Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Perlowa Fort Sagi o Elryku Tom II (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Crowley John PóÂźne lato
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- beyblade.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wspaniale - raduje się pułkownik.- Możemy się wmieszać w nie i nikt nas nie zauważy.- Może Wanda może się wmieszać - mówię.- Ale my?- A widzisz lepsze wyjście? - pyta pułkownik.- Nie marudź, Gump.Wskakujemy.I tak zrobiliśmy.Jedno wam powiem: była to najdłuższa i najniewygodniejsza podróż w moim życiu, tym bardziej że pociąg jechał aż do Oregonu, no ale jakoś ją przeżyliśmy.A pułkownik przez całą drogę pęczniał z dumy i puszył się jak paw.W końcu dotarliśmy do Bayou La Batre.Odkąd odzyskał swoją świnię mały Forrest chodzi szczęśliwy jak szczygiełek.Wanda z kolei przesiaduje naprzeciw lwa przed drzwiami mojego gabinetu.Chyba dobrze że lwowi ze starości powypadały zęby, bo przynajmniej nie zrobi jej krzywdy.Chociaż nie wiem czyby zrobił, bo bez przerwy gapi się w świnię takim maślanym wzrokiem jakby się w niej zakochał albo co.Któregoś dnia mały Forrest przychodzi do mnie i mówi że chce pogadać, więc idziemy na przystań i gadamy.- Słuchaj, nie uważasz, że strasznie ciężko ostatnio pracujemy? - pyta się.- Ano ciężko - mówię.- Więc może pojechalibyśmy gdzieś na urlop?- Tak? A gdzie?- Nie wiem, daleko stąd.W góry - mówi mały Forrest.- Na spływ kajakiem.Wszystko jedno.- W porządku - mówię.- A masz jakieś konkretne miejsce.?- Tak, oglądałem mapę.Spodobała mi się taka rzeka w Arkansas.- Jak się nazywa? - pytam.- Whitewater - on na to.No i pojechaliśmy.Tuż przed wyjazdem wzięłem na bok sierżanta Kranza, który nadzorował firmę i dałem mu instrukcje na czas mojej nieobecności.- Wszystko ma być tak jak dotąd - mówię.- Niech nikt nie wdaje się w żadne bójki ze Smittym i jego bandą.Najważniejszy jest interes firmy.- Jasne, szefie - powiada sierżant Kranz.- Swoją drogą, nie miałem okazji ci podziękować, ale wdzięczny jestem za tę robotę.Po trzydziestu latach w wojsku bałem się, jak to będzie, kiedy wrócę do cywila.Ale ta praca bardzo mi podchodzi.Wielkie dzięki.- Drobiazg - ja na to.- Świetnie się spisujesz.Poza tym miło mieć koło siebie znajomą twarz.A znamy się od Wietnamu, no nie? To już kupa lat, ponad połowa mojego życia.- Tak, rzeczywiście.No i patrz, Gump, wojna czy pokój, a ja się wciąż od ciebie nie mogę odczepić.- Lepiej niech już nie będzie żadnych wojen - mówię.Ale była, toczyła się, tylko że ja o niej wtedy nie wiedziałem.W każdem razie mały Forrest i ja spakowaliśmy się i ruszyliśmy we dwóch nad rzekę Whitewater w stanie Arkansas.Odkąd chłopak zaczął mi pomagać przy odłowie ostrygów nie ma między nami większych zgrzytów.Mały Forrest cały czas zachowuje się bardzo grzecznie, kilka razy powstrzymał mnie od błędnych decyzji, jest wiceprezesem i dyrektorem naczelnym “Gump i spółki” - ale w rzeczywistości to on rządzi firmą, nie ja.Ja tam nie jestem dość łebski.Dojeżdżamy nad Whitewater.Jest chłodny, wiosenny poranek.Na miejscu wynajmujemy kajak, napychamy do niego pełno żarcia - wieprzowinę z fasolą, parówki, kiełbasy, sery, chleb na kanapki - i ruszamy dalej.Whitewater to bardzo piękna rzeka.Płyniemy z prądem, a po drodze mały Forrest objaśnia mi dzieje geologiczne regionu.Od czasu do czasu te dzieje widać gołym okiem na przybrzeżnych kamulcach.Chłopak opowiada mi o skamielinach i skałach, a ja sobie myślę: wapniaki to nie tylko skały, to również tacy jak ja.Powoli zbliżamy się do początku słynnej Formacji Smackover gdzie, jak powiada mały Forrest, znajdują się największe na południowym wschodzie złoża ropy naftowej.Na noc zatrzymujemy się nad brzegiem rzeki, rozpalamy ognisko i gotujemy kolację - wieprzowinę z fasolą, a ja sobie myślę że to mój pierszy w życiu prawdziwy urlop.Małemu Forrestowi humor dopisuje.Chciałbym żeby ten wyjazd nas do siebie zbliżył.Jestem z syna bardzo dumny - że wyrósł na takiego mądrego chłopca, że przejął tyle spraw w firmie “Gump i spółka”, tylko ciutkę się gnębię czy nie za szybko staje się dorosły.Bo czy on kiedykolwiek miał prawdziwe dzieciństwo, czy kopał piłkę, wygłupiał się z kolegami? Kiedy spytałem go o to, powiedział że to nie ma znaczenia.Któregoś wieczoru.ale mi, kurde, sprawił niespodziankę! Sięgnął do plecaka i wyciągł harmonijkę, tę samą na której grałem Bubbie jak umierał w Wietnamie, a później w zespole Zbite Jaja.A kiedy przytknął ją do ust to ze zdziwienia szczęka opadła mi prawie na same kolana - dzieciak grał melodie z czasów mojej młodości, w dodatku grał je lepiej i ładniej niż ja.Zapytałem go gdzie się tego nauczył, a on na to że nigdzie.- Wrodzony dar - powiada.Zbliżaliśmy się do końca spływu, kiedy spostrzegłem na zboczu jakiegoś gościa.Facet krzyczał do nas i wymachiwał łapami żebyśmy na chwilę podpłynęli.No tośmy podpłynęli.On zszedł na dół i przytrzymał nasz kajak za dziób.- Się macie - powiada.- Jesteście z tych stron?Więc mówimy że nie, że jesteśmy tu tylko przejazdem, a tak w ogóle to pochodzimy z Mobile w stanie Alabama, a on na to żebyśmy wysiedli z kajaka i obejrzeli tereny, które ma do sprzedania nad rzeką.Mówi że to najlepsza ziemia w całym Arkansas i że sprzeda nam ją bardzo tanio.Tłumaczę że nie bardzo nas to interesuje, że jeszcze nie zaczęliśmy robić tego typu inwestycji, ale facet jest tak namolny że myślę sobie: co ci szkodzi, Forrest? Przejdziesz się, obejrzysz, a facetowi będzie miło.Powiem wam że kiedy dotarliśmy na miejsce, byłem mocno rozczarowany.Znaczy się teren był ładny i w ogóle, ale pełno tam stało ruder z wrakami samochodów zamiast kwiatków w ogródkach, po podwórzach walały się stare opony, dokoła pałętali się jacyś ludzie.Słowem nędza popędzana bidą.Pewnie rok temu sam mógłbym w czymś takim mieszkać, ale.W każdem razie Bili - tak się gość każe do siebie zwracać - mówi żebyśmy nie przejmowali się ruderami, bo za tydzień się je rozbierze, a na ich miejscu staną eleganckie wille, takie po milion dolców, więc jeśli chcemy się załapać możemy jako piersi przystąpić do interesu.- Coś wam, chłopcy, powiem - mówi Bili.- Zajmuję się polityką na szczeblu stanowym, ale z polityki nie da się wyżyć.Poczyniłem więc inwestycję swego życia, lokując pieniądze w ośrodku Whitewater, który powstanie tu nad rzeką.I zaręczam wam, że wszystkim zainteresowanym stronom ta inwestycja przyniesie wyłącznie zysk i zadowolenie.Rozumiecie, co mam na myśli?No cóż, Bili sprawiał wrażenie porządnego gościa.Wyglądał uczciwie, taki swój chłop.Miał sympatyczny, lekko zachrypły głos, gęste białe włosy i duży zaczerwieniony nochal - jak święty Mikołaj na rysunkach.Śmiał się beztrosko, wesoło.Przedstawił nas swojej żonie Hillary, która wyszła z przyczepy kempingowej poczęstować nas limoniadą.Hillary ubrana była w luźną babciną sukienkę, a fryzurę miała taką jakby nasadziła sobie na łeb blond perukę bitelsową.- Słuchajcie - mówi szeptem Bili - nie powinienem tego nikomu mówić, ale coś wam zdradzę.Otóż tereny Whitewater leżą na ropie.Więc nawet jeżeli nie zbudujecie tu sobie domu, a kupicie działkę, zanim inni się dowiedzą, co ta ziemia kryje, to i tak zostaniecie multimilionerami.Mniej więcej w tym czasie podchodzi do nas jakiś staruszek.Na jego widok o mało nie wywijam orła.- Chłopcy - powiada Bili - przedstawiam wam mojego wspólnika.Tym wspólnikiem był pan Tribble, mój dawny trener i doradca szachowy, o którym wszyscy gadali że mnie okradł z całej forsy krewetkowej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]