Podobne
- Strona startowa
- Hearne Kevin Kroniki Żelaznego Druida Tom 6 Kronika Wykrakanej mierci
- KS. DR PROF. MICHAŁ SOPOĆKO MIŁOSIERDZIE BOGA W DZIEŁACH JEGO TOM IV
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Moorcock Michael Kronika Czarnego Miecza Sagi o Elryku Tom VII
- Moorcock Michael Sniace miasto Sagi o Elryku Tom IV
- Krzysztof Karolczak, Współczesny terroryzm w Âświetle teorii Halforda Mackindera(1)
- Trylogia Hana Solo.03.Han Solo i utracona fortuna (2)
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna ( 18) (2)
- Eco Umberto Wachadlo Foucaulta
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- prymasek.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W płóciennych pawilonach uroczystości z okazjizwycięstwa przebiegały smutno, wręcz ponuro.Strzeliły korkiszampana i gratulowano zawodnikom wygranej, ale czynionoto niezbyt radośnie.Kibice klubu Burlingame odjechali zarazpo meczu.Walter Fairbanks także nie miał ochoty na zabawę,rozumiał jednak, że najlepszym sposobem obrony jestudawanie, iż faul i upadek konia były przypadkowe.Wszedłwięc do pawilonu i wytrzymał rzucane mu zewsząd niechętnespojrzenia.Rozbolała go głowa.Ból przeszywał mu czaszkę tak,jakby ktoś wbijał w nią stalowe gwozdzie.Każda przegranasprawiała zawsze, że czuł się wykończony.A tak poważnaprzegrana jak ta rozbiła nieomal jego życie na kawałki.Wszystkiemu winien był Chance.Dobrze przynajmniej, że Carla nie okazywała mudezaprobaty za to, co zrobił.Miała tak silne rumieńce imówiła tak szybko, kiedy odciągała go na bok, że musiała byćalbo pijana, albo podniecona seksualnie.Albo też obie terzeczy naraz.On sam stał sztywno sącząc szampana iodklejając od skóry przepoconą koszulę.- Grałeś wspaniale, Walterze.- Niestety, nie zapanowałem nad sytuacją.- Nie z twojej winy.To wszystko przypadek.Jestemnaprawdę pod wrażeniem.Podeszła bliżej i Fairbanks dostrzegł świeże plamy zszampana na gorsie jej bluzki.Carla patrzyła nań gorącym,roziskrzonym wzrokiem.- Proszę - szepnęła, ściskając go za nadgarstek.- Kiedyznowu będziesz miał coś do załatwienia w Los Angeles, dajmi znać.Moglibyśmy się gdzieś spotkać bardziej prywatnie.Jej śmiałość zaskoczyła go.A potem nagle opuściło gopoczucie klęski.Zdał sobie sprawę, że jest w stanie zwyciężyćw znacznie ważniejszej rozgrywce.Uśmiechnął sięuwodzicielsko i mrugając porozumiewawczo, wzniósł toast zaCarlę.- Dziękuję za zaproszenie.Chętnie je przyjmę.Jeszcze raz ścisnęła jego dłoń, po czym puściła jązauważywszy, że Mavis Bunthorne przygląda się im pełnympotępienia wzrokiem.Szampan odświeżył Fairbanksa.Czemu miałby sięprzejmować swą reputacją w oczach tych prowincjonalnychparweniuszy?- A tak przy okazji, gdzie twój mąż?- Powiedział, że nie przyjdzie tutaj.Jubilee została ciężkoranna.Mack bardziej dba o te swoje przeklęte konie niż owłasną żonę.Wystrzał z rewolweru zabrzmiał w ich uszach jak grzmotburzy.Umilkły rozmowy i tylko jakaś kobieta westchnęłażałośnie.Pawilony rzucały długie cienie na dobrze utrzymanąprzystrzyżoną trawę.Przed zmrokiem Fairbanks opuściłRiverside, wracając lokalnym pociągiem do Los Angeles.Zanim odjechał, wręczył swoim zawodnikom grube,wypchane koperty.Natychmiast po tym wszyscy trzejzniknęli, jakby rozpłynęli się w powietrzu.Rozdział 40.Mack rzucał się nagi na łóżku.Doktor Mellinger opatrzyłmu po meczu plecy, zakładając dwa szwy i bandażując ranę.Mack był tak wykończony, że pragnął jedynie zasnąć izapomnieć o wszystkim.Zwycięstwo nie cieszyło go,ponieważ stracił Jubilee.Spostrzegł, że Carla przeszła przez pokój i usiadła przedlustrem, smarując kremem policzki.Przez cały wieczór miałanienaturalnie zaróżowioną twarz, jak gdyby nie opuściło jejpodniecenie po grze.Wydało mu się to raczej dziwne.- Carla?- O co chodzi? - zapytała, nie odwracając się.Pośpiesznymi, nerwowymi ruchami masowała miejsca, wktórych, jej zdaniem, zaczynały tworzyć się zmarszczki.- Chcę pod koniec jesieni udać się w podróż do NowegoJorku.- Jak długo cię nie będzie?- Nie wiem.tydzień lub dwa.Muszę zorientować się, jakwygląda na Wschodzie zakładanie wodociągów.Poza tym jesttam grupa inżynierów, z którymi chcę nawiązać kontakt.Pragnę też podjąć decyzję, ile pieniędzy przeznaczyć na trzyrancza, jakie kupiłem na północy.- Banki Kalifornii już ci nie wystarczają? - zapytałaodwracając się ku niemu.Mack nie sądził dotąd, że może ją tocokolwiek obchodzić.- Wiesz, że prowadzę jednocześnie wiele różnychprzedsięwzięć - odpowiedział grzecznie, nie chcącwywoływać kłótni.- Początkowe inwestycje zawszewymagają kapitału, powinienem więc zwrócić się o kredytydo nowojorskich banków.Carla zaczęła szczotkować swe długie, jasne włosy.- Zastanów się, co robisz.Nie oczekuj, że będę siedziałatu i umierała z nudów, kiedy wyjedziesz. - Nie oczekuję już od ciebie w ogóle niczego - odparłMack nie mogąc się powstrzymać.Przez chwilę z jawną wrogością mierzyli się wzrokiem.- Dobranoc - powiedział gniewnie Mack, układając się nabrzuchu do snu.Rozdział 41.Szum, stukot, hałas.Narastające wycie.Zaprzężone wkonie wozy jechały Broadwayem i Piątą, mijając po drodzeliczne skrzyżowania.Gdzieniegdzie widziało się benzynowesamochody, ale stanowiły one wielką rzadkość.Częściejnatomiast pojawiali się chłopcy gnający przez ulicę stadaświń.Słupy telegraficzne i rynsztoki ciągnęły się tu całymimilami.Przy skrzyżowaniach leżały sterty gnijącego,brązowego końskiego nawozu, którego smród przenikałzimowe powietrze.Nowy Jork.Już po godzinie Mack tęsknił za słonecznym,bezchmurnym niebem Kalifornii.W firmie braci Wardlow - Civil Engineers - Mack spotkałsię z jej właścicielami, blizniakami urodzonymi w Savannah.Obaj mieli różowe, łyse czaszki z wianuszkiem siwychwłosów, co nadawało im nieco mnisi wygląd.PrzypominaliMackowi Tweedleduma i Tweedledee'a z rysunków Tenniela.- Właśnie złożyłem wizytę profesorowi LeConte, panowie- oświadczył.- Jak wiecie, w zeszłym roku opuścił on katedręw Berkeley, przechodząc na emeryturę.- Joe LeConte jest doskonałym geologiem i powszechnieznanym naukowcem - oświadczył Clemons Wardlow.- Chrześcijaninem i znamienitym obywatelem Georgii -dodał jego brat Cole.- W młodości walczyliśmy u jego boku ztym diabłem, Shermanem.- Polecił panów jako inżynierów najlepiej w Ameryceznających się na wodociągach.Chciałbym zatrudnić was dosporządzenia pewnego projektu.- W Kalifornii? Nic nie wiemy o Kalifornii - powiedziałCole Wardlow.- To poważny problem - potwierdził jego brat.- Nie zajmowalibyście się tym w Nowym Jorku - odrzekłMack.- Chciałbym, byście się udali wraz ze mną do Kaliforniina tak długo, jak będzie to konieczne, żeby przestudiowaćprzepływ wody w kanionach.Oczekuję, że potem powieciemi, jak najlepiej zbudować tam wodociąg i podejmiecie sięnadzoru nad jego zakładaniem.- Musielibyśmy poświęcić na to mnóstwo czasu -stwierdził z powątpiewaniem Clemons.- Tak, to trudna sprawa - przytaknął Cole.- Chodzi o system wodociągowy dla nowego miasta, czytak? To wielkie wyzwanie.Być może moglibyśmy pokazać,co naprawdę potrafimy.Ale, panie Chance, czy wziął pan poduwagę ewentualne koszty naszej podróży i konsultacji?- Kolejny problem - pokiwał głową Cole.- I to olbrzymi.Mack rzucił na biurko oklejony jeszcze bankowąbanderolą plik studolarowych banknotów.- Nie, to nie problem.Proszę, by panowie przyjechali doSan Solaro.Mam zamiar siedzieć tu tak długo, aż wyraziciezgodę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]