Podobne
- Strona startowa
- Feist Raymond E Mistrz magii (SCAN dal 735)
- Feist Raymond E Adept magii (SCAN dal 734)
- Feist Raymond E Srebrzysty Ciern (SCAN dal 877)
- Feist Raymond E. Adept Magii
- Feist Raymond E Srebrzysty Ciern (2)
- Daniel Silva Ostatni szpieg Hitlera
- Clarke Arthur C. 03 OgrAld ramy
- Jeffrey Archer Synowie fortuny
- § Carter Stephen L. Wladca Ocean Park
- Andre Norton Opowiesci ze Swiata Czarownic t (4)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alu85.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Marty!Przez chwilę milczeliśmy.Ja paliłem papierosa, a ona ssała swój kciuk.- Nie bądź taka chytra - powiedziałem.- Czy Marty go zabił?Broda opadła jej cal niżej.- Tak.- Dlaczego to zrobił?- Ja.ja nie wiem - wyjąkała głucho.- Często się z nim ostatnio spotykałaś?Jej dłonie zacisnęły się.- Raz czy dwa.- Wiesz, gdzie on mieszka?- Tak! - prychnęła.- O co chodzi? Wydawało mi się, że lubisz Marty'ego.- Nienawidzę go! - prawie krzyknęła.- Zatem chciałabyś go przygwoździć - stwierdziłem.Nie zrozumiała.Musiałem więc wyjaśnić.- Chcę powiedzieć, że chętnie doniosłabyś policji, że to był Marty.W jej oczach pojawił się nagle paniczny strach.- Jeżeli załatwię sprawę tej fotografii - dodałem uspokajająco.Zachichotała.To było nieprzyjemne uczucie.Gdyby zaczęła wrzeszczeć, gdyby zbladła lub nawet zemdlała - każdą z tych reakcji uznałbym za zupełnie naturalną.Ale ona po prostu chichotała.Nie mogłem znieść jej widoku.Już samo patrzenie na nią powodowało, że czułem się ogłupiały.Chichot trwał, obiegł pokój jak stado szczurów.W końcu stał się histeryczny.Wstałem, podszedłem i uderzyłem ją w twarz.- Dokładnie tak jak ostatniej nocy - powiedziałem.Chichot ustał od razu.Znowu ssała kciuk.Najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu, że uderzyłem ją w twarz.Ponownie usiadłem na skraju biurka.- Przyszłaś tu po kliszę ze zdjęciem w stroju Ewy? - spytałem.Jej broda podniosła się i opadła.- Za późno.Szukałem jej w nocy.Zniknęła.Ma ją prawdopodobnie Marty.Nie nabierasz mnie, jeśli idzie o Marty'ego?Energicznie pokręciła głową.Powoli wstała z krzesła.Oczy miała czarne jak tarnina i zwężone, a spojrzenie płytkie niczym muszla ostrygi.- Pójdę już - oznajmiła, jakby chodziło o wypicie filiżanki herbaty.Podeszła do drzwi i właśnie wyciągała rękę, by je otworzyć, gdy przd domem zatrzymał się jakiś samochód.Ktoś wysiadł.Spojrzała na mnie przerażona.W drzwiach stanął jakiś mężczyzna.IXBył to facet o wąskiej twarzy, w brązowym garniturze i czarnym filcowym kapeluszu.Mankiet lewego rękawa miał podwinięty i dużą czarną agrafką przypięty do marynarki.Zdjął kapelusz, zamknął drzwi, popychając je barkiem, spojrzał na Carmen i uśmiechnął się uprzejmie.Miał krótkie, przylizane, czarne włosy i wychudłą twarz.Znakomicie pasował do swego stroju.I nie wyglądał na twardziela.- Nazywam się Guy Slade - powiedział.- Proszę mi wybaczyć tak bezceremonialne wejście.Dzwonek nie działa.Czy Steiner jest w domu?Nieprawda - nie próbował dzwonić.Carmen spojrzała nań z zakłopotaniem, potem na mnie, a później znów na niego.Oblizała wargi, lecz nie odezwała się.- Nie ma Steinera, panie Slade - odrzekłem.- Nie wiemy, gdzie jest.Skinął głową i krawędzią kapelusza dotknął swej długiej brody.- Jesteście jego znajomymi?- Właściwie wpadliśmy po książkę - poinformowałem go, odpowiadając uśmiechem na jego uśmiech.- Drzwi były uchylone.Zapukaliśmy, a potem weszliśmy do środka.Dokładnie tak jak pan.- Rozumiem - z namysłem stwierdził Slade.- To proste.Milczałem.Carmen też nic nie powiedziała.Patrzyła w skupieniu na jego pusty rękaw.- Po książkę, co? - kontynuował Slade.Sposób, w jaki wyrzekł te słowa, wiele mi powiedział.Człowiek być może orientował się w machinacjach Steinera.Podszedłem do drzwi.- Tylko że pan nie zapukał - zauważyłem.Uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem.- Zgadza się.Powinienem był to zrobić.Przepraszam.- Pójdziemy już - oznajmiłem niedbale.Wziąłem Carmen za rękę.- Przekazać coś Steinerowi, gdy wróci? - cicho spytał Slade.- Nie będziemy panu zawracać głowy.- To fatalnie - odparł znacząco.Puściłem rękę Carmen i wolno odsunąłem się od niej na krok.Slade ciągle trzymał kapelusz w dłoni.Nawet nie drgnął.Jego głęboko osadzone oczy zaiskrzyły się figlarnie.Otworzyłem drzwi.- Dziewczyna może iść - powiedział Slade.- Ale z panem chciałbym jeszcze trochę porozmawiać.Spojrzałem na niego, siląc się na obojętność.- Grandziarz, co? - rzucił Slade.Usta Carmen wydały nagle jakiś dźwięk i dziewczyna wybiegła.Usłyszałem, jak pędzi gdzieś w dół.Nie widziałem wcześniej jej samochodu, domyślałem się tylko, że jest w pobliżu.- Co, do cholery.- zacząłem.- Proszę sobie darować - przerwał mi zimno Slade.- Tu się dzieje coś niedobrego.I zaraz się dowiem, o co chodzi.Zaczął spacerować po pokoju, krokiem niedbałym, zbyt niedbałym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]