Podobne
- Strona startowa
- Alistair Maclean Szatanski Wirus poprawiony v 1 (2)
- Alistair MacLean Przelecz zlamanego serca (2)
- Alistair Maclean Szatanski Wirus (2)
- Alistair Maclean Lalka Na Lancuchu 2
- Alistair Maclean Szatanski Wirus
- Alistair Maclean Szatanski Wirus 2 z 2
- Alistair Maclean Lalka na lancuchu 1 z 2
- Alistair Maclean Lalka Na Lancuchu 2 (2)
- Ken Kesey Lot Nad Kukulczym Gniazdem
- Stanislaw Lem Glos Pana (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mieszaniec.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Morza, które stało się teraz ekranem z oślepiająco błyszczącymi, białymi od lodowatej powłoki statkami, widocznymi teraz jak na dłoni.- Zestrzelić świecę! - krzyknął do mikrofonu radiowęzła Turner.- Wszystkie oerlikony i pom-pomy ognia! - zawiesił mikrofon.- Równie dobrze można by rzucać butelkami - dodał.- Cholera, to jednak sprawia dzikie wrażenie!- Racja - uzupełnił go Kapok-Kid.- Zupełnie jak we śnie.Idziesz, człowieku, ruchliwą ulicą i nagle zdajesz sobie sprawę, że ubrany jesteś jedynie.w zegarek na rękę.„Nadzy i bezbronni".Zdaje się, że to jest przyjęte w takich sytuacjach określenie.W potocznym języku powiedzielibyśmy raczej, że „przyłapali nas z opuszczonymi portkami".- Machinalnie strząsnął śnieg z kapokowego kombinezonu, odsłaniając haftowane „J".Oczyma wiercił ciemność poza kręgiem jaskrawego światła.- Nie podoba mi się ta zabawa - gderał.- Ani mnie.- dodał Vallery.- Wydaje mi się podejrzane, że „Charlie" odleciał tak szybko.- Nie odleciał - ponuro burknął Turner.- Słuchajcie! Słuchali, nadstawiając ucha i ledwie mogli ułowić daleki szum wielkich motorów.- Leci za nami.Zbliża się.Nie upłynęła minuta, gdy condor zaryczał tuż nad konwojem.Tym razem leciał ukryty w chmurach.Znów rzucił świecę, tylko wyżej i dokładnie nad konwojem.Znów ryk silników umierał w oddali, zmieniając się w cichy pomruk.Ale condor nadleciał po raz trzeci, zataczając łuk w lewo od konwoju nad bezlitosnymi sztucznymi słońcami.Co cztery sekundy tuż pod chmurami zapalała się nowa świeca.Północna strona nieba płonęła drgającym, żywym blaskiem.Na okręcie można było dostrzec każdy szczegół, światło docierało do każdego mrocznego dotychczas zakątka pokładu.Za to na południu panowała ciemność.Granica upiornego światła kończyła się tuż za ostatnimi jednostkami prawej kolumny.Turner pierwszy ocenił sytuację i jej skutki.Zdał sobie z tego sprawę tak nagle, że poczuł jakby uderzenie prądem, po prostu jakby fizyczny wstrząs.Ryknął ochryple i skoczył do mikrofonu radiowęzła.Nie było czasu na pytania.- Wieża „B"! - krzyczał.- Pociski oświetlające na południe! - Zielone dziewięćdziesiąt.Szybko! Szybko! Pociski oświetlające, zielone dziewięćdziesiąt.Najwyższe podniesienie dziesięć.Nawała ogniowa! Ładować i strzelać! - Obejrzał się nerwowo.- Nawigator, widzisz coś?- Wieża „B" wykonuje rozkaz.- Dobrze.Dobrze! - Uniósł mikrofon.- Wszystkie działa, pogotowie przeciwlotnicze! Spodziewany atak z prawej burty.Przybliżony kierunek celu - zielone dziewięćdziesiąt.Spodziewane samoloty torpedowe.Jeszcze wydawał rozkazy, gdy na rei sygnalizacyjnej zabłysły światełka.To Vallery nadawał sygnał alarmowy dla konwoju.- Ma pan rację, komandorze - szeptał Vallery.W oślepiającym blasku świec jego pobladła twarz, na której skóra opinała kości, wydawała się imitacją ludzkiej twarzy.Była to po prostu twarz trupa; gorejące oczy i drganie powiek stanowiły jedyną oznakę jej życia, gdy zagrzmiały armaty wieży „B".- Pan musi być.- zaczął wolno.Wszystkie statki i okręty skręcały i właśnie pełną parą starały się skryć w ciemnościach, poza zasięgiem światła.Urwał więc w pół zdania.Pociski oświetlające wybuchły jasnymi kulami o dwie mile na południe.- Ma pan rację - mówił dalej łagodnie.- Już nadlatują.Nadleciały od południa, skrzydło przy skrzydle.Po cztery, pięć samolotów w każdym kluczu.Zbliżały się na wysokości około pięciuset stóp, a pociski wieży „B" oświetliły ich pochylone w płytkim locie nurkowym dzioby.Bombowce rozluźniły szyk kluczów, jakby w poszukiwaniu indywidualnych celów.Lecz już po chwili stało się jasne, że koncentrują atak tylko na dwóch okrętach: „Stirlingu" i „Ulissesie".Zlekceważyły nawet tak łatwy podwójny cel, jaki stanowił uszkodzony frachtowiec i prawie nieruchomo stojący obok niego „Sirrus".Musiały zatem mieć dokładny rozkaz, by zniszczyć krążowniki.Wieża „B" wyrzuciła jeszcze dwa pociski oświetlające, celując jak najniżej, po czym załadowała granaty.Wszystkie działa konwoju otworzyły już ogień.Zapora była gęsta.Bombowce - trudne do rozpoznania, lecz wyglądające na heinkle - musiały przebyć śmiercionośną zasłonę stali i ognia.Moment zaskoczenia minął.Pociski świetlne „Ulissesa" zyskały dwadzieścia sekund przewagi.„Ulissesa" atakowało pięć bombowców.Leciały wachlarzem, lecz celowały w jedno miejsce: w środek okrętu.Wyrównywały teraz tuż nad czubkami fal.Mierzyły dokładnie.Jeden z nich wyrównał - o ułamek sekundy za późno i na pozór niewinnie odbił się od fali, przeskoczył następną, wreszcie zniknął.Trudno się domyślić, czy przyczyną był zły refleks pilota, czy może śnieg, który na chwilę zamazał przednią szybę? W sekundę potem samolot prowadzący klucz rozleciał się w wielkiej kuli ognia.Zapewne pocisk trafił w torpedę.Trzeci bombowiec lecący obok skręcił gwałtownie w lewo, aby uniknąć odłamków i wyrzucił torpedę.To był już tylko wojowniczy, bezcelowy gest.Torpeda przeszła ze sto metrów za „Ulissesem" i zniknęła w mroku.Dwa pozostałe bombowce szły do ataku z samobójczą odwagą.Kluczyły, aby utrudnić strzelanie.Mijały sekundy: dwie, trzy, cztery.Samoloty szły przez gęstą zaporę ogniową jakimś cudem nietknięte.Teoretycznie nie ma łatwiejszego celu, jak samolot w locie prostym.W praktyce nigdy się to nie sprawdzało.Na morzach północnych, na Śródziemnym, na Pacyfiku wysoki procent udanych ataków torpedowych dokonywanych w nalotach prostych (nawet przy silnej obronie) zawsze zastanawiał specjalistów.Napięcie, zbytnia gorliwość, strach - to były główne przyczyny.Podczas ataku torpedowego istnieją dwie możliwości: albo ty go zestrzelisz, albo on cię trafi.A nie ma nic bardziej szarpiącego nerwy, jak widok wielkiego samolotu torpedowego, który w straszliwy sposób rośnie w celowniku twego działa, gdy wiesz, że pozostało ci jedynie pięć sekund życia.Oczywiście podobne wrażenie przeżywa się również podczas nalotów nurkujących z wyciem stukasów.Na „Ulissesie" dodatkową trudność sprawiało silne kołysanie, prawie uniemożliwiające dokładny ogień.Bombowce zbliżyły się, lecąc skrzydło w skrzydło.Samolot bliższy dziobu wyrzucił torpedę na niespełna dwieście jardów przed celem i poderwał się w gwałtownym skręcie w prawo, siekąc gęsto po mostku z działek i karabinów maszynowych.Torpeda płasko uderzyła w wodę, wyskoczyła w powietrze i dała nurka w następną falę.Przeszła pod „Ulissesem".Kilka sekund przedtem ostatni bombowiec też skończył atak.Skończył go ginąc.Leciał nie wyżej niż kilka metrów nad falami, ale nie wyrzucał torpedy.Już było widać na skrzydłach czarne krzyże.Maszyna szła prosto na „Ulissesa".Nagle rozpaczliwym łukiem samolot szarpnął się w górę.Było jasne, że pilot nie mógł wyrzucić torpedy.Wyrzutnik albo się zaciął, albo zamarzł.Obciążony balastem torpedy bombowiec na próżno jęczał silnikami: nie zdołał przeskoczyć przez krążownik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]