Podobne
- Strona startowa
- Pyle Howard Wesole przygody Robin Hooda (SC
- Cook Robin Dopuszczalne ryzyko by sneer
- Cook Robin Zabojcza kuracja by sneer
- Cook Robin Zabawa w boga by sneer
- Cook Robin Rok interny by sneer
- Cook Robin Dopuszczalne ryzyko (2)
- Cook Robin Sfinks by sneer
- Clarke Arthur C. 03 OgrAld ramy
- Card Orson Scott Chaos (SCAN dal 705)
- Grochola Katarzyna Podanie o milosc
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- adam0012.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem stoływ sali biesiadnej stanowiły istną skarbnicę pokruszonego pieczywa i półmiskówz resztkami mięsiwa.Stały tam także misy pełne jabłek, leżały kawały sera, krótkomówiąc co tylko mógł sobie wymarzyć głodny chłopiec.Dorosłe psy wybra-ły najlepsze kąski i wycofały się w kąty sali, zostawiając młodszym rozkrada-nie drobniejszych resztek.Zciągnąłem pod stół spory kawał pasztetu i dzieliłemsię nim szczodrze z moimi ulubionymi szczeniakami.Od czasów Gagatka do-kładałem wszelkich starań, by Brus nie widział mnie w zbyt wielkiej komitywiez żadnym zwierzęciem.Nadal nie rozumiałem, dlaczego się sprzeciwiał mojej39zażyłości z ogarem, ale musiałem być posłuszny, bo inaczej ryzykowałbym ży-cie szczeniaka.Tak więc rozdzielałem kęsy pomiędzy trzy młode psy, gdy wtemusłyszałem wolne kroki szeleszczące na posypanej trzciną podłodze.Szło dwóchmężczyzn; rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami.Myślałem, że to służący z kuchni przyszli sprzątać, więc wygramoliłem sięspod stołu, by chwycić jeszcze trochę resztek, nim je zabiorą.Lecz to nie służący spojrzał na mnie odrobinę zaskoczony, lecz mój dziadek,król.A o krok za nim, tuż przy jego łokciu, szedł książę Władczy.Mętny wzroki wygnieciona kamizela świadczyły nieomylnie, iż brał udział w hulance minionejnocy.Za nimi dreptał nowy błazen króla, bladymi oczyma niespokojnie omiatającsalę biesiadną.Był tak dziwaczną istotą, że prawie nie śmiałem na niego patrzeć.Król Roztropny przez chwilę milczał zaskoczony. Widzisz, synu odezwał się po chwili do księcia Władczego oto do-wód na prawdziwość moich słów.Okazja nasuwa się sama, i i na pewno ktośz niej skorzysta.Ktoś młody lub mający energię właściwą młodości.Jeśli w two-ich żyłach płynie królewska krew, nie wolno ci takich okazji nie dostrzegać aniich ignorować, gdyż dla innych mogą stanowić zbyt dużą pokusę.Król podjął przechadzkę kontynuując temat, książę Władczy natomiast obrzu-cił mnie złowrogim spojrzeniem przekrwionych oczu.Gestem ręki dał mi znać, żepowinienem zniknąć.Skinąłem głową, ale zanim umknąłem, odważnie sięgnąłemna stół.Zebrałem już w kaftan dwa jabłka i dużą część ciasta agrestowego, gdynagle król odwrócił się i wskazał na mnie dłonią.Błazen powtórzył gest.Skamie-niałem w miejscu. Popatrz na niego rzekł król.Nie śmiałem drgnąć. Kim będzie?Książę Władczy zdawał się zmieszany. On? To Bastard.Bękart Rycerskiego.Jak zwykle plącze się pod nogamii podkrada resztki. Błazen. Król miał uśmiech na wargach, ale jego oczy pozostały nie-wzruszone.Błazen sądząc, że władca zwrócił się do niego, przyoblekł na twarz przesło-dzony grymas. Czy masz uszy zatkane woskiem? ciągnął król. Nie słyszysz, co dociebie mówię? Nie pytałem cię, kim jest, ale kim będzie.Popatrz na niego: młody,silny i zmyślny.Jest w każdym calu królewskim potomkiem, tak samo jak ty, tyleże narodził się z nieprawego łoża.A więc, kim będzie? Posłusznym narzędziem?Bronią? Towarzyszem? Wrogiem? Czy też zapomnianego, na uboczu, zostawiszgo dla kogoś, kto będzie umiał wykorzystać sytuację i użyje go przeciwko tobie?Książę Władczy popatrzył na mnie spod zmrużonych powiek, potem przeniósłwzrok gdzieś poza moje plecy i nie znajdując nikogo, powrócił zdumionym spoj-40rzeniem do mnie.Szczeniak u moich stóp zaskamlał prosząc o resztkę, którą siędzieliliśmy.Kazałem mu być cicho. Ten bękart? Przecież to tylko dziecko.Stary król westchnął. Dzisiaj tak.Dzisiejszego ranka, teraz, jest dzieckiem.Gdy go dostrze-żesz następnym razem, będzie już młodzieńcem albo nawet dojrzałym mężczy-zną.I wówczas będzie za pózno.Ale ukształtuj go teraz, synu, a za dziesięć latbędziesz w nim miał wiernego sługę.W miejsce zawiedzionego bękarta, któregonietrudno przekonać, by pretendował do tronu, zyskasz zwolennika, zjednoczone-go z rodziną zarówno więzami krwi, jak i pokrewieństwem ducha.Bękart, synu,to skarb.Załóż mu na palec sygnet i wyślij z poselstwem, a stworzyłeś dyploma-tę, którego żaden władca nie śmie lekceważyć.Można go bezpiecznie wyprawićtam, gdzie nie wolno ryzykować życia księcia krwi.Aż trudno sobie wyobrazićbogactwo ról, jakie może odgrywać ktoś, kto jest, a jednak nie jest z królewskiegorodu.Wymiana zakładników.Koligacenie przez małżeństwo.Dyskretne porucze-nia.Dyplomacja noża.Na dzwięk ostatnich słów księciu Władczemu zaokrągliły się oczy.Wszyscytrzej w ciszy przyglądaliśmy się sobie wzajemnie.Gdy książę odezwał się naresz-cie, brzmiało to, jakby mu utkwił w gardle kawałek suchego chleba. Mówisz o wszystkim przy chłopcu.O tym, że można go użyć niczym na-rzędzie, broń.Czy nie sądzisz, że gdy dorośnie, będzie pamiętał twe słowa?Król Roztropny wybuchnął gromkim śmiechem, dzwięk poniósł się echemwśród kamiennych ścian. Czy będzie pamiętał? Ależ oczywiście.Na to liczę.Spójrz mu w oczy, sy-nu.Błyszczą inteligencją, może jest w nich też lśnienie Mocy.Byłbym głupcem,próbując go oszukać.A jeszcze większym głupcem, gdybym zaczął jego ćwicze-nia i edukację bez żadnych wyjaśnień.Wówczas jego umysł byłby niczym ziemiależąca odłogiem, podatna na każde ziarno.Prawda, chłopcze?Przez cały czas, gdy mówił, patrzyliśmy sobie w oczy.W zrenicach swegodziadka, króla, dostrzegłem szczerość, niewzruszoną jak skała.Nie było w tymspojrzeniu pociechy, ale wiedziałem, że na tego człowieka zawsze mogę liczyć.Wolno skinąłem głową. Chodz tutaj polecił.Podszedłem do niego bez pośpiechu.Kiedy się zbliżyłem, przykląkł, by zna-lezć się ze mną twarzą w twarz.Książę Władczy patrzył na nas obu z góry.W tam-tym czasie zupełnie nie pojąłem ironii tego obrazu stary król zgiął kolano przedswym wnukiem bękartem.Władca wyjął z moich rąk ciasto i rzucił je szczenia-kom, które nie odstępowały mnie na krok.Z fałd jedwabiu pod szyją wyjął broszęi uroczyście ją wpiął w surową wełnę mojej koszuli. Teraz należysz do mnie rzekł w taki sposób, że deklaracja ta stała siędla mnie ważniejsza niż wszelkie więzy krwi. Już nie musisz jadać resztek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]