Podobne
- Strona startowa
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean Park
- Donaldson Stephen R Moc ktora oslania
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- § Carter Stephen L. Wladca Ocean Park
- White Stephen Program (2)
- Pullman Philip Mroczne materi Zorza polnocna (Zloty Kompas)
- Chmielewska Joanna Florencja, corka Diabla
- Chmielewska Joanna Wyscigi
- Follett Ken Na skrzydlach orlow
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oknaszczecin.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Napięte mięśnie jegopodbrzusza i krocza trochę się rozluzniły. Są.Powolne Mutanty położyły kamienie na torach.Droga była zablokowana.Zro-biły to szybko i byle jak; uprzątnięcie kamieni mogło zająć tylko minutę, ale trze-ba było się zatrzymać.Ktoś musiał zeskoczyć z drezyny i to zrobić.Chłopiecjęknął i przywarł, drżąc, do rewolwerowca, który puścił dzwignię.Drezyna doje-chała bezszelestnie do zapory, uderzyła o nią z głuchym stuknięciem i stanęła.Powolne Mutanty znowu zaczęły się do nich zbliżać, prawie niedbałym kro-kiem, jakby były zagubionymi w sennej ciemności przechodniami i znalazły ko-goś, kogo można zapytać o drogę.Uliczną kongregacją skazanych na potępienie132pod prastarą skałą. Czy nas dopadną? zapytał spokojnie chłopiec. Nie.Bądz przez chwilę cicho.Rewolwerowiec przyjrzał się kamieniom.Mutanty były oczywiście słabe i nieudało im się zwalić na tory większych głazów.Wyłącznie małe kamyki.Tylko poto, by się zatrzymali i któryś z nich musiał zejść z drezyny. Wyskakuj powiedział rewolwerowiec. Musisz je odsunąć.Będę ciękrył. Nie szepnął chłopiec. Proszę. Nie mogę dać ci rewolweru i nie mogę jednocześnie odsuwać kamienii strzelać.Musisz zejść na dół.Jake przewracał dziko oczyma; przez moment drżenie jego ciała dostroiło siędo konwulsji umysłu, a potem zsunął się z drezyny i prawie nie patrząc, zacząłodrzucać kamienie na lewo i prawo.Rewolwerowiec przygotował broń i czekał.Dwa mutanty, słaniając się bardziej, aniżeli idąc, wyciągnęły ciastowate rę-ce ku chłopcu.Rewolwery wykonały to, co do nich należało, rozrywając ciem-ność czerwono-białymi lancami światła.Oczy rewolwerowca przeszyły igiełkibólu.Chłopiec krzyknął i dalej odgarniał kamienie.Widmowe plamy podskoczy-ły i zatańczyły w miejscu.Widoczność spadła niemal do zera i to było najgorsze.Wszystko tonęło w mroku.Jeden z mutantów, prawie zupełnie pozbawiony poświaty, sięgnął po chłop-ca gumową dłonią hobgoblina.Zajmujące połowę jego twarzy oczy obracały sięw wilgotnych oczodołach.Jake ponownie krzyknął i odwrócił się, żeby stawić mu czoło.Rewolwerowiec strzelił, nie pozwalając sobie na chwilę zastanowienia za-nim niemożność dokładnego zlokalizowania celu zdołała doprowadzić do drżeniajego rękę.Dwie głowy chłopca i Powolnego Mutanta dzieliło tylko kilkacali.To mutant był tym, który osunął się ślisko na tory.Jake odrzucał wściekle kamienie.Mutanty tłoczyły się za niewidzialną zaka-zaną linią, stale zacieśniając krąg, teraz bardzo blisko.Wciąż dołączały do nichnastępne. W porządku! zawołał rewolwerowiec. Wskakuj.Szybko!Kiedy chłopiec zrobił krok w przód, mutanty zaatakowały.Jake wspiął sięna drezynę; rewolwerowiec podnosił już i opuszczał dzwignię.Oba rewolwerytkwiły w kaburach.Musieli uciekać.Ręce mutantów zabębniły o metalową platformę drezyny.Chłopiec ściskałobiema dłońmi pas rewolwerowca, wtulając twarz w jego plecy.Na tory wbiegła teraz cała grupa; na ich twarzach malowało się to samo bez-rozumne, beznamiętne oczekiwanie.Rewolwerowiec był naładowany adrenaliną;133drezyna mknęła po szynach w ciemność.Walnęli z całej siły w cztery albo pięćżałosnych pałub.Odpadły niczym oderwane od kiści zgniłe banany.Dalej i dalej w bezgłośną, złowróżbną ciemność.Minęły całe wieki, nim chłopiec wystawił twarz na powiew wiatru, lękającsię, a jednak pragnąc wiedzieć.Na siatkówkach jego oczu wyryty był ślad rewol-werowych wystrzałów.Nie widać było nic prócz ciemności, nie słychać nic próczłoskotu rzeki. Nie ma ich powiedział, bojąc się nagle, że tory skończą się i że drezynarunie i obróci się w poskręcany wrak.Jezdził kiedyś samochodem; pewnego razujego pozbawiony poczucia humoru ojciec pędził dziewięćdziesiąt mil na godzinępo New Jersey Turnpike i został zatrzymany.Ale nigdy nie jezdził tak jak teraz nie widząc, co im grozi z tyłu i z przodu, słysząc tylko poświst wiatru i szumrzeki, który podobny był do chichotu chichotu człowieka w czerni.Ręce re-wolwerowca przypominały mechaniczne tłoki, które wymknęły się spod kontroli. Nie ma ich powtórzył nieśmiało chłopiec i jego słowa porwał wiatr.Możesz zwolnić.Zostawiliśmy ich za sobą.Rewolwerowiec nie słyszał go.Kołysząc się, pędzili dalej w nieprzeniknionąciemność.Trzy kolejne okresy między przebudzeniem się i udaniem na spoczynek prze-byli bez żadnych incydentów.* * *Po czwartym popasie (nie mieli pojęcia, czy w połowie, czy w trzech czwar-tych drogi między przebudzeniem się i udaniem na spoczynek, wiedzieli tylko,że nie są jeszcze dość zmęczeni, by się zatrzymać) poczuli nagły wstrząs i drezy-na zakołysała się.Tory zaczęły stopniowo skręcać w lewo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]