Podobne
- Strona startowa
- Farmer Philip Jose wiat Rzeki 04 Czarodziejski labirynt
- Pullman Philip Mroczne materi Zorza polnocna (Zloty Kompas)
- Pullman Philip Mroczne materie 01 Złoty kompas
- Pullman Philip Mroczne materi Zloty kompas
- Farmer Philip Jose Ciala wiele cial
- Pullman Philip Mroczne materie 3 Bursztynowa luneta
- Farmer Philip Jose Przebudzenie kamiennego boga (S
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu (2)
- Jon Trace Tom Shaman 01 Spisek Wenecki
- Chmielewska Joanna Boczne drogi
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- prymasek.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mój Boże, pomyślał, jestem przemoknięty do suchej nitki.Zupełnie o tym nie pamiętał, tak pochłonęło go to, co działo się z Glimmungiem.Teraz znów zwracał uwagę na siebie.Na to, że jest mokry, przemarznięty i przepełniony goryczą.- Masz tutejszego papierosa.- Mali wetknęła mu go między wargi.- Wchodź do środka.Nie ma już na co patrzeć.Zrobiłeś, co mogłeś i musisz wypocząć.- On prosił nas o pomoc - wyszczekał zębami Joe.- Wiem - powiedziała Mali.- Słyszeliśmy to.Pozostali skinęli głowami.Na ich twarzach malował się ból.- Nie wiem, co moglibyśmy dla niego zrobić - powiedział Joe.- Jak moglibyśmy mu pomóc.Nie widzę żadnej możliwości, ale on chciał powiedzieć coś jeszcze.Może gdyby powiedział, moglibyśmy mu pomóc.W ostatnich słowach tylko mi podziękował.- Joe pozwolił Mali wprowadzić się pod ogrzewaną kopułę.- Dziś w nocy opuścimy to miejsce - oznajmiła Mali.- W porządku - zgodził się Joe, kiwając głową.- Leć ze mną na moją planetę - zaproponowała Mali.- Nie wracaj na Ziemię.Nie będziesz tam szczęśliwy.- Tak - odparł.Mówiła prawdę, bez najmniejszych wątpliwości.- A gdzie Willis? - zapytał, rozglądając się wokół.- Chcę mu przekazać jeszcze parę pojedzonek.- Powiedzonek - poprawiła go Mali.Skinął głową.- Tak.Chciałem powiedzieć powiedzonek.- Jesteś naprawdę zmęczony.- Cholera - powiedział.- Nie wiem nawet dlaczego.Przecież tylko tam podpłynąłem i próbowałem z nim pogadać.- To poczucie odpowiedzialności - stwierdziła Mali.- Jakiej odpowiedzialności? Nawet go dobrze nie słyszałem.- Ale obiecałeś mu coś.Odnośnie nas wszystkich.- Tak czy inaczej zawiodłem - powiedział Joe.- To on nas zawiódł.Nie ma w tym twojej winy.Słuchałeś go; wszyscy go słuchaliśmy.Nic nie powiedział.- Czy on nadal jest na powierzchni? - zapytał Joe.Zerknął jej przez ramię na wodę.- Jest na powierzchni, dryfuje w tę stronę.Joe rzucił papierosa, zgasił go obcasem i ruszył ku wodzie.- Zostań tu - próbowała go powstrzymać Mali.- Tam jest zimno, a ty jesteś nadal mokry.Umrzesz.- Wiesz, jak umarł Gilbert? - zapytał ją.- William Schwenck Gillbert? Dostał ataku serca, próbując ocalić tonącą dziewczynę.- Joe przepchnął się obok Mali na zewnątrz.- Chcę umrzeć - dodał, widząc że Mali idzie za nim.- Co w pewnym sensie mnie przeraża.A może by tak umrzeć z Glimmungiem, pomyślał.W ten sposób dowiedziałbym się chociaż, co on czuje.Ale któż by zwrócił na to uwagę? Nikt taki nie pozostał.Spiddlery i wereje, pomyślał.I roboty.Przepchnął się przez resztę grupy aż na samo nadbrzeże.Cztery latarki oświetlały wybrzuszenie na wodzie, które kiedyś było Glimmungiem.· Joe, tak jak i inni, patrzył na ten widok w milczeniu.Nie przychodził mu do głowy żaden komentarz.Żaden też nie wydawał się potrzebny.Popatrz na to, Joe, powiedział do siebie, do czego doprowadziłeś.Zatem summa summarum Księga Kalendów miała rację.Schodząc w głębiny, spowodowałem jego śmierć.- To twoja robota - rzekł Harper Baldwin.- Jasne - stoicko zgodził się Joe.- Miał pan powody? - zapytał wielonogi gastro-poid.- Nie - oznajmił Joe.- Chyba żeby liczyć głupotę.- Jestem gotów ją policzyć - stwierdził Harper Baldwin.- Okay - rzekł Joe.- Pańska sprawa.Wpatrywał się, wpatrywał i wpatrywał, a Glimmung był coraz bliżej, bliżej i bliżej.W momencie, gdy znalazł się tuż przy brzegu, jego ciało poderwało się nagle.- Uwaga! - krzyknęła z tyłu Mali.Cała grupa rozproszyła się, biegnąc ku schronieniom w kopułach.Za późno.Joe spojrzał w górę i dostrzegł opadające wielkie cielsko.Glimmung opuścił się na nadbrzeże, zatapiając je i łamiąc w drzazgi.W chwilę potem Joe przyglądał się ciału Glimmunga z zupełnie innej perspektywy.Od wewnątrz.Glimmung zamknął ich w sobie.Wszystkich.Nikt nie uszedł, nawet robot Wilłis, który stał daleko na uboczu.Teraz był schwytany i usidlony wewnątrz Glimmunga.Joe usłyszał, jak Glimmung mówi.Słyszał to nie uszami, lecz mózgiem.Równocześnie dosłyszał głosy innych, reszty grupy, wplecione w głos Glimmunga jak tło muzyczne audycji radiowej:- Pomocy?!- Gdzie jestem?- Wypuśćcie mnie!Mamrotali jeden przez drugiego jak spłoszone mrówki.Nad tym wszystkim grzmiał głos Glimmunga.- Zaprosiłem was tu dzisiaj - oświadczył - ponieważ potrzebuję waszej pomocy.Tylko wy możecie mi jej udzielić.Jesteśmy jego częścią, zdał sobie sprawę Joe.Częścią! Próbował coś zobaczyć, ale widział tylko rozmydloną galaretkę, która przesłaniała otaczającą ich rzeczywistość.Nie jestem przy krawędzi, pomyślał, jestem w centrum.Nic więc nie widzę.Ci z brzegu może coś widzą, ale.- Proszę, posłuchajcie mnie - przerwał Glim-mung.- Skoncentrujcie się.Jeśli tego nie uczynicie, zostaniecie zabsorbowani i znikniecie, nikomu na nic się nie przydając.Potrzebuję was do życia, chcę byście istnieli jako odrębne jednostki w mej wielkiej somatycznej osobowości.- Czy kiedykolwiek nas wypuścisz? - zajęczał Harper Baldwin.- Czy też zostaniemy tu na zawsze?- Chcę wyjść - krzyczała panicznie panna Reiss.- Wypuść mnie!- Proszę - błagała wielka szarańcza - chcę fruwać i śpiewać.A trzymasz mnie tutaj ściśniętą z innymi.Pozwól mi fruwać, Glimmungu!- Uwolnij nas! - błagał Nurb K'ohl Daq.- To nie jest w porządku!- Zniszczysz nas!- Poświęcasz nas na ołtarzu!- Czy zginiemy, nie mogąc na to nic poradzić?- Nie zginiecie.Zostaliście tylko wchłonięci - oświadczył Glimmung.- To tak jakbyśmy zginęli - oponował Joe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]