Podobne
- Strona startowa
- Robert Jordan Wielkie Polowanie BMFXE6CH5QELW
- Bulyczow Kir Pieriestrojka w Wielkim Guslarze (2)
- Dikotter Frank Wielki głód
- Chmielewska Joanna Wielki diament T 1 (2)
- Chmielewska Joanna Wielki diament t.1
- Chmielewska Joanna Wielki diament T 2
- Jeffrey Archer Synowie fortuny
- Weber Dav
- Zimmer Bradley Marion Mgly Avalonu
- Piers Anthony Sfery
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mrowkodzik.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- powtarzał.- Co mama? - dopytywała się.To nie była moja wina.- Ale co?- Ja tylko przyszedłem po ciebie.To nie była moja wina.- Ale co?! - powtórzyła, odpychając go lekko od siebie.- Tommy-Ray, odpowiadaj! Czy zrobiłeś jej coś złego?"Wygląda jak skarcone dziecko" - pomyślała.Nie zostało w nim śladu pretensji, by być silnym człowiekiem, zwycięskim samcem.Był niesfornym, zasmarkanym od płaczu dzieckiem.Żałosnym i niebezpiecznym: nieunikniona kombinacja.- Skrzywdziłeś ją - stwierdziła.- Nie chcę być Chłopcem Śmierci - protestował.Nie chcę nikogo zabijać.- Zabijać? - zdziwiła się.Popatrzył jej prosto w oczy, jakby to spojrzenie mogło ją przekonać o jego niewinności.- To nie ja.To ci umarli.Szukałem ciebie, a oni wszędzie szli za mną.Nie mogłem się ich pozbyć.Jo-Beth, ja próbowałem, naprawdę próbowałem.- Mój Boże! - zawołała, odtrącając go.Jej ruch nie był zbyt gwałtowny, ale wzburzył wody Quiddity nieproporcjonalnie silnie.Niejasno zdawała sobie sprawę, że jej odraza była tego przyczyną; Quiddity odpowiadało wzburzeniem na jej własny niepokój.- Nie doszłoby do tego, gdybyś została ze mną - powtarzał z mocą.- Powinnaś była zostać, Jo-Beth.Szarpnęła się, by być jak najdalej od niego; wody Quiddity zawrzały.- Ty draniu! - krzyczała.- Zabiłeś ją! Zabiłeś!- Jesteś moją siostrą.Tylko ty możesz mnie uratować.Wyciągnął do niej ręce.Twarz miał zmienioną od bólu, ale ona widziała przed sobą tylko mordercę swojej matki.Mógł krzyczeć o swojej niewinności do końca świata (o ile świat jeszcze trwał): ona nigdy mu nie wybaczy.Nawet jeśli widział jej wstręt, to postanowił nie zwracać nań uwagi.Zaczął się z nią szamotać: najpierw chwytał ją za twarz, potem za piersi.- Nie zostawiaj mnie! - krzyczał.- Nie pozwolę, żebyś mnie zostawiła!Ile razy usprawiedliwiała go przed innymi, ponieważ kiedyś byli bliźniaczym jajem w tym samym jajowodzie? Ile razy widziała jego zepsucie, a jednak wybaczała? Nawet namawiała Howie'ego, aby zaniechał swojej niechęci wobec Tommy-Raya ze względu na nią.Dosyć tego.Ten człowiek mógł sobie być jej bratem, bratem bliźniaczym, ale dopuścił się matkobójstwa.Matka przeżyła okrucieństwa dżaffa, pastora Johna i Palomo Grove tylko po to, by we własnym domu zginąć z ręki własnego syna.Tej zbrodni nie można wybaczyć.Znów spróbował przyciągnąć ją do siebie, ale tym razem była gotowa.Uderzała go w twarz, raz po razie, tak mocno, jak tylko mogła.Zaskoczony ciosami puścił ją na chwilę, a wtedy Jo-Beth odskoczyła w tył, bijąc wodą wzburzonego morza prosto w jego twarz.Zasłonił się ramionami, a Jo-Beth oddaliła się poza jego zasięg, czując niejasno, że jej ciało straciło dawną gładkość i giętkość, ale nie traciła czasu na zbadanie tej sprawy.Teraz chodziło tylko o to, by uciec od niego jak najdalej, by nigdy więcej nie mógł jej dotknąć, nigdy.Płynęła ostro, nie zważając na jego głośny płacz.Obejrzała się za siebie dopiero wtedy, gdy płacz przycichł.Wtedy zwolniła spojrzała za siebie.Już go nie było widać.Ogarnął ją wielki smutek nieznośny, dojmujący żal, ale zanim w pełni dotarły do niej konsekwencji śmierci matki, zrozumiała, że na nią samą spadło jakieś inne, straszne nieszczęście.Kiedy unosiła w eterze kończyny, czuła, że są cięższe niż przedtem.Prawie nic nie widząc przez łzy, uniosła ręce na wysokość twarzy.Zobaczyła niewyraźnie, że powierzchnię palców miała zeskorupiałą, jakby zanurzyła je w oleju i mące owsianej; podobne obrzydlistwo pokrywało jej całe ramiona.Wybuchnęła płaczem - wiedziała aż nazbyt dobrze, co oznacza to przerażające zjawisko.To stało się za sprawą Quiddity.Morze jakby utrwalało jej wściekłość.Zmieniło jej ciało w płodny muł.Wyrastały z niego kształty równie ohydne jak gniew, który je zapoczątkował.Jej szloch przeszedł w głośny krzyk.Prawie już nie pamiętała, czym jest taki niczym nie skrępowany wrzask - przez tyle lat była temperowaną, dobrze wytresowaną mamusiną córeczką, która wyruszała w Grove w poniedziałkowe ranki z uśmiechem na twarzy.Teraz matka nie żyła, a Grove pewnie leżało w gruzach.A poniedziałek? Co to jest poniedziałek? Zwykła nazwa, nadana na chybił trafił pewnej dobie, jednej z długiego szeregu nocy i dni.Teraz już nic nie znaczyły te dni, noce, nazwy, miasta czy umarłe matki.Tylko Howie miał dla niej znaczenie.Był wszystkim, co jej pozostało.Próbowała przypomnieć sobie jak wyglądał, rozpaczliwie szukając w tym obłędzie jakiegoś punktu oparcia.Początkowo jego obraz umykał Jo-Beth - widziała tylko zrozpaczoną twarz Tommy-Raya, ale nie dawała za wygraną, przywoływała obraz Howie'ego szczegół za szczegółem.Jego okulary, bladą twarz, dziwny chód.Jego oczy pełne miłości.Jego zaczerwienioną twarz, kiedy mówił w uniesieniu co zdarzało się często.Jego krew i miłość - ujętą w jedną namiętną myśl.- Ratuj mnie szlochała, w niczym nie usprawiedliwionej nadziei, że dziwne wody Quiddity niosły do niego jej rozpacz.- Ratuj mnie, bo wszystko przepadnie.II- Abernethy?W Palomo Grove do świtu brakowało godziny, ale Grille miał do przekazania niezły materiał.- Dziwię się, że pokutujesz na tym świecie - powiedział Abernethy warkliwym tonem.Rozczarowany?- Dureń jesteś, Grillo.Nie odzywasz się przez cale dni, a potem dzwonisz pieprzonym bladym świtem o szóstej rano.- Mam reportaż, Abernethy.- Słucham.Opowiem, jak było naprawdę, ale ty chyba tego nie wydrukujesz.Pozwól, że ja o tym zadecyduję.Wal.Początek tekstu: "Wczorajszej nocy, w cichym miasteczku Palomo Grove w hrabstwie Ventura - jest to społeczność osiadła wśród spokojnych wzgórz doliny Simi, naszą rzeczywistość (znaną jako Kosmos tym, którzy zabawiają się podobnymi pojęciami) rozdarła pewna potęga, która uświadomiła waszemu reporterowi, że całe życie jest tylko filmem."- Co, do jasnej cholery?!- Zamknij się, Abernethy, nie mam zamiaru wszystkiego ci powtarzać.Na czym stanąłem? A tak."tylko filmem.Ta potęga, którą posłużył się niejaki Randolph Jaffe, naruszyła granice rzeczywistości, uważanej za jedyną i absolutną przez większość przedstawicieli gatunku ludzkiego, i otwarła drzwi w inny stan bytu: w morze, zwane Quiddity."- To twoja rezygnacja z pracy na piśmie, Grillo?- Chciałeś materiał, którego nikt inny nie odważyłby się puścić, tak czy nie? Prawdziwy skandal? No to go masz.To prawdziwa rewelacja.- To śmieszne.- Może właśnie takimi wydają się wszystkie wydarzenia, które wstrząsają światem.Myślałeś nad tym? Co byś zrobił, gdybym próbował ci wepchnąć reportaż z ukrzyżowania? Ukrzyżowany odrzuca na bok głaz.Wydrukowałbyś to?- To było co innego - powiedział Abernethy.- Tamto zdarzyło się naprawdę.- To też.Przysięgam na Boga.A jeśli chcesz dowodów, to zaraz będziesz je miał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]