Podobne
- Strona startowa
- Wiktor Krawczenko Wybrałem wolnoć. Życie prywatne i polityczne radzieckiego funkcjonariusza
- Dołęga Mostowicz Tadeusz Drugie życie doktora Murka
- Kraszewski Józef Ignacy Cale życie biedna
- Neill Fiona Sekretne życie mamuki(1)
- Chmielewska Joanna Zwyczajne życie
- Nicholas Negroponte Cyfrowe Zycie
- Trocki Lew Moje życie
- Nicholas Negroponte Cyfrowe Zycie (2)
- Silverberg Robert Valentine Po
- Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Renegaci z Pern
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mieszaniec.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obfitość jedze-nia i wody, które zasiliły mój osłabiony organizm, pobudzając mnie na nowo dożycia, dała mi także siłę, by dostrzec z całą wyrazistością, jakie jest moje poło-żenie.Ocknąłem się, by stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością, a tą rzeczy-wistością był Richard Parker.Miałem w szalupie tygrysa.Trudno mi było w touwierzyć, a jednak wiedziałem, że muszę.I musiałem się jakoś ratować.Rozważałem, czy nie wyskoczyć za burtę i nie odpłynąć, ale nie mogłem sięruszyć z miejsca.Byłem o setki, jeśli nie tysiące mil od najbliższego lądu.Niemógłbym pokonać takiego dystansu nawet w kamizelce ratunkowej.Czym bymsię żywił? Co bym pił? Jak odstraszałbym rekiny? Jak uchroniłbym się przed zim-nem? Skąd bym wiedział, w jakim kierunku płynąć? Nie miałem cienia wątpliwo-ści tylko co do jednego: że opuszczenie szalupy oznaczało pewną śmierć.Ale cooznaczało pozostanie w lodzi? Tygrys podejdzie mnie tak, jak robią to wszyst-kie koty: bezszelestnie.Zanim się zorientuję, chwyci mnie za kark albo za gardłoi przebije je kłami na wylot.Nie zdążę nawet wykrztusić słowa.Krew ujdzie zemnie i nie zdążę nawet wypowiedzieć w obliczu śmierci ostatniego słowa.Albozabije mnie uderzeniem swojej potężnej łapy, przetrąci mi po prostu kark. Zginę wymamrotałem drżącymi ustami.Bliska śmierć jest czymś strasznym, ale jeszcze gorsza jest śmierć odroczonaw czasie na tyle, żeby człowiek mógł uprzytomnić sobie, jaki był dotąd szczęśliwyi ile go jeszcze czekało szczęśliwych chwil.Widzi się wtedy z całą jaskrawościąwszystko, co się traci.Widok ów napełnia tak dojmującym smutkiem, że żadna117śmierć pod kołami samochodu ani w morskiej toni nie wydaje się straszna.Uczu-cie to jest naprawdę nie do zniesienia.Słowa takie jak ojciec , matka , Ravi , Indie , Winnipeg atakowały moją świadomość z palącą intensywnością.Poddawałem się nastrojowi rezygnacji.I poddałbym się ostatecznie, gdybymnie usłyszał głosu w sercu. Nie umrę , mówił. Nie zgadzam się.Przetrwam tenkoszmar.Zwalczę przeciwności losu, nawet te największe.W cudowny sposóbprzetrwałem do tej chwili.Teraz przeobrażę cud w codzienność.Zdumiewającerzeczy będą się działy każdego dnia.Podejmę wszelkie niezbędne wysiłki, żebytak było.Tak, dopóki Bóg jest ze mną, dopóty nie umrę.Amen.Twarz zastygła mi w grymasie ponurej determinacji.Mogę powiedzieć bezfałszywej skromności, że w tym momencie odkryłem, iż jest we mnie szalonawola życia.Nie jest to, o ile wiem, zjawisko powszechne.Niektórzy z nas poddająsię od razu z westchnieniem rezygnacji.Inni jeszcze trochę walczą, ale szybkotracą nadzieję.Jeszcze inni i ja do nich należę nie poddają się nigdy.Tacy jakja walczą, walczą, walczą do końca.Walczą, nie bacząc na koszty, na ponoszonestraty, na znikome prawdopodobieństwo powodzenia.Walczą do samego końca.Nie jest to kwestia odwagi, ale cecha organiczna, niezdolność do zaniechania.A być może tylko zwykła, głupia żądza życia.Richard Parker wydał z siebie głęboki pomruk akurat w tym momencie, jakgdyby czekał, aż stanę się jego godnym przeciwnikiem.Serce ścisnęło mi się zestrachu. Spiesz się, człowieku! wydyszałem.Musiałem podjąć jakieś działania,żeby przeżyć.Nie było chwili do stracenia.Potrzebowałem bezpiecznego schro-nienia, i to natychmiast.Pomyślałem o bukszprycie, który zrobiłem z wiosła.Aleteraz nie mogłem go osadzić, bo brezent na dziobie był odwinięty.Nie miałem teżżadnej pewności, że takie balansowanie na końcu wiosła rzeczywiście zabezpie-czy mnie przed Richardem Parkerem.Mógł mnie przecież z łatwością dosięgnąći wciągnąć do łodzi.Musiałem wymyślić coś innego.Mój mózg pracował inten-sywnie.W końcu zbudowałem tratwę.Wiosła, jak pamiętacie, nie tonęły.Miałem po-nadto kamizelki i solidne koło ratunkowe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]