Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Perlowa Fort Sagi o Elryku Tom II (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Willis Connie Przewodnik Stada
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btobpoland.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ot, trochę sprzętów.Wezmę tylko lampę.Zapalił drugą lampę i, lekko przygarbiony, ruszył wolno po stromych, zniszczonych schodach i wzdłuż wąziutkiego korytarza, prowadząc Winstona do pokoju, którego okna wychodziły nie na ulicę, lecz na wybrukowane podwórze i las blaszanych kominów.Pokój był tak urządzony, jakby ktoś w nim mieszkał.Na podłodze leżał dywan, na ścianie wisiał obrazek, a przy kominku - na którym tykał staromodny zegar z dwunastocyfrową tarczą - stał brudny głęboki fotel; pod oknemznajdowało się ogromne łóżko z materacem, zajmujące blisko jedną czwartą powierzchni pomieszczenia.- Mieszkaliśmy tu z żoną do jej śmierci - powiedział właściciel, na wpół przepraszającym tonem.- Teraz wyprzedaję po kolei meble.Niech pan spojrzy, co za wspaniałe mahoniowe łoże! Trzeba je tylko odpluskwić.Ale podejrzewam, że dla pana byłoby trochę nieporęczne.Trzymał lampę wysoko w górze, aby lepiej oświetlić cale wnętrze, i w jej ciepłym, nikłym blasku pokój wyglądał niezwykle zachęcająco.Winstonowi przemknęło przez myśl, że gdyby się tylko odważył, pewnie bez trudu mógłby go wynająć za kilka dolarów tygodniowo.Ten szalony, nierealny pomysł należało oddalić od siebie jak najprędzej; lecz pokój obudził w Winstonie jakąś tęsknotę, jakieś wspomnienie genetycznie zakodowane w pamięci.Wydało mu się, że dokładnie wie, jak to jest, kiedy przebywa się w takim pomieszczeniu, odpoczywa w fotelu przed kominkiem, dotykając nogami rozgrzanej kraty ochronnej i czekając, aż w czajniku zagotuje się woda na herbatę; słowem, kiedy siedzi się samotnie, z poczuciem pełnego bezpieczeństwa, bez obawy, że jest się obserwowanym, a zamiast natarczywego głosu, od którego aż puchną uszy, słychać jedynie syk wody w imbryku i przyjazne cykanie zegara.- Nie ma teleekranu! - wyrwało mu się.- A tak, nigdy sobie nie kupiłem.Za drogi.Poza tym jakoś nie czułem potrzeby.Ale proszę spojrzeć na ten rozkładany stół tam w rogu; czyż to nie piękny mebel? Trzeba tylko wstawić nowe zawiasy.Winstona jednak bardziej zaciekawił niewielki regał z książkami stojący w przeciwnym rogu.Niestety, na półkach znalazł same śmiecie.Polowanie na książki i ichniszczenie przeprowadzono z taką samą sumiennością w dzielnicach proli, jak w pozostałych.Przypuszczalnie w całej Oceanii nie zachowała się ani jedna książka wydana przed 1960 rokiem.Sklepikarz oświetlił lampą obrazek w palisandrowej ramie wiszący po drugiej stronie kominka, dokładnie na wprost łóżka.- A gdyby z kolei interesowały pana stare ryciny.- zaczął delikatnie.Winston zbliżył się, by obejrzeć obrazek.Był to staloryt przedstawiający owalną budowlę z prostokątnymi oknami i niewielką wieżyczką.Wokół budynku biegł parkan, a z tyłu znajdował się jakiś pomnik.Winston przez chwilę przypatrywał się uważnie.Budowla wydawała mu się znajoma, choć pomnika na pewno nigdy nie widział.- Rama jest przyśrubowana do ściany - oznajmił właściciel - ale gdyby pan chciał, mógłbym ją odkręcić.- Poznaję ten budynek - przemówił wreszcie Winston.- Teraz to ruina, stoi na samym środku ulicy, na wprost Pałacu Sprawiedliwości.- Tak jest.Na wprost gmachu sądu.Został zbombardowany w.och, wiele lat temu.Kiedyś był to kościół.Kościół Świętego Klemensa.- Uśmiechnął się z zażenowaniem, jakby świadom, że trochę się ośmiesza, i dodał:- „Pomarańcze za pensa, krzyczą dzwony Klemensa!”- Słucham? - zdziwił się Winston.- Och, „Pomarańcze za pensa, krzyczą dzwony Klemensa” to taki wierszyk, który się recytowało, kiedy byłem mały.Całości nie pamiętam, ale wiem, że kończył się następująco: „Oto ciastko, możesz zjeść połowę, a oto topór, który zetnie ci głowę”.To była taka zabawa.Część dzieci stała parami naprzeciw siebie trzymając w górze złączone ręce, a pozostałe przechodziły pod nimi.Kiedy padły słowa „A oto topór, który zetnie ci głowę”, ręce się opuszczały, zatrzymując kogoś z przechodzących.Wierszyk wymieniał wszystkie londyńskie kościoły; przynajmniej wszystkie ważniejsze.Winston zaczął się zastanawiać, ile lat może liczyć kościół przedstawiony na obrazku.Trudno było odgadnąć wiek jakiegokolwiek londyńskiego budynku.Wzniesienie wszystkich większych, imponujących gmachów, które nie wyglądały zbyt staro, Partia automatycznie przypisywała sobie; jeśli zaś jakaś budowla wyraźnie sprawiała wrażenie wcześniejszej, twierdzono, że powstała w odległym okresie zwanym średniowieczem.Według Partii, po erze kapitalizmu nie pozostało nic wartościowego.Tak więc z architektury, podobnie jak i z podręczników, nie można było nauczyć się historii.Pomniki, napisy, tablice pamiątkowe, nazwy ulic - wszystko, co mogło rzucić światło na przeszłość, skrupulatnie zmieniono.- Nawet nie wiedziałem, że to był kościół - powiedział Winston.- Jest ich wciąż bardzo wiele, choć służą teraz innym celom.Ale jak dalej szedł ten wierszyk? Ha! jednak sobie przypomniałem:Pomarańcze za pensa, krzyczą dzwony Klemensa, Skradł cytryn pół tuzina, dudnią dzwony Marcina.Reszty, niestety, nie pamiętam.A pens to taka dawniejsza moneta, odpowiednik centa.- Gdzie był kościół Marcina?- Kościół Świętego Marcina? Nadal stoi.Na placu Zwycięstwa, obok galerii sztuki.Gmach z trójkątnym frontonem, kolumnadą i szerokimi schodami.Winston dobrze znał ten budynek.Było to obecnie muzeum, w którym organizowano różne propagandowe wystawy: eksponowano makiety pocisków rakietowych, modele pływających fortec oraz poustawiane w sugestywnych pozach figury woskowe, ukazujące zbrodnie nieprzyjacielskich żołnierzy.Nie kupił ryciny.Byłby to nabytek jeszcze bardziej kompromitujący niż szklany przycisk; zresztą nie mógłby jej zabrać bez wyjmowania z ram.Ale ociągał się jeszcze przez kilka minut z opuszczeniem sklepu, rozmawiając z właścicielem, który - jak odkrył - wcale nie nazywał się Weeks, choć tak brzmiał napis na szyldzie sklepu, lecz Charrington.Pan Charrington był wdowcem, miał sześćdziesiąt trzy lata i mieszkał nad sklepem od trzydziestu lat.Przez cały ten czas zamierzał zmienić szyld, lecz jakoś nigdy się do tego nie zabrał.Podczas rozmowy Winstonowi wciąż rozbrzmiewał w myślach strzęp zapomnianego wierszyka.„Pomarańcze za pensa, krzyczą dzwony Klemensa, Skradł cytryn pół tuzina, dudnią dzwony Marcina!” Dziwne, ale kiedy powtarzał te słowa, miał wrażenie, iż naprawdę słyszy dzwony, dzwony dawnego Londynu, który - acz zmieniony i zapomniany - istniał nadal.Zdawało mu się, że słyszy, jak biją po kolei z widm kościelnych wież.A przecież, o ile pamiętał, nigdy nie słyszał kościelnego dzwonu.Pożegnał się z panem Charingtonem i zaczął zbiegać po schodach, nie chcąc, aby starszy jegomość widział, jak rozgląda się na boki przed wyjściem na ulicę.Podjął już decyzję, że po pewnym czasie - na przykład po upływie miesiąca - zaryzykuje i ponownie odwiedzi sklep.Może wcale nie jest to bardziej niebezpieczne od nieobecności w świetlicy.Karygodną lekkomyślnością wykazał się przychodząc po raz drugi do sklepiku, mimo że nie miał pojęcia, czy może ufać właścicielowi; ale skoro to się już stało.Tak, obiecał sobie, wrócę.I znów kupi jakiś piękny rupieć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]