Podobne
- Strona startowa
- (25) Niemirski Arkadiusz Pan Samochodzik i ... Skarby wikingów tom 1
- (37) Sebastian Miernicki Pan Samochodzik i ... Wilhelm Gustloff
- Nienacki Zbigniew Pierwsza przygoda Pana Samochod
- (57) Niemirski Arkadiusz Pan Samochodzik i ... Złoty Bafomet
- (29) Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Kaukaski Wilk
- Zbigniew Nienacki Pan Samochodzik i Skarb Atanary
- Nienacki Zbigniew Pan Samochodzik i Swiety relikw
- Tomasz Olszakowski Pan Samochodzik i Arka Noego
- King Stephen Miasteczko Salem (3)
- Jan Filip Vybrane kapitoly ke studiu ustavniho prava pdf
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mieszaniec.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ze strasznie zniszczonej tabliczki znamionowej udało mi się odczytać: Wurz.iese-G.Usiadłem, by chwilę pomyśleć, bo symbole te wydały mi się skądś znajome.- Kryj się! - usłyszałem krzyk Afrodyty.Natychmiast padłem na ziemię.Słyszałem szum pracy silnika samochodu, który wolnoprzejechał poniżej nas.Afrodyta, leżąca kilkanaście metrów ode mnie, ostrożnie podniosłagłowę.Potem skulona podbiegła do mnie.- To była Izabela - wyjaśniła.- Wyraznie się jej spodobałeś - zażartowała.- Jesteśmy już blisko rozwiązania zagadki i dlatego węszy wokół nas.- Paweł, jesteś chyba zbyt zarozumiały.Zeszliśmy ze wzgórza od wschodniej strony.Wiedziałem, że trzy sztolnie przy drodzemają zakratowane wejścia, ale z planów na klatkach mikrofilmów w kryształkach pamiętałem,że jeszcze kilka zaznaczono od strony południowej, gdzie płynął niewielki strumień Młynik.Najpierw podeszliśmy do mostu na drodze.Kilka metrów od niego było pierwszewejście.Weszliśmy do środka wydrążonego korytarza.Oprócz odłamków skalnych nie byłotu nic, co zwróciłoby naszą uwagę.Podobnie było w drugiej i trzeciej sztoku, w częścizalanych wodą.- To bez sensu - narzekała Afrodyta patrząc na swoje mokre buty.- Rozchorujemysię.- Czekaj, z rysunków pamiętam, że był tu jeszcze czwarty tunel.- rozglądałem siędokoła, starając się przypomnieć sobie niemiecki szkic.- Tam! - wskazałem na kupę kamieni oddaloną o dwadzieścia metrów.- Nie wiedziałam, że jesteś jasnowidzem - sapnęła Afrodyta.- Może przepowiesz, mikiedy wezmę ślub? - zażartowała, gdy ujrzała prowadzącą pod skosem w dół sztolnię.Byławęższa i niższa niż pozostałe.Przyglądałem się kamieniom, a zwłaszcza rysom na ich powierzchniach.- Nimi zamaskowano wejście i ktoś niedawno to otworzył - oceniłem.- Schodzę!- Po co? Skoro ktoś to otworzył, to albo znalazł to czego szukał, albo niczego tu niebyło.- Trzeba to sprawdzić - odparłem szykując latarkę i wyciągając z plecaka linę.- Idę z tobą - zapowiedziała Afrodyta.- Masz czekać!- Nie!- Tak!Na upartą kobietę nie ma sposobu i Afrodyta zrobiła jak postanowiła.Szliśmywyprostowani wąskim na dwa metry korytarzem, o półkolistym sklepieniu mającym wnajwyższym punkcie dwa i pół metra.Zastanawiało mnie, że jest on stosunkowo suchy, nawetgdy byliśmy poniżej poziomu wody w sąsiednich sztolniach.Po dwudziestu metrach tunelzaczął opadać stromo i mogliśmy nim iść tylko dzięki wykutym w skale schodom.Zrobiło siętrochę ciaśniej.Odległość między ścianami wynosiła najwyżej metr.Przeszliśmy dziesięćmetrów, gdy usłyszeliśmy z tyłu jakiś rumor.Obejrzeliśmy się i zobaczyliśmy, że w nasząstronę lecą drobne i większe kamienie, które leżały przy wejściu.- Ktoś chce nas tu zasypać! - krzyknęła Afrodyta.Rzuciła się do góry, do wyjścia.Zatrzymałem dziewczynę obejmując ją w talii,jednocześnie osłaniając nas przed kamiennymi pociskami swoim plecakiem.- Uciekaj! Zaraz zacznie spychać większe! - rozkazałem policjantce.Kamienie spychane z góry zabierały ze sobą w małej lawinie drobniejsze.Gdyuciekaliśmy, odłamki skał raniły nam nogi, wreszcie większy otoczak podciął nogi Afrodyciei ta upadła i zaczęła zjeżdżać po schodach.Na szczęście ten zjazd nie trwał długo, bo zarazznalezliśmy się na platformie o wymiarach dwa na dwa metry.Z prawej, w ścianie znajdowałysię stalowe drzwi z resztkami gumowej izolacji świadczącej, że była to ochrona przed atakiemgazowym.Kamienie z rozpędem sypały nam się pod stopy, uderzały w kolana.Widziałem, jakze szczytu schodów zaczyna pędzić obracając się i odbijając jak piłka półmetrowej średnicygłaz.Podniosłem obolałą Afrodytę.Ta, przerażona, chwyciła za klamrę na drzwiach ipociągnęła je.Otworzyły się ze zgrzytem.Odruchowo weszliśmy.Zatrzasnąłem za namidrzwi.Aomot uderzenia kamienia o metalowe drzwi poniósł się po podziemiu.- O Jezu! - usłyszałem za sobą płacz Afrodyty.Odwróciłem głowę.Afrodyta stała oparta o ścianę i świeciła na wnętrzepomieszczenia, w którym na podłodze leżały szkielety kilku ludzi.Miałem przeczucie, żeznalezliśmy się w pułapce.Pchnąłem drzwi, by wyjrzeć na schody.Niestety, nasz przeciwnikrzucił na platformę świecę z gazem duszącym, tym samym, którego ktoś użył przy pałacupandurów.Zakrztusiłem się, więc szybko zamknąłem drzwi.- Będzie chciał nas tu uwięzić i uwędzić - powiedziałem Afrodycie.Zaraz też poczułem, jak o drzwi uderzały ciężkie kamienie.Potem na momentzapanowała cisza i usłyszałem zgrzyt metalu.- Co to? - zapytała Afrodyta.Pchnąłem drzwi - ani drgnęły.- Na platformie widziałem gruby zardzewiały pręt umocowany do oczka w podłodze -wyjaśniłem.- Nasz przeciwnik zablokował nim drzwi i w ten sposób nas uwięził.Terazzamaskuje wejście do sztolni i będzie nas miał z głowy.Afrodyta drżała ze strachu.Podszedłem do niej i objąłem ją.Wtuliła się we mnie i taktrwaliśmy dłuższą chwilę.Mój wzrok podążał w kierunku ciał ludzi.Delikatnie odsunąłemAfrodytę i podszedłem do szkieletów.- Co robisz? - pytała Afrodyta.Chodziłem od jednego do drugiego i uważnie im się przyglądałem.- To żołnierze amerykańscy - wyjaśniałem.- Można to rozpoznać po butach, resztkachmundurów, oporządzeniu i broni z okresu drugiej wojny światowej - poruszyłem czubkiembuta zardzewiały pistolet maszynowy.- Było ich siedmiu.W podziemiach Czocha widziałemósmego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]