Podobne
- Strona startowa
- Assollant Alfred Niezwykłe choć prawdziwe przygody kapitan
- Hitchcock Alfred Tajemnica golebia o dwoch pazurach
- Alfred Musset Spowied dziecięcia wieku
- de musset alfred spowied dziecięcia wieku
- 25 K.W. Jeter Trylogia Wojny Łowców Nagród II Spisek Xizora
- Lem Stanislaw Odruch warunkowy (3)
- Jan Filip Vybrane kapitoly ke studiu ustavniho prava pdf
- Babski Motyw
- Potocki.Jan Rekopis.znaleziony.
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alu85.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jednak istnieje między nimi pewna różnica.Smuga jest okazałym mężczyzną, a tamten mikrusem!– Tu chodzi o zalety wewnętrzne, a nie o wzrost.– Ha, pewno masz rację, bo gdyby najwyższy miał rządzić to chyba ja zawsze byłbym wodzem! Cóż, rodzice chcieli jak najlepiej dla mnie, nie poskąpili mi męskiej postawy, tylko, że ja ciut za mało garnąłem się do książek – smutno rzekł Nowicki.– Nie ma powodu do narzekania, kapitanie.Nigdy nie jest za późno na uzupełnienie wiadomości, a sam chciałbym mieć taki posłuch u ludzi, jak pan ma wśród załogi na swoim statku.Wszyscy w ogień by za panem poszli!– Naprawdę tak sądzisz?! – ucieszył się Nowicki.– Jestem tego najlepszym przykładem – odpowiedział Tomek.– Ojciec zawsze mówi, że staram się naśladować pana.– Do licha, a tośmy się dobrali! – odparł Nowicki zadowolony.– Ty bierzesz wzór ze mnie, a ja z ciebie.Wiesz, postanowiłem nauczyć się tak pięknie pisać raporty w dzienniku pokładowym jak ty!Mówiąc to wydobył z lewej, dużej kieszeni bluzy gruby notes.– Spójrz, ile nagryzmoliłem – rzekł.– Z każdej mojej wachty na lądzie sporządzam raport.W wolnej chwili będziesz mi poprawiał różne opisy, dobrze?– Może pan na mnie liczyć – zapewnił Tomek.– Widzę, że tę sprawę wziął pan sobie głęboko do serca, skoro nosi pan ciężki notes w kieszeni na lewej piersi.– Nie kpij, brachu, wiesz, że mam nieco przyciężką łapę do pióra i niełatwo mi to przychodzi.Znów ruszyli w drogę.Tragarze szli raźno, bliskość celu wędrówki dodawała im sił.Górskie pasma coraz wyżej piętrzyły się ku niebu.Dopiero na krótko przed zapadnięciem wieczoru utrudzeni podróżnicy dotarli do płaskowyżu Popole.Ain’u’Ku wysunął się na czoło karawany, zapewniał, że rozpoznaje rodzinne strony.Niebawem ukazała się rzeczka.Na jej przeciwległym brzegu znajdowała się wioska okolona drewnianą palisadą.Tym razem również nikt nie wyszedł na powitanie karawany, lecz Ain’u’Ku bez chwili namysłu w bród przebył rzeczkę.Pobiegł ku wiosce; osłoniwszy usta dłońmi, wołał coś donośnym głosem.Zza palisady wychyliło się kilka głów.Nastąpiło obopólne poznanie.Wrota w ogrodzeniu otwarły się szeroko.Starszy mężczyzna, ojciec Ain’u’Ku, pierwszy wybiegł na spotkanie.Najpierw mocno objął syna ramionami, głośno wielokrotnie wymawiał jego imię.Potem położył swą głowę na ramieniu Ain’u’Ku, pocierał swoim nosem o jego nos i lewą dłonią przesuwał po całym ciele syna, jak ślepiec, który tylko dotykiem może rozpoznać dobrze wyryte w pamięci kształty ukochanej osoby.– Jak się cieszę, że poczciwy chłopiec odnalazł swoich najbliższych – powiedziała Sally do Tomka.– No, teraz już nie zechce iść dalej z nami – zauważył Zbyszek.– Zapewne długo nie było go w domu.Krótka relacja Ain’u’Ku pozbawiła wszelkich obaw mieszkańców wioski.Gromadnie wybiegli na powitanie.Każdy chciał jak najprędzej ujrzeć potężnych białych czarowników.Wkrótce cala karawana znalazła się w obrębie palisady.Podróżnicy ciekawie rozglądali się po wiosce.Widok domostw wymownie świadczył o nadzwyczaj prymitywnym życiu Mafulu.Większość z nich gnieździła się w zwykłych szałasach bez okien i drzwi, skleconych z gałęzi oraz skórzastych liści.Sprawiały one wrażenie wielkich uli, do których wnętrza człowiek mógł z trudem wczołgać się jedynie przez wąską szczelinę.Główne szkielety niektórych domów tworzyły po prostu pnie rosnących w pobliżu siebie palm, obudowane liściastymi ścianami.Często nie obcięte korony tych “naturalnych słupów” sprawiały wrażenie strzępiastych parasoli rozpiętych nad zieloną chatynką.Jedynie dom mężczyzn, emone, zbudowany na palach, szkółka i chatka misjonarza stanowiły budowle przypominające ludzkie sadyby.Po oficjalnych powitaniach białych podróżników spotkała przykra niespodzianka; zbliżył się ku nim krajowiec, ubrany w niebieską koszulę sięgającą łydek, i rzekł:– Moja kis baibe[90], wielki biały ojciec iść do duża woda, wasza może spać dom, który należeć jemu, all right!Ain’u’Ku pospieszył z wyjaśnieniem jego słów.Okazało się, że misjonarz jest nieobecny.Wyruszył w kierunku wybrzeża.– Kiedy powróci wielki biały ojciec? – zapytał Bentley.– Mnóstwo wiele księżyców – odparł krajowiec.– Złe duchy gniewać się na wielki biały ojciec.On budować dom modlitw, złe duchy gniewać się, one trząść ziemia, góry, drzewa, przewracać domy.Wielki biały ojciec mówi: nasza budować inny dom z inny dach.Wtedy złe duchy go nie przewrócić i iść precz za góry do źli ludzie.My dobry ludzie!Mówiąc to z dumą wskazał ręką krucyfiks i świstawkę zawieszone na sznurku na jego piersi.– Do licha, zapewne trzęsienie ziemi niedawno nawiedziło tę okolicę – domyślił się Bentley
[ Pobierz całość w formacie PDF ]