Podobne
- Strona startowa
- Gamedec. Obrazki z Imperium. Cz 2 Marcin Sergiusz Przybylek
- Gamedec. Obrazki z Imperium. Cz 1 Marcin Sergiusz Przybylek
- Dickens Charles Klub Pickwicka tom II (2)
- Capp Colin Bron Chaosu
- Nienacki Zbigniew Dagome Iudex
- Griffin Laura Tracers 02 Nie do opisania
- Hobb Robin Misja blazna
- McCaffrey Anne Mistrz harfiarzy z Pern (SCAN d
- Dokumenty w Powstaniu Styczniowym
- Craig Rice Roze Pani Cherington (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- thelemisticum.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bren wisiał na przewodzie, walcząc o odzyskanie oddechu, usiłując dosięgnąć stopami ziemi, a czerwono-niebieski zastanawiał się nad różnymi możliwościami.– Mamy to, czego nam trzeba – rzekł w końcu.– Bierzemy ich do Negoran.Zbuntowane miasto.Stolica prowincji.Terytorium buntowników.Była to odpowiedź, jakiej potrzebował.Miał być dokądś przeniesiony z tego zimna, błota i deszczu, gdzie będzie miał do czynienia z kimś bardziej inteligentnym i ambitnym, z kimś pociągającym za sznurki, z kim paidhi może mógłby się jakoś dogadać.– Ich też?Bren nie był pewien, o kim mówią.Kiedy odwiązywano go od rur, odwrócił głowę i zobaczył zakrwawioną twarz Cenediego.Była całkowicie obojętna.Podobnie jak twarz Ilisidi.Szaleństwo, stwierdził w duchu.Miał nadzieję, że Cenedi nie będzie próbował odgrywać bohatera.Miał nadzieję, że po prostu go zwiążą i zachowają przy życiu, dopóki on sam czegoś nie wymyśli – musi wymyślić jakiś sposób na zachowanie Cenediego przy życiu, na przykład poprosić o Ilisidi.Sprawić, żeby chcieli uzyskać współpracę Ilisidi.Kiedyś była jedną z nich.Zdradziła ich.Atevi nie traktowali jednak zdrady aijiin osobiście.Z początku nie mógł iść.Krzyknął, kiedy ktoś go złapał za bolące ramię i otrzymał cios w głowę, lecz natychmiast chwycił go właściciel jakiegoś rozsądniejszego głosu, który stwierdził, że Bren ma złamaną rękę i że jeśli chce, to może iść o własnych siłach.– Pójdę – odparł Bren i spróbował wprowadzić słowo w czyn, co prawda niezbyt pewnie i z cudzą pomocą.Starał się ustać na nogach.Wychodząc na zimny wiatr i słoneczny blask, usłyszał, jak czerwono-niebieski mówi coś do kieszonkowego komunikatora.Zagrzmiały silniki odrzutowca.Bren spojrzał na samolot, który stał na pasie startowym, wzbijając kłęby kurzu, i spróbował obejrzeć się, żeby sprawdzić, czy Cenedi i Ilisidi też idą, lecz mężczyzna trzymający go za zdrowe ramię szarpnął nim i zapowiedział, że złamie mu i tę rękę.Długi spacer na wietrze i zimnie.Trwało to wieczność, aż wreszcie pojawiły się przed nim schodki, a silniki odrzutowe na ogonie ogłuszyły go i zmroziły lodowatym strumieniem powietrza uderzającym w gołą skórę.Mężczyzna zwolnił uścisk i Bren wszedł po schodkach, trzymając się zdrową ręką cienkiej metalowej poręczy.Przed sobą miał jednego atevę, reszta szła z tyłu.Omal nie zemdlał na schodkach.Wszedł do zacisznego, ciemnego wnętrza samolotu.Ktoś chwycił go za ramię i odciągnął na bok, robiąc miejsce w drzwiach.Obok pustych foteli stali atevi, robiąc im przejście.Cenedi pomógł wejść Ilisidi, a za nimi weszli pozostali.Szarpnięcie za rękę odciągnęło Brena na bok.Uderzył w fotel, nie trafił na siedzenie, usiłował wstać z ruchomej poręczy, a w wejściu rozgorzała walka, ciało trafiało na kość, tryskała krew.Bren odwrócił się, siedząc na poręczy i zobaczył Banichiego stojącego przy drzwiach z metalową rurką w ręce.Walka skończyła się tak szybko, jak zaczęła.Kilku atevich nie żyło, inni byli ciężko ranni.Ilisidi i Cenedi stali, Jago i trzej mężczyźni z ich grupy tkwili w wejściu, a jeszcze jeden ateva stał w kabinie z pistoletem w ręku.– Nand’ paidhi – wydyszał Banichi i lekko się skłonił.– Nand’ wdowo.Usiądźcie.Cenedi, do przodu.Bren zachłysnął się, i nie zwracając uwagi na pokrywającą go krew, osunął się na fotel.Banichi i Cenedi mierzyli się wzrokiem.Oprócz Banichiego i Jago wszyscy inni na pokładzie samolotu byli związani man’chi z Ilisidi.Wdowa położyła rękę na ramieniu Cenediego.– Polecimy z nimi – powiedziała.Cenedi lekko się skłonił i zaprowadził wdowę do fotela, przechodząc nad ciałami zabitych, które młodsi atevi odciągali na bok.– Niech nikt nie nadepnie na komputer – powiedział Bren, trzymając się za bok.– Gdzieś tu musi być moja torba.nie podepczcie jej.– Znajdźcie torbę paidhiego – rozkazał Banichi, a jeden z mężczyzn odpowiedział mu z całą powagą:– Nadi Banichi, na pokładzie jest czternaście osób.W samolocie jest miejsce dla dziesięciorga pasażerów i dwóch osób załogi.– Do dziesięciorga plus załoga – zawołał ktoś inny, a trzeci głos dorzucił:– Martwi się nie liczą!Na Mospheirze uznano by ich za szaleńców.– Ilu więc jest martwych? – Sprzeczka toczyła się dalej, a Cenedi zawołał z kabiny:– Pilot wychodzi! On jest z Wigairiin, chce się zająć domem.– To jeden – ktoś powiedział.– Wypuśćcie tego – powiedział chrapliwie Bren, pokazując na atevę, który powiedział, że paidhi ma złamaną rękę – to była jedyna uprzejmość, jaka go od nich spotkała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]