Podobne
- Strona startowa
- Farmer Philip Jose wiat Rzeki 04 Czarodziejski labirynt
- Pullman Philip Mroczne materi Zorza polnocna (Zloty Kompas)
- Pullman Philip Mroczne materie 01 Złoty kompas
- Pullman Philip Mroczne materi Zloty kompas
- Farmer Philip Jose Ciala wiele cial
- Pullman Philip Mroczne materie 3 Bursztynowa luneta
- Farmer Philip Jose Przebudzenie kamiennego boga (S
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu (2)
- William Wharton Tato
- Dańcewiczowa Jadwiga Metodyka nauczania składni w szkole podstawowej, 1964
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mieszaniec.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spokojnie, mocno.Deszcz nasączał wszystko.Woda spływała po katedrze i kierowała się do Marę Nostrum.Budowla stopniowo przybierała swą zwykłą formę.Dziecko ustąpiło miejsca skałom i bazaltowi, wysokim sklepieniom i gotyckim łukom.Znów pojawiły się witraże oprawne w złoto, lśniące w promieniach zachodzącego słońca.Zrobione, pomyślał Glimmung.Teraz mogę odpocząć.Wielki nocny łowca odniósł zasłużone zwycięstwo.Znów powrócił porządek.Wypuść nas, pomyślał Joe.Jeszcze to ci pozostało.- Tak! - krzyknęli inni.- Wypuść nas!Glimmung zawahał się.Joe czuł jego sprzeczne myśli.Nie, pomyślał.Z wami mam wielką władzę.Gdy was wypuszczę, znów zatonę, skurczę się w nicość.Musisz, pomyślał Joe.Taka była umowa.To prawda, pomyślał Glimmung.Ale ze mną możecie tylko zyskać.Możemy istnieć tysiąc lat i żadne z nas nie będzie samotne.Głosujmy, pomyślała Mali Yojez.Tak, zgodził się Glimmung.Głosujcie, by zobaczyć, kto chce we mnie zostać, a kto chce żyć indywidualnie.Ja zostanę, pomyślał Nurb K'ohl Daq.Ja też, oznajmił pajęczak.Głosowanie trwało.Joe tylko się przysłuchiwał.Niektórzy chcieli pozostać, niektórzy uwolnić się.Ja chcę być uwolniony, pomyślał i tak też powiedział, kiedy nadszedł jego czas.Glimmung wzdrygnął się z niezadowoleniem.Panie Joe Fernwright, pomyślał Glimmung, nie zostanie pan?Nie, pomyślał Joe.Spacerował zacienionym brzegiem bagna, gdzieś na dzikich pustkowiach planety Plowmana.Od jak dawna tu jestem? Nie wiedział.Jakiś czas temu był jeszcze we wnętrzu Glimmunga.Teraz, samotny, posuwał się z trudem po gruncie, a ostry piasek kaleczył mu stopy.Czy jestem sam, zastanawiał się.Przystanąwszy, spojrzał w mrok w poszukiwaniu jakiejś formy życia.Podbiegł do niego wielonogi gastropoid.- Wyszedłem z tobą - oznajmił.- Ktoś jeszcze? - zapytał Joe.Gastropoid powiedział:- Wyszliśmy tylko my.Wszyscy inni zostali.Uważam, że to niesamowite, ale tak się stało.- Mali Yojez też została?- Tak - stwierdził gastropoid.A więc jednak.Joe czuł na sobie wiekowy ciężar.Najpierw Podniesienie katedry, a teraz utrata Mali.To za wiele.- Czy wiesz, gdzie jesteśmy - zapytał gastropoi-da.- Nie dam rady iść dalej.- Ja też nie - odparł gastropoid.- Na północy widać jakieś światło.Mam je na azymucie i zmierzamy w tym kierunku.Za godzinę powinniśmy być na miejscu, jeśli dobrze obliczyłem naszą szybkość.- Nie widzę tego światła - powiedział Joe.- Mam lepszy wzrok niż ty.Zobaczysz je za dwadzieścia minut.Jest bardzo słabe.Pewnie to kolonia spiddlerów.- Spiddlerów? - zapytał Joe.- Czy przez resztę życia zostaniemy wśród spiddlerów? Czy tak skończymy po opuszczeniu Glimmunga?- Możemy się stamtąd udać poduszkowcem do hotelu „Olimpia" - powiedział gastropoid.- Tam znajdziemy swoje rzeczy i będziemy mogli wracać na nasze planety.Odwaliliśmy kawał dobrej roboty.Zrobiliśmy to, po co nas wezwano.Powinniśmy się cieszyć.- Tak - rzekł sucho Joe.- Powinniśmy.- To była wielka rzecz - upierał się gastropoid.- Widzisz już, że legendy o Fauście nie muszą się sprawdzać w rzeczywistości, a w dodatku.- Porozmawiamy o tym - przerwał mu Joe - po dotarciu do hotelu.Ruszył dalej.W chwilę potem wielonogi stwór ruszył za nim.- Czy na twojej planecie jest bardzo źle? - zapytał gastropoid.- Ziemia, tak ją nazywacie?- Na Ziemi - powiedział Joe - jest jak w niebie.- No to jest źle.- Tak - oznajmił Joe.- To może wybierzesz się ze mną - zaproponował gastropoid.- Mogę znaleźć ci robotę.jesteś druciarzem, prawda?- Zgadza się - powiedział Joe.- Na Betelguezie Dwa mamy dużo ceramiki - rzekł gastropoid.- Twoje usługi byłyby w cenie.- Mali - powiedział Joe do siebie.Gastropoid usłyszał to.- Rozumiem.Ale ona nie wyszła.Została z Glim-mungiem.Tak jak inni, bała się powrotu do nieudanego życia.- Chyba polecę na jej planetę - oznajmił Joe.- Z tego co opowiadała.- na chwilę przestał mówić.- W każdym razie - kontynuował - będzie tam lepiej niż na Ziemi.- I nadal będę wśród humanoidów, pomyślał.Może spotkam tam kogoś takiego jak Mali.Przynajmniej mam szansę.Szli dalej w milczeniu.Szli ku odległej kolonii spiddlerów, którą było już widać na horyzoncie.- Chyba wiem, na czym polega twój problem - powiedział gastropoid.- Powinieneś zrobić jakiś nowy dzban zamiast naprawiać stare.- Ale przecież mój ojciec był druciarzem, nie garncarzem - powiedział Joe.- Popatrz, na czym polegał sukces Glimmunga.Naśladuj tego, kto swą postawą walczył przeciw Księdze Kalendów i pokonał ją, pokonując zarazem tyranię przeznaczenia.Bądź twórczy.Pracuj przeciw przeznaczeniu.Spróbuj.- Spróbuję - powiedział Joe.Nigdy o tym nie myślał.Nigdy nie chciał robić dzbanów, choć technicznie wiedział jak.- W warsztacie, który przygotował ci Glimmung - rzekł gastropoid - masz cały niezbędny do tego sprzęt i materiały.Z twoją wiedzą i zdolnościami powinieneś dać sobie radę.- Okay - przyznał Joe.- Spróbuję.Stał w nowym, lśniącym warsztacie.Spojrzał na główną ławę, trzy zestawy naprawcze, samoogniskują-ce soczewki, dziesięć igłowych topników i masę glazur we wszystkich możliwych kolorach i odcieniach.Anty-grawitator.Piec.Pojemniki z mokrą glinką.I koło garncarskie, napędzane elektrycznie.Wezbrała w nim nadzieja.Miał wszystko, czego potrzebował.Koło, glinkę, glazury, piec.Sięgnął po bryłę szarej glinki, przeniósł ją na koło i uruchomił je.No to zaczynam, pomyślał z zadowoleniem.Używając swych mocnych kciuków zaczął kształtować otwór, równocześnie wynosząc ścianki palcami.Bryła rosła i rosła, a otwór w środku stawał się coraz większy.W końcu było po robocie.Wysuszył glinkę w piecyku, a potem pokrył dzbanek prostą glazurą.Może jeszcze jeden kolor? Wybrał inne szkliwo.Drugie i ostatnie.Pora do pieca.Umieścił swoje dzieło w rozgrzanym piecu, zamknął drzwiczki, usiadł na ławie i czekał.Miał mnóstwo czasu.Całe życie, jeśli trzeba.W godzinę później zadzwonił sygnalizator pieca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]