Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Perlowa Fort Sagi o Elryku Tom II (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Cervantes Saavedra de Miguel Niezwykłe przygody Don Kichota z la Manchy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- qup.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Bo to widzisz… ta pchła… czuję, jak się wierci… Jutro zrobię z nią koniec, ale dzisiaj muszę się trzymać od ciebie z daleka.Jest to stworzenie głupie, które nie odróżnia psa od człowieka.Dobranoc!— Strasznie ty jesteś śmieszny, Robaku! — rzekł Janek.— Spij dobrze i niech ci się przyśni zając.IIMijały dnie i mijały tygodnie, a oni wędrowali wciąż jeszcze; we dnie wielka parność lasu wyciskała z nich siły, nocami zaś trapił ich chłód, rosą kroplistą płaczący.Żywili się nędznie, chociaż Robak był w lepszym położeniu, udało mu się bowiem upolować czasem żabę, której nie mogły ocalić obłąkane skoki.Po pewnym czasie wyglądali tak, jak gdyby sprzedali swoje ciała, a wędrowali jako własne cienie, słaniające się ze zmęczenia i nadmiernego utrudzenia.Robak wypowiadał na ten temat myśli ponure i zgryźliwe.— Pies, uczciwy pies — powiadał — taki z dziada pradziada, dużo znieść potrafi, ale coś mi się tak widzi, że nawet jak na psa nieco już za wiele tej naszej nędzy.Niech mi kto powie, dlaczego psy nie jedzą trawy ani kwiatów, ani żołędzi.Byłbym najszczęśliwszym psem na świecie, bo tych specjałów jest dokoła, ile dusza zapragnie.I co z tego? Głupia dzika świnia naje się żołędzi, że ledwie nie pęknie, a mądry pies ginie z głodu.Czy to tak być powinno?— Najemy się jeszcze kiedyś, Robaczku, najemy! — pocieszał go Janek.— Wolałbym od razu najchudszą kość niż najbardziej tłustą obietnicę.— Taki jesteś głodny?— Czy jestem głodny? Mam ochotę zjeść samego siebie, bo nazywam się Robak, robak zaś jest stworzeniem jadalnym.Jakoś ja to jednak wszystko przetrzymam, ale co będzie z tobą, najdroższy biedaku? Zauważyłem, że nie lubisz ani żaby, ani nie zjadłeś nigdy chrabąszcza, czego nie rozumiem, bo chociaż są to kreatury niezbyt inteligentne, ale nie wpływa to bynajmniej na ich smakowitość.— Pożywiłem się niedawno, miły Robaku, i bardzo jestem najedzony.— Właśnie tak samo myślałem, bo widzę przez twój brzuch, co się dzieje za twoimi plecami.Wiesz co, Janeczku? Kiedy będziesz śmiertelnie głodny, najesz się doskonale…— W jaki sposób i czym?— W bardzo prosty sposób; rozpalisz wielki ogień, zapłaczesz, a potem zjesz jedno stworzenie, zupełnie na tym świecie niepotrzebne.— Jakie stworzenie?— Zjesz swego przyjaciela, uczciwego psa Robaka!— Mój przyjaciel Robak — odrzekł wzruszony Janek — jest to uczciwy pies, ale czasem bredzi tak jak sroka.Robaku!— Co się stało? Zobaczyłeś żabę?— Las się kończy!Poprzez gęstwinę widać było szeroki kraj, daleki i jasny w promiennym świetle poranka; na widnokręgu wyrastały góry, poszczerbione i niebieskie.— Więc to jest świat? — mówił cicho Janek.— O, jak szeroki, o, jaki piękny! Las jest piękny, ale tu jest piękniej jeszcze.Pójdziemy tam, Robaku?Robak patrzył oczarowany i wietrzył pilnie.— Bardzo mi się tutaj podoba — rzekł.— Jeżeli jeszcze znajdzie się cokolwiek do zjedzenia, możemy ten nowy świat zaszczycić naszą obecnością.Czuję w sercu dziwną błogość, choć w głowie mi się cokolwiek kręci, być może jednak dzieje się to z tego powodu, że w ostatnich czasach żołądek mój umieścił się w mojej głowie, aby być bliżej oczów.Czy zejdziemy w tę piękną dolinę?— Chodźmy, piesku najmilszy! Skończyły się nasze utrapienia.Nie może być, aby w tak rozkosznym kraju źle było uczciwym Bożym stworzeniom.Nowe wstąpiły w nich siły, kiedy zaczęli szybko schodzić chłodnym jarem ku jakiejś wielkiej wodzie, która w słonecznym blasku ciekąca i pomarszczona lekkim wiatrem tak wyglądała, jak srebrną łuską okryta ogromna ryba.Spieszyli ku tej wodzie, jak gdyby z nią miód płynął i mleko.Janek szedł wzruszony, po raz pierwszy w swym życiu kraj widząc otwarty i bez końca, niebem lazurowym nakryty, napełniony rzeźwością i przeczystym powietrzem — Robak zaś, jeszcze chudszy w pełnym świetle niż w mrokach lasu, podskakiwał zabawnie, a tak ostrożnie, jak gdyby się bał, że przy gwałtowniejszym ruchu porozlatują mu się bezmięsne kości.Ubiegli już szmat drogi, kiedy nagle Robak stężał w bezruchu, nastawił uszy i węszył pilnie.— Co się stało? — szepnął Janek.Wtem ozwał się ryk przeraźliwy, jakby spod ziemi; z jakiejś wyrwy czy z jakiegoś wykrotu podniósł się ogromny człowiek: miał długie, kosmate, ośle uszy, oczy okrągłe jak sowa i straszliwą paszczę od ucha do ucha, w której błyskało najmniej sto ostrych kłów; wcale nie odziany, obrosły jak niedźwiedź, wyciągnął przed siebie długie ręce, zakończone siedmioma palcami złączonymi błoną.— Jezus, Maria! — krzyknął Janek, widząc, że te straszliwe ręce sięgają ku jego gardłu.Potwór już, już miał go uchwycić, kiedy nagle wydał głuchy ryk; to Robak, zebrawszy resztki sił, z rozpaczą w rozbłyśniętych krwawo oczach, widząc niechybną zagładę Janka, cisnął się jak kula na pierś straszliwej zjawy i wpił w nią zęby; kosmata bestia chwyciła go jednak za gardło, tak że szlachetny pies jęknął tylko, potem, ciśnięty wściekłym ruchem potwora, padł daleko na skały.Krew mu się rzuciła z pyska, a oczy zaszły mu bielmem.Stracił czucie i nie widział, jak potwór chwycił Janka, przerzucił go sobie bezwładnego na ramię, jak pusty, chudy wór i, wydając porwane, chrapliwe okrzyki, zginął gdzieś wśród skalistych jarów.Po długiej chwili ból ocucił nieszczęsnego Robaka; sam sobie nie dowierzał, że jeszcze żyje.Twarde też było to wymizerowane życie, jeśli z niego nie uleciało po takim ciosie.Biedny pies otworzył z trudem oczy i pierwszym spojrzeniem szukał Janka.Poczuł w sercu dotkliwy ból, kiedy go nigdzie nie ujrzał; zaczął sobie przypominać okropną historię i na jej wspomnienie wydobyło mu się z gardła głuche, stłumione, jak gdyby krwią oblane wycie.Stało się coś strasznego, a on tu leży bezsilny, zmiętoszony i nędzny, jak krwawy łachman
[ Pobierz całość w formacie PDF ]