Podobne
- Strona startowa
- Hearne Kevin Kroniki Żelaznego Druida Tom 6 Kronika Wykrakanej mierci
- KS. DR PROF. MICHAŁ SOPOĆKO MIŁOSIERDZIE BOGA W DZIEŁACH JEGO TOM IV
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Moorcock Michael Kronika Czarnego Miecza Sagi o Elryku Tom VII
- Moorcock Michael Sniace miasto Sagi o Elryku Tom IV
- Crichton Michael Linia Czasu (4)
- Makuszynski Kornel Piate przez dziesiate (2)
- Montero Rosa Łzy w deszczu
- Darwin Charles O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- prymasek.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeba im tylko zapowiedzieć, żeby trzy-mali język za zębami.Gdyby się w Warszawie rozeszło o moim przyjezdzie, nie miałbym chwili spokoju.Rozejrzała się.Kapa z łóżka leżała zmięta na krześle, a i samo łóżko było nierówno posła-ne.84 Biedaku uśmiechnęła się musiałeś sam sobie przygotowywać pościel. Czy zrobiłem to zle? udał zdziwienie. Nieszczególnie.Eee.nigdy ze mnie nie będzie gospodyni.Widzisz, zapowiedziałam, żeobejmuję dziś rolę pani domu, ale co to znaczy brak wprawy.Na śmierć zapomniałam o łóż-ku.Będzie ci niewygodnie.Gdybyś.gdybyś pozwolił, poprawiłabym chociaż prześciera-dło. Dajże spokój zaśmiał się chyba w tych rzeczach nie masz ani o odrobinę więcejwprawy ode mnie. Ale niewygodnie ci upierała się ja spróbuję.Oparła się kolanami o brzeg łóżka i po-wtórzyła: Niewygodnie ci.Zdawała sobie sprawę z tego, że powinna odejść, że w istocie chwyta się niedorzecznego,nieprawdopodobnie naiwnego pretekstu, by zostać przy nim, zdawała sobie sprawę, że Pawełrównie dobrze w tym się orientuje, że to wstyd, i tak dalej.a jednak nie mogła się zdobyć naodejście.Czuła, że pod wpływem własnych myśli rumieni się, że musi wyglądać śmiesznie i po pen-sjonarsku, starała się uprzytomnić sobie, że jest dojrzałym człowiekiem, obowiązanym pano-wać nad wszelkimi odruchami, że po prostu narzuca Pawłowi swoją obecność, która zaczynabyć wręcz nieprzyzwoitością.a jednak nie ruszyła się z miejsca.Paweł wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia: Usiądz na chwilę powiedział pomówimy. Ale ty pewno chciałeś spać zauważyła bez przekonania.Lekko przyciągnął ją ku sobie w ten sposób, że usiadła na brzegu łóżka. Nie, nie będę spał oparł się na łokciu tak, że jego twarz znajdowała się teraz zaledwie okilka centymetrów od jej obnażonego ramienia.Na skórze czuła ciepło jego oddechu. Tak lubię zapach twojej wody tualetowej powiedział ciszej nieraz za granicą przy-pominał mi się, gdy wyjmowałem z walizki chusteczki do nosa.Widocznie przez pomyłkęIgnacy zapakował mi twoje. I nie sprawiało ci to.przykrości? Nie. Ale i przyjemności też nie?Odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy.Nie odpowiedział.Spod półprzymkniętych po-wiek patrzył na nią.Czuła jego wzrok na szyi i na piersiach, jakby pod wpływem jego oczuprzyśpieszało się tętno serca.Pomału, ostrożnie pochyliła usta do jego ust, ręce zarzuciła mu na szyję.Owijały się wokółniej coraz mocniej i mocniej. Jak ja ciebie kocham szeptała jak ja cię kocham.Czuła jego dłoń przesuwającą się po grzbiecie, biodrze, wzdłuż nogi aż do kostki, jak go-rący prąd.Pod jego wpływem krew zdawała się rozsadzać tętnice, a mięśnie omdlewały wnieprawdopodobnej niemocy.Ogarniała ramionami, ogarniała całą sobą jego szerokie bary,których było takie bogactwo, takie niezmierzone bogactwo.Wchłonąć je, zamknąć sobą,owładnąć.Pózny świt zimowy napełniał pokoje szarym, chłodnym światłem.Zegar w jadalni niskimrozważnym basem wydzwaniał szóstą.Za godzinę pod oknami rozlegnie się sygnał samo-chodu i trzeba będzie jechać do fabryki.Do obojętnych spraw, do nic nieobchodzących lu-dzi.Zmęczenie i senność walczyły w niej z pragnieniem rozpamiętywania minionej nocy.Byłapółprzytomna.Cały wysiłek woli koncentrowała na konieczności przypomnienia sobie każdej chwili,każdego mgnienia, których ważność i czar wyrastały teraz ponad wszystko, stanowiły począ-85tek nowej epoki, po prostu początek życia.Nie było miejsca na refleksje, na stawianie sobiepytań i szukanie odpowiedzi.Całość zamykała się w jednym: w słowie szczęście.Jakie to szczęście ma być, jakimi pójdzie drogami, z jakich składników jest zbudowane to trzeba zanalizować, to trzeba przemyśleć i rozważyć.Trzeba, lecz niepodobna.Cóż zna-czy cały zdrowy sens i logika, i kontrola umysłu nad wrażeniami w porównaniu z taką potę-gą!.A jednak wskazówki posuwały się wciąż naprzód.Należało ubrać się.Czerwona sukienkaw zmieszanym świetle dnia i elektryczności wyglądała zmięta.Przypominała zwiędły kwiatmaku.Złożyła ją starannie i schowała do szafy.Pózniej należało rozmówić się ze służbą.Na śniadanie już nie było czasu, zresztą wcale nieodczuwała głodu.Gdy w przedpokoju przed wielkim lustrem Ignacy podawał jej futro, nie-chętnym spojrzeniem obrzuciła swoje męskie ubranie.Jakże bardzo miała już go dość.Jesz-cze raz sprawdziła, czy drzwi oddzielające pokoje Pawła są pozamykane, jeszcze raz zapo-wiedziała, by go nie budzono pod żadnym pozorem i by telefon był wyłączony, jeszcze razsurowo przypomniała Ignacemu konieczność zachowania ścisłej tajemnicy co do powrotuPawła i zbiegła na dół.Kilkanaście minut samotności podczas drogi do fabryki, to kilkanaście minut swobodymyślenia o Pawle, o sobie i o miłości.Gdy u zbiegu Złotej i %7łelaznej powstał zator zatrzy-mujący samochód, była uszczęśliwiona.Zyskiwała jeszcze parę chwil.A pózniej fabryka z codzienną monotonią jej spraw, tych spraw, które jeszcze wczorajbyły niezmiernie ważne, zajmowały pierwsze miejsce w dniu.Rozmowy z kierownikamidziałów, sprawozdania, raporty, rzeczowa, poważna mina Holdera, referującego korespon-dencję, warsztaty rozdygotane w jednostajnym ruchu, galeria interesantów.I pomyśleć, że to stanowi treść życia tysięcy ludzi, że każdy z nich najlepsze cząstki wła-snej energii, największy swój wysiłek i lwią część czasu oddaje temu bożyszczu pracy, co-dziennej, szarej, jednostajnej i w gruncie rzeczy przecie bezcelowej, skoro sama stała się ce-lem.Praca przesłoniła sobą istotny cel życia, którym może być tylko piękno i miłość.Wy-parła je z czasu i przestrzeni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]