.Ayla spojrzała, ale z początku zobaczyła tylko ścianę trzcin z pierzastymi, sinymi wiechami wyginającymi się na wietrze, ponad cztery metry nad przesiąkniętym wodą gruntem, na którym rosły.Potem dostrzegła ponad nimi piękne, srebrzystozielone liście łozy.Trwało chwilę, zanim dotarła do niej niezwykłość tej obserwacji.Łozy - wierzby szare - rosły normalnie jako krzaki tak blisko wody, że ich korzenie były często pod wodą w czasie wilgotnych pór roku.Przypominały wierzby, ale nigdy nie osiągały wysokości drzew.Czy może się mylić? Czy to są wierzby? Rzadko zdarzały jej się tego typu pomyłki.Ruszyli z biegiem rzeki i kiedy byli naprzeciwko wyspy, weszli do wody.Ayla obejrzała się, żeby się upewnić, iż pale z przywiązaną między nimi łódką, o nic się nie zaczepiły; następnie sprawdziła, czy ich skrzyżowane końce przed nią poruszają się swobodnie, zgodnie z ruchem noszonych przez wodę drągów za kobyłą.Kiedy przepakowywali się po przeprawie przez tamtą rzekę, mieli zamiar zostawić łódkę.Spełniła już swoje zadanie, ale włożyli w nią tyle pracy, że oboje nie chcieli jej porzucać, chociaż sama przeprawa nie wyszła dokładnie tak, jak planowali.Przymocowanie do drągów było pomysłem Ayli.Chociaż znaczyło to, iż Whinney będzie musiała stale nosić uprząż i ciągnąć, Jondalar zorientował się, że ułatwi to przeprawę przez rzeki.Mogliby załadować swoje rzeczy do łódki, chroniąc je przed zamoczeniem, ale zamiast kierować koniem przywiązanym do łódki pozwolić Whinney przepłynąć we własnym tempie, a lekki, unoszący się na wodzie ładunek ciągnąłby się za nią.Wypróbowali to przy następnej rzece, którą musieli przekroczyć.Prąd wody ściągał łódkę i pale, co niepokoiło Aylę; pamiętała paniczną reakcję koni podczas przeprawy przez tę dużą rzekę, kiedy znalazły się w sytuacji, nad którą nie panowały.Postanowiła tak przewiązać skórzane rzemienie uprzęży, by można było się ich pozbyć natychmiast, jeśli tylko zauważy, że kobyła jest w niebezpieczeństwie.Whinney jednak dawała sobie radę z prądem i bez protestu zaakceptowała dodatkowy ciężar.Ayla poświęciła trochę czasu na zaznajomienie jej z tym nowym pomysłem, lecz Whinney była przyzwyczajona do włóka i ufała kobiecie.Duża, otwarta miska była pojemnikiem, który wręcz dopraszał się, żeby go zapełnić.Zaczęli jej używać do przewożenia drewna, suchego łajna i innego opału, zbieranego po drodze na wieczorne ognisko.Czasami zostawiali w niej kosze nośne po przeprawie przez wodę.Wiele strumieni różnej wielkości znajdywało własną drogę do śródlądowego morza, a Jondalar wiedział, że na szlaku wzdłuż Wielkiej Rzeki Matki napotkają wiele dopływów.Gdy wchodzili do czystej wody zewnętrznego ramienia delty, ogier spłoszył się i zarżał nerwowo.Zawodnik bał się trochę rzek po swojej przerażającej przygodzie, ale Jondalar wykazał wiele cierpliwości, przeprowadzając wrażliwe młode zwierzę przez mniejsze szlaki wodne, na które się natknęli, i koń przezwyciężył strach.Mężczyzna był z tego zadowolony, ponieważ będą musieli jeszcze przekroczyć bardzo wiele rzek, zanim dojdą do domu.Płynąca wolno woda była tak przejrzysta, że widać było ryby poruszające się wśród wodnych roślin.Przeszli przez wysokie trzciny i doszli do długiej, wąskiej wyspy.Wilk pierwszy wskoczył na ląd.Otrząsnął się energicznie i pobiegł skośnie schodzącym brzegiem z twardo ubitego, mokrego piasku zmieszanego z gliną w stronę lasu pięknej, srebrzystozielonej łozy, która urosła do wielkości drzew.- Wiedziałam - rzekła Ayla.- Co wiedziałaś? - spytał Jondalar, uśmiechając się z jej pełnego satysfakcji wyrazu twarzy.- Te drzewa są dokładnie takie jak krzaki, w których spaliśmy w tamtą ulewną noc.Myślałam, że to łozy, ale nigdy nie widziałam łóz wielkości drzew.Zazwyczaj są to krzaki, ale te mogłyby być wierzbami.Zsiedli z koni i poprowadzili je do przewiewnego i chłodnego lasu.Idąc w milczeniu, patrzyli na cienie rzucane na trawiaste, oświetlone słońcem poszycie przez liście kołyszące się w lekkim powiewie.Przez niezbyt gęsto rosnące drzewa dostrzegli tury, które pasły się w oddali.Stali pod wiatr, kiedy więc dzikie bydło poczuło ich zapach, szybko uciekło.Znają ludzi, już na nie polowali - pomyślał Jondalar.Konie chwytały zębami zieloną paszę w trakcie spaceru przez ten zachwycający, zadrzewiony teren, co skłoniło Aylę do zatrzymania się.Zaczęła rozwiązywać uprząż Whinney.- Dlaczego się zatrzymujesz? - spytał Jondalar.- Konie chcą się paść.Myślałam, że moglibyśmy tu chwilę odpocząć.Jondalar był zaniepokojony.- Myślę, że powinniśmy pójść jeszcze trochę dalej.Jestem pewien, że na tej wyspie są ludzie.Chciałbym wiedzieć, kim są, zanim się zatrzymamy.Ayla uśmiechnęła się.- Racja! Przecież powiedziałeś, że to stąd szedł dym.Tu jest tak pięknie - niemal zapomniałam.Grunt wznosił się stopniowo.Między szarymi wierzbami zaczęły pojawiać się olchy, topole i białe wierzby, przydając odmiany jasnemu, srebrzystozielonemu listowiu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]