Podobne
- Strona startowa
- Sienkiewicz Henryk Potop tom 2 9789185805709
- Eo Sienkiewiccz, Henryk Quo vadis 1
- Henryk Sienkiewicz Potop tom 3
- Henryk Sienkiewicz Potop tom 1
- Sienkiewicz Henryk Pan Wolodyjowski 9789185805396
- Henryk Sienkiewicz potop
- Professional Feature Writing Bruce Garrison(4)
- Card Orson Scott Uczen Alvin
- Adobe.Photoshop.7.PL.podręcznik.uzytkownika (2)
- Eddings Dav
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btobpoland.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był już na półdrogi do bagienka i rzeki, gdy zerwał się pierwszy powiew lekkiego wiatru.Zakołysały się wnet trzciny i wydały,trącając jedna o drugą, szelest mocny, a Skrzetuski uradował się, bo mimo całej ostrożności, mimo iż czasem pokilka minut nad postawieniem stopy tracił, mimowolny ruch, potknięcie się, plusk mogły go zdradzić.Teraz szedłśmielej wśród głośnego rozhoworu trzcin, którym zaszumiał cały staw i wszystko zagadało dokoła, woda nawet nabrzegach poczęła bełkotać rozkołysaną falą.Lecz ten ruch rozbudził widocznie nie tylko zarośla brzegowe, bo naraz jakiś czarniawy przedmiot pojawił sięprzed Skrzetuskim i począł chybotać się ku niemu, jak gdyby rozmachując się do skoku.Skrzetuski omal wpierwszej chwili nie krzyknął; strach i obrzydzenie zatamowały mu jednak głos w piersiach, a jednocześniestraszliwy zaduch uchwycił go za gardło.Ale po chwili, gdy pierwsza myśl, że to może być topielec umyślnie zastępujący drogę, przeszła, pozostało tylkoobrzydzenie i rycerz ruszył dalej.Rozhowor trzcin trwał ciągle i wzmagał się coraz bardziej.Przez ich kołyszącesię kiście dojrzał Skrzetuski drugą i trzecią placówkę tatarską.Minął je, minął i czwartą. Już z pół stawu musiałemokrążyć pomyślał i podniósł się trochę z trzcin, aby rozpoznać, w którym miejscu się znajduje; wtem coś gotrąciło w nogi, obejrzał się i ujrzał tuż obok swych kolan twarz ludzką. To już drugi pomyślał.Tym razem nie przeraził się, bo ten drugi trup leżał na wznak i nie miał w swej bezwładności pozorów życia iruchu.Skrzetuski przyśpieszył tylko kroku, by nie dostać zawrotu głowy.Trzciny zaczynały być coraz gęstsze, co zjednej strony dawało bezpieczne ukrycie, z drugiej jednak utrudniało niezmiernie pochód.Upłynęło jeszcze półgodziny, pózniej godzina, on szedł ciągle, ale coraz więcej był strudzony.Woda w niektórych miejscach była takpłytka, że nie dochodziła mu do goleni, gdzie indziej za to zapadał niemal po pas.Męczyło go też niezmierniepowolne wyciąganie nóg z błota.Pot zalewał mu czoło, a jednocześnie od czasu do czasu przechodziły po nimdreszcze od stóp do głowy. Co to jest? myślał ze strachem w sercu czy mnie delirium nie chwyta? Bagienka jakoś nie ma; nuż nierozpoznam miejsca wśród trzcin i ominę.Było to straszne niebezpieczeństwo, bo w ten sposób mógłby krążyć całą noc naokoło stawu i z rana znalezć sięw tym samym miejscu, z którego wyszedł, lub wpaść na innym w ręce kozackie. Złą drogę obrałem myślał upadając w duchu przez stawy nie można, wrócę się i jutro pójdę jak panLonginus; do jutra mógłbym odpocząć.Lecz szedł naprzód, bo poznawał, że obiecując sobie wrócić i ruszyć po odpoczynku, sam siebie oszukuje;przychodziło mu także do głowy, że idąc tak wolno i zatrzymując się co chwila nie mógł jeszcze dojść do bagienka.Jednakże myśl o odpoczynku opanowywała go coraz silniej.Chwilami miał chęć położyć się gdzie na płytszymbłocie, by choć odetchnąć.Bił się tak z własnymi myślami, a jednocześnie modlił się.Dreszcze przechodziły gocoraz częściej, coraz słabiej wyciągał nogi z błota.Widok straży tatarskich otrzezwiał go, ale czuł, że i głowa męczymu się równie jak ciało i że nadlatuje nań gorączka.Upłynęło znów pół godziny bagienko nie ukazywało się jeszcze.Natomiast ciała utopionych trafiały się coraz częściej.Noc, strach, trupy, szum trzcin, trud i bezsenność zmąciłymu myśli.Poczęły nań nadlatywać wizje.Oto Helena jest w Kudaku, a on płynie z Rzędzianem na dumbasie zbiegiem Dnieprowym.Trzciny szumią on słyszy pieśń: Ej to ne pili pilili!.ne tumany ustawały. KsiądzMuchowiecki czeka ze stułą, a pan Krzysztof Grodzicki ojca zastąpi.Dziewczyna tam co dzień patrzy na rzekę zmurów rychło patrzyć, jak w ręce zaklaszcze i krzyknie: Jedzie! jedzie! Jegomość! mówi Rzędzian ciągnąc go za rękaw panna stoi.Skrzetuski budzi się.To splątane trzciny zatrzymały go po drodze.Wizja ulatuje.Przytomność wraca.Teraz nieczuje już takiego zmęczenia, bo mu gorączka sił dodaje.Hej, czy to jeszcze nie bagienko?Ale naokół trzciny takie same, jakby z miejsca nie ruszył.Przy rzece powinna być woda otwarta, więc to jeszczenie bagienko.Rycerz idzie dalej, ale myśl wraca z nieubłaganym uporem do lubej wizji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]