Podobne
- Strona startowa
- Paul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Thompson Poul, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (4)
- Cook Glenn Czerwone Zelazne Noce
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (3)
- cook islands rarotonga v1 m56577569830504030
- Glen Cook Zolnierze zyja
- Eco Umberto Baudolino
- R07 04
- Vincenzi Penny Niebywały skandal
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alba.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miejsce to w niczym nie przypominało tego z sobotniej nocy.Kim sądził, że jest gotów na czekające go doświadczenia, a jednak się mylił.Na widok szyn, po których sunęły ponad tysiącfuntowe, gorące tusze, wśród pisku włączonych maszyn i duszącego zapachu, Kim pozieleniał na twarzy.Gęste, ciepłe powietrze było przesycone odorem surowego mięsa, krwi i świeżych odchodów.Kima oszołomiły także wizualne efekty tego spektaklu.Potężne klimatyzatory na dachu, daremnie starające się utrzymać w pomieszczeniu niską temperaturę, powodowały, że z martwych, obdartych ze skóry zwierząt unosiła się para.Setki robotników w pokrwawionych białych kitlach stały na podniesionych metalowych podestach i rozcinały przesuwające się tusze.Wszędzie zwieszały się przewody elektryczne, tworząc przedziwne sploty olbrzymiej pajęczyny.Całość przywodziła na myśl surrealistyczny, dantejski obraz piekła - piekła na ziemi.Jed klepnął Kima w ramię i wskazał na podłogę.Kim popatrzył pod nogi.Hala ubojni tonęła w morzu krowiej krwi, kawałków wnętrzności, wymiocin i wodnistych odchodów.Jed ponownie klepnął Kima.Ten podniósł wzrok.Jed podawał mu już miotłę, gdy zobaczył pozieleniałą twarz Kima i wzdęte policzki.Jed ostrożnie się cofnął i szybko pokazał ręką w bok.Kima już mdliło, ale zdołał zasłonić usta dłonią.Powiódł spojrzeniem za palcem Jeda i ujrzał drzwi z prowizorycznie wymalowanym napisem: Męski.Kim pognał do ubikacji.Otworzył drzwi i przyskoczył do umywalki.Opierając się o zimny porcelanowy zlew, zwymiotował śniadanie.Kiedy mdłości wreszcie ustąpiły, opłukał zlew i podniósł głowę, aby przyjrzeć się sobie w popękanym, brudnym lustrze.Był bledszy niż kiedykolwiek, co podkreślały jeszcze przekrwione, zmęczone oczy.Jego czoło było zroszone kropelkami potu.Opierając się tyłem o zlew, Kim sięgnął po słuchawkę, którą miał zwiniętą pod koszulą.Drżącymi palcami wydłubał z ucha jedną z zatyczek i wetknął tam słuchawkę.- Tracy, jesteś tam? - zapytał chrapliwym głosem.- Mam już słuchawkę.Możesz mówić.- Co się stało? Czy to ty kaszlałeś? - spytała Tracy.- Gorzej niż kaszlałem - wycharczał Kim.- Właśnie oddałem poranne śniadanie.- Co z twoim głosem? - zaniepokoiła się Tracy.- Czy coś się stało?- Nie czuję się cudownie - przyznał Kim.- Jestem zakłopotany własną reakcją.Myślałem, że jako lekarz z długoletnim stażem jestem odporny na takie rzeczy.Ale to miejsce jest.nie do opisania.- Rozejrzał się po ubikacji, która była najplugawszą męską toaletą, w jakiej kiedykolwiek był.Na ścianach widniały plamy i sprośne graffiti, głównie po hiszpańsku.Wyłożona płytkami podłoga wyglądała, jakby nikt jej nigdy nie mył; pokrywała ją warstwa krwi i brudu naniesionego z hali ubojowej.- Chcesz dać sobie spokój? Jeśli o mnie chodzi, nie miałabym nic przeciwko temu.- Jeszcze nie - odrzekł Kim.- Ale jedno ci powiem.Byłem w ubojni zaledwie dwadzieścia sekund, ale to wystarczyło, żebym stał się wegetarianinem.Nagły odgłos spuszczanej w toalecie wody, w jednej z dwóch kabin przy ścianie ubikacji, poderwał Kima na nogi.Nie zadał sobie trudu, żeby sprawdzić, czy kabiny są zajęte.Wyrwał z ucha słuchawkę, wepchnął ją razem z przewodem pod koszulę i odwrócił się do zlewu, udając, że się myje.Zza pleców dobiegł go zgrzyt otwieranych drzwi kabiny.Kim przestraszył się, że tamten go słyszał, toteż przez chwilę nie odwracał się w jego kierunku.W lustrze zobaczył, jak tamten mija go powoli, przyglądając mu się z zaciekawieniem.I nagle serce podskoczyło Kimowi do gardła.Był to ten sam mężczyzna, który go zaatakował, najpierw tutaj, w rzeźni, a potem w jego własnym domu!Kim powoli odwrócił się.Mężczyzna podszedł do drzwi, ale ich nie otworzył.Nadal przyglądał się Kimowi zaintrygowanym wzrokiem.Przez moment ich oczy spotkały się.Kim spróbował się uśmiechnąć, udając, że szuka papierowych ręczników.Dozownik był tuż obok, ale miał odłamany przód, a jego wnętrze było puste.Kim zaryzykował jeszcze jedno spojrzenie w stronę nieznajomego.Tajemniczy wyraz twarzy tamtego nie zmienił się.Prawa dłoń Kima namacała tkwiący w kieszeni rewolwer.Sekundy wydawały się minutami.Zimne, czarne i nieodgadnione oczy nieruchomego jak posąg mężczyzny wpijały się w niego bezustannie.Kim z trudem panował nad sobą, aby żadnym słowem nie przerwać krępującego milczenia.Nagle mężczyzna otworzył drzwi i znikł za nimi.Kim odetchnął.Nie zdawał sobie nawet sprawy, że wstrzymuje oddech.Pochylił głowę i wyszeptał do ukrytego mikrofonu:- Dobry Boże, w jednej z ubikacji był ten szaleniec z nożem.Nie wiem, czy coś słyszał.Gapił się na mnie, ale nic nie powiedział.Miejmy nadzieję, że mnie nie rozpoznał.Kim prysnął sobie w twarz zimną wodą, włożył do ucha zatyczkę, wziął głęboki oddech, a potem wyszedł z toalety do hali ubojowej.Próbował płytko oddychać przez usta, żeby nie czuć zapachu.Nogi miał jak z waty.W razie gdyby obcy zaczaił się na niego, trzymał rękę w kieszeni, zaciśniętą na rękojeści rewolweru.W pobliżu toalety stał Jed i najwyraźniej czekał na niego.Kim rozejrzał się w poszukiwaniu nieznajomego - przez chwilę wydało mu się, że widzi go w oddali, znikającego za jakąś maszyną.- Już dobrze?! - zapytał Jed, przekrzykując harmider.Kim skinął głową i spróbował się uśmiechnąć.Tamten obdarzył go kwaśnym uśmiechem i wręczył mu długą miotłę ze sztywnym włosiem.- Musiałeś mieć pełniejszy żołądek, niż przypuszczałeś - powiedział.Potem klepnął Kima w plecy i oddalił się.Kim przełknął ślinę i wzdrygnął się, walcząc z następną falą mdłości.Wtulił głowę w ramiona, żeby nie patrzeć na szereg bezgłowych, obdartych ze skóry tusz; sunący przed nim szybko w drodze do chłodni.Ściskając w rękach miotłę, Kim próbował skoncentrować się na spychaniu nieczystości zalegających podłogę do jednej z kilku studzienek.- Nie wiem, czy słyszysz mnie przez ten hałas - odezwał się Kim z ustami przy mikrofonie.- Wszystko wskazuje na to, że ten facet z nożem tutaj pracuje, co, prawdę mówiąc, wcale mnie nie dziwi.Myślę, że powinienem go odszukać.Kim przykucnął w chwili, gdy jedna z ponad tysiącfuntowych, parujących tusz przesunęła się obok niego.Nie patrząc, dokąd idzie, przez nieuwagę znalazł się na trasie szynowego transportera umieszczonego pod sufitem hali.Teraz jego biały kitel był poplamiony krwią tak samo jak fartuchy pozostałych pracowników w tym ogromnym pomieszczeniu.Kim wyprostował się, oszacował prędkość sunących tusz i przeszedł na drugą stronę.Miał zamiar pójść śladem człowieka, który go zaatakował.- Nie ulega wątpliwości, że dostałem najgorszą pracę - mówił Kim, mając nadzieję, że Tracy słyszy go mimo ogólnego hałasu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]