Podobne
- Strona startowa
- Alistair Maclean Lalka Na Lancuchu 2
- Alistair Maclean Lalka na lancuchu 1 z 2
- Alistair Maclean Lalka Na Lancuchu 2 (2)
- Faraon tom3 B.Prus
- Bolesław Niemierko Ksztalcenie szkolne Podręcznik skutecznej dydaktyki
- Sienkiewicz Henryk Ogniem i mieczem 9789185805372
- Golding William Wladca Much
- Harrison Harry Stover Leon Stonehenge (2)
- Corel PHOTO PAINT (5)
- Janet Evanovich Po czwarte dla grzechu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nea111.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciał czymś się zająć i przypo-mniał sobie, że jeden z zagranicznych kapitalistów pytał go o zdaniew kwestii bulwarów nad Wisłą.Zdanie już miał wyrobione: War-szawa całym swoim ogromem ciąży i zsuwa się ku Wiśle.Gdybybrzeg rzeki obwarować bulwarami, powstałaby tam najpiękniejszaczęść miasta: gmachy, sklepy, aleje. Trzeba spojrzeć, jak by to wyglądało - szepnął Wokulski i skrę-cił na ulicę Karową.Przy bramie wiodącej tam zobaczył bosego, przewiązanegosznurami tragarza, który pił wodę prosto z wodotrysku; zachlapałsię od stóp do głów, ale miał bardzo zadowoloną minę i śmiejącesię oczy.96LALKA Jużci, ten ma, czego pragnął.Ja, ledwiem zbliżył się do zródła,widzę, że nie tylko ono znikło, ale nawet wysychają moje pragnie-nia.Pomimo to mnie zazdroszczą, a nad nim każą się litować.Co zapotworne nieporozumienie!Na Karowej odetchnął.Zdawało mu się, że jest jedną z plew,które już odrzucił młyn wielkomiejskiego życia, i że powoli spły-wa sobie gdzieś na dół tym rynsztokiem zaciśniętym odwiecznymimurami. Cóż bulwary?.- myślał.- Postoją jakiś czas, a potem będą walićsię, zarośnięte zielskiem i odrapane, jak te oto ściany.Ludzie, którzyje budowali z wielką pracą, mieli także na celu zdrowie, bezpieczeń-stwo, majątek, a może zabawy i pieszczoty.I gdzie oni są?.Zostałypo nich spękane mury, jak skorupa po ślimaku dawnej epoki.A całypożytek z tego stosu cegieł i tysiąca innych stosów będzie, że przy-szły geolog nazwie je skałą ludzkiego wyrobu, jak my dziś koralowerafy albo kredę nazywamy skałami wyrobu pierwotniaków.I cóż ma z trudu swego człowiek?.I z prac tych, które wszczął pod słońcem?.Znikomość - jego dzieła gońcem,A żywot jego mgnieniem powiek.Gdziem ja to czytał, gdzie?.Mniejsza o to.Zatrzymał się w połowie drogi i patrzył na ciągnącą się u jegostóp dzielnicę między Nowym Zjazdem i Tamką.Uderzyło go po-dobieństwo do drabiny, której jeden bok stanowi ulica Dobra, drugi- linia od Garbarskiej do Topieli, a kilkanaście uliczek poprzecz-nych formują jakby szczeble. Nigdzie nie wejdziemy po tej leżącej drabinie - myślał.- To chorykąt, dziki kąt.I rozważał pełen goryczy, że ten płat ziemi nadrzecznej, zasypanyśmieciem z całego miasta, nie urodzi nic nad parterowe i jednopię-trowe domki barwy czekoladowej i jasnożółtej, ciemnozielonej i po-marańczowej.Nic, oprócz białych i czarnych parkanów, otaczających97Bolesław Pruspuste place, skąd gdzieniegdzie wyskakuje kilkupiętrowa kamienicajak sosna, która ocalała z wyciętego lasu, przestraszona własną sa-motnością. Nic, nic!. - powtarzał tułając się po uliczkach, gdzie widaćbyło rudery zapadnięte niżej bruku, z dachami porosłymi mchem,lokale z okiennicami dniem i nocą zamkniętymi na sztaby, drzwizabite gwozdziami, naprzód i w tył powychylane ściany, okna łatanepapierem albo zatkane łachmanem.Szedł, przez brudne szyby zaglądał do mieszkań i nasy-cał się widokiem szaf bez drzwi, krzeseł na trzech nogach,kanap z wydartym siedzeniem, zegarów o jednej skazówce,z porozbijanymi cyferblatami.Szedł i cicho śmiał się na widokwyrobników wiecznie czekających na robotę, rzemieślników,którzy trudnią się tylko łataniem starej odzieży, przekupek,których całym majątkiem jest kosz zeschłych ciastek - na wi-dok obdartych mężczyzn, mizernych dzieci i kobiet niezwyklebrudnych. Oto miniatura kraju - myślał - w którym wszystko dąży dospodlenia i wytępienia rasy.Jedni giną z niedostatku, drudzy z roz-pusty.Praca odejmuje sobie od ust, ażeby karmić niedołęgów; mi-łosierdzie hoduje bezczelnych próżniaków, a ubóstwo nie mogącezdobyć się na sprzęty otacza się wiecznie głodnymi dziećmi, któ-rych największą zaletą jest wczesna śmierć.Tu nie poradzi jednostka z inicjatywą, bo wszystko sprzysięgłosię, ażeby ją spętać i zużyć w pustej walce - o nic.Potem w wielkich konturach przyszła mu na myśl jego własnahistoria
[ Pobierz całość w formacie PDF ]