Podobne
- Strona startowa
- Paul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Thompson Poul, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (4)
- Cook Glenn Czerwone Zelazne Noce
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (3)
- cook islands rarotonga v1 m56577569830504030
- Glen Cook Zolnierze zyja
- Gayle Wald Crossing the Line, Racial Passing in Twentieth Century U.S. Literature and Culture (2000)
- Dziekoński Józef Bohdan Sędziwój
- Makuszynski Kornel Bardzo dziwne bajki (SCAN dal 1 (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- adam0012.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla mnie to był dopiero początek.Dobrze, że nikt nie mógł czytać z moich myśli, gdy starałem się przygotować na to, co mnie czekało.- Dawajcie go do sali A - krzyknąłem do ratowników, gdy zwolnili swoje działania reanimacyjne.Pomogłem wystawić nosze i przejechać z nimi przez krótki korytarz.Spytałem, od jak dawna pacjent nie oddycha, od kiedy nie daje znaku życia.- Żadnych oznak, a dojechaliśmy do niego jakieś dziesięć minut temu.Był to brodaty mężczyzna około pięćdziesiątki.Był potężnej budowy i wszyscy razem musieliśmy go wytaszczyć na stół do badań.Sekundy rozciągnęły się w godziny, gdy przyszła konieczność podjęcia decyzji - takiej decyzji, o której nie mówi się poza szpitalami.Musiałem albo stwierdzić ustanie akcji serca, albo wydać orzeczenie, że pacjent był już martwy w chwili przybycia.Żądanie podjęcia takiej decyzji tylko na podstawie wiadomości z podręczników było niesprawiedliwe! Nie było innej możliwości, a czas naglił.Co by było, gdybym orzekł zatrzymanie akcji serca?Sześć tygodni wcześniej przywróciliśmy do życia faceta po ośmiu minutach śmierci klinicznej.Leżał później na intensywnej terapii, jak kłoda, żywy z punktu prawa, a właściwie martwy pod każdym innym względem.Widziałem go dzień po dniu i przyszło mi na myśl, że szpikując go techniką, pozbawiamy go zupełnie godności.Przez sześć tygodni jego organizm funkcjonował - serce biło, płuca mechanicznie nabierały powietrza, a oczy bez wyrazu wychodziły na wierzch.Krewni byli wyczerpani nerwowo i doprowadzeni do granic wytrzymałości finansowej.Czyja ręka mogła się zdobyć na to, aby wyłączyć aparat oddechowy, odciąć dopływ kroplówki, kto mógłby sobie pozwolić na zaniechanie kontroli odpowiedniego stężenia jonów w strumieniu krwi, tak aby serce biło bez udziału mózgu? Nikt nie chce zniszczyć tej odrobiny nadziei, która tkwi w najbardziej nawet racjonalnym umyśle.Jest jeszcze problem samego łóżka szpitalnego, miejsca w szpitalu.Potrzebne jest innym, może bardziej żywym, a tak zajmowane jest przez kogoś, kto byłby prawie martwy, gdyby nie udostępniono mu wszystkiego, czym dysponuje intensywna terapia.Wszystko się sprowadza do decyzji opartej na delikatnej, nieokreślonej gradacji życia i śmierci.To nie jest kwestia czerni i bieli, ale różnych odcieni szarości.Co to znaczy być żywym? Skomplikowane pytanie, na które trudno uzyskać odpowiedź z wyczerpanego umysłu.Gdzie zmordowany stażysta szuka wsparcia w takich chwilach? Czy wraca do college’u, gdzie sterylne koncepcje prawdy, religii i filozofii nieodwołalnie prowadzą do automatycznego przyjęcia życia jako przeciwieństwa śmierci? Tam nie znajdzie pomocy.Do akademii medycznej? Może, ale w wieży z kości słoniowej złożoność odruchu Schwartzmanna i układ aminokwasów zepchnęły fundamentalne kwestie na dalszy plan.Nie udzieli mu też żadnej pomocy inny lekarz.Taki zawsze siedzi cicho, może zmieszany i zakłopotany, ale uodporniony na tego rodzaju sytuacje, z którymi już nie raz miał do czynienia.A ktoś z rodziny albo z przyjaciół stojących obok? Co powie, gdy ośmielisz się stwierdzić, że pacjent jest w połowie drogi między życiem a śmiercią? Niestety nie potrafi wznieść się ponad konkret, którym był, czy jest, wujek Charlie.Stażysta, bez oparcia, po omacku, brnie w to, co wie, i podejmuje samowolne decyzje zależnie od tego, jak bardzo jest zmęczony, czy jest rano, czy wieczór, czy jest zakochany, czy samotny.Później próbuje o nich zapomnieć.Przychodzi mu to łatwo, jeśli jest zmęczony.Zawsze jest zmęczony, zawsze zapomina - z wyjątkiem tego, że później pamięć przywołuje obrazy z podświadomości.Zły i niezdecydowany został kolejny raz poddany próbie i okazał się nie przygotowany.Paradoksem było to, że nawet w towarzystwie sześciu ludzi czułem się samotny, stojąc przy cielsku brodacza, który nie oddychał.Jego kończyny były zimne, ale klatka piersiowa całkiem ciepła.Nie czułem tętna ani oddechu.Źrenice były nieruchome.Jeden z ratowników z karetki ciągle gadał.Mówił to, co usłyszał od sąsiada, który był z tym nieszczęśnikiem.Wezwał lekarza po ataku astmy, ale później poczuł się gorzej, tak źle, że jechał do szpitala z tym sąsiadem.W czasie jazdy dostał napadu duszności, miał kłopoty z oddychaniem.Zatrzymał samochód, wyskoczył na ulicę, zrobił kilka kroków i upadł.Sąsiad ruszył po pomoc i wezwał karetkę.- Martwy w chwili przybycia - powiedziałem dobitnie, starając się nie okazać wątpliwości.W gruncie rzeczy miałem w głowie zamęt i chaos, mnóstwo luźnych skojarzeń w poszukiwaniu jakiegoś wzorca.Dziwne, że rano na nagłych wypadkach stażyści zawsze wykazują słabe punkty.Mimo krótkiego snu, wychodzi tu cała niedogodność i wyczerpanie dwudziestoczterogodzinnym cyklem.Doświadczenie zawodowe stażysty nie jest wystarczające do podjęcia istotnych decyzji, przy czym pewność nie ma racjonalnego podłoża, jest raczej odruchem.Przyjmuje się tu bez zastanowienia stary aforyzm mówiący, że rutyna osłabia wrażliwość.To prawda.Bardzo często, w początkach kariery, stażysta - nawet błyskotliwy i bystry - ma do czynienia z sytuacją, z której nie potrafi znaleźć wyjścia, mimo że intensywnie go poszukuje.Podobnie jak u schizofrenika, który nie radzi sobie z nadmiarem odbieranych wrażeń, informacje pozostają w jego umyśle bez żadnych powiązań i odniesień.Stażysta wchłania natłok doświadczeń, upycha je gdzieś w głowie w postaci luźnego konglomeratu, aż jest na tyle zmęczony, że odsyła je do podświadomości.W końcu dochodzi do takiego stanu, że doświadczenie przybiera postać znajomości problemu, która wywołuje akceptację bez myślenia i rozważania.Do tego czasu zagubi sporo swego człowieczeństwa.Cały proces myślenia zajął mi ułamki sekund.Nie stałem i nie dumałem oderwany od rzeczywistości, gdy brodacz tak leżał.Nie minęło więcej niż trzydzieści sekund od chwili otwarcia drzwi karetki do orzeczenia zgonu.Wydawało mi się jednak, że trwa to znacznie dłużej i zostawiło na mnie ślad na wiele godzin.Za jedno byłem wdzięczny - wystarczająco dużo już się nauczyłem, aby jeszcze raz sprawdzić puls.Wciąż nurtowało mnie zasadnicze pytanie: dlaczego mam prawo podejmować taką decyzję? Czułem się w jakiś sposób winny udziału w śmierci tego człowieka.Prawdą jest, że gdyby nie ja, to i tak ktoś wydałby orzeczenie zgonu.Nie byłem niezbędny w tym dramacie.Łatwo powiedzieć, jeśli nie dotyczy to kogoś bezpośrednio, ale ja nie mogłem wyzwolić się z tego tak szybko.Podjąłem decyzję, bez której brodacz nie byłby fizycznie zmarłym.Leżałby podłączony do aparatury, próbowalibyśmy masażu serca, utrzymując go przy życiu w sensie prawnym.Miałem wrażenie, że jestem całkowicie odpowiedzialny za jego śmierć, gdyż pozbawiłem go takich możliwości.Czy zbyt pochopnie orzekłem, że nie żył w chwili przybycia do szpitala? Gdy wypowiedziałem te słowa, zatrzasnąłem za nim i za sobą wszystkie drzwi, odcinając odwrót.Gdybym podjął inną decyzję, o reanimacji, moją pierwszą czynnością byłoby włożenie rurki dotchawiczej i przejęcie za pacjenta funkcji oddychania.Może orzekłem, że przywieziono go już po zgonie, żeby oszczędzić sobie kłopotów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]