Podobne
- Strona startowa
- Alistair Maclean Szatanski Wirus poprawiony v 1 (2)
- Alistair MacLean Przelecz zlamanego serca (2)
- Alistair MacLean HMS Ulisses (2)
- Alistair Maclean Szatanski Wirus (2)
- Alistair Maclean Lalka Na Lancuchu 2
- Alistair MacLean HMS Ulisses
- Alistair Maclean Szatanski Wirus
- Alistair MacLean HMS Ulisses (4)
- Alistair MacLean HMS Ulisses (3)
- Andrzej.Sapkowski. .Narrenturm.[www.osiolek.com].1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alu85.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Farmy i rancha są położone z dala od dróg, najczęściej tak dobrze ukryte wśród drzew, że trudno je dostrzec.Jedno natomiast wrażenie pozostaje niezmienne -- jest to nie kończąca się równina.Camargue przypomina gładkie jak stół morze w słoneczny letni dzień.Dla Cecile, obserwującej okolice z okien citroena jadącego z Arles do Saintes-Maries, krajobraz przedstawiał takie właśnie przygnębiająco płaskie pustkowie, wywołujące depresję.Od czasu do czasu spoglądała na Bowmana, który wydawał się odprężony, by nie powiedzieć radosny, a jeśli nawet ciążyła mu przelana ostatnio krew, to nadzwyczaj dobrze to ukrywał.Cecile przyszło do głowy, że chyba już o wszystkim zapomniał i ta myśl jeszcze bardziej ją przygnębiała.Ponownie rzuciła okiem na ponurą okolicę i odwróciła się do Bowmana.103- Tu naprawdę żyją ludzie? --- spytała z niedowierzaniem.- Żyją, kochają i umierają.Miejmy nadzieję, że nas to nie spotka.To ostatnie naturalnie.- Och, przestań.A gdzie ci wszyscy kowboje, guardians, jak ich nazywasz?- Myślę, że w baraąh.Dziś jest przecież święto.Szkoda, że tym razem nie dla nas.- Sam mówiłe§, że dla ciebie życie jest jednym, długim świętem.- Powiedziałem - dla nas.- To miłe - przyznała, spoglądając na niego z namysłem.- Możesz mi tak od razu, bez zastanawiania się powiedzieć, kiedy ostatnio byłe§ na urlopie?- Tak od razu to nie.Cecile pokiwała głową i ponownie rozejrzała się po okolicy.Z lewej strony, w odległości mniej więcej kilometra, było widać spore zabudowania i to całkiem przyjemnie wyglądające.- W koficu jakiś ślad życia - westchnęła z ulgą.- Co to takiego? - Mas, tutejsza odmiana farmy, skrzyżowana z hotelem, restauracją i szkołą jazdy konnej.Nazywa się Mas de Lavignolle.- Więc już tu byłe§?- Sama niedawno coś mówiłaś o urlopie - powiedział przepraszająco.- No tak - westchnęła i zajęła się kontemplowaniem krajobrazu za oknem.Nagle pochyliła się gwałtownie - za farmą rosła kępa sosen a za nimi ukazał się widok, §wiadczący do§ć dobitnie o istnieniu życia w Camargue.Kilkana§cie cygańskich pojazdów i mniej więcej setka samochodów parkowały jak popadło na poboczu po prawej stronie drogi.Po lewej, na polu rzadko porośniętym trawą, stały rzędy kolorowych namiotów.Były różnej wielkości, czasem zaledwie płócienne dachy w zależno§ci od tego, jaką pełniły rolę: barów, kiosków spoźywczych, strzelnic, loterii czy sklepów.Kręciło się wokół nich kilkaset osób najwyraźniej doskonale spędzających tu czas.Bowman zwolnił, żeby przepu§cić pieszych.- Cóż to takiego? - zadziwiła się Cecile.- Wiejski odpust, a co ma być? Arles nie jest jedynym miejscem w Camargue, a niektórzy twierdzą, że nie jest nawet jego czę§cią, gdzie dziś jest festyn.Większość miasteczek czy większych farm ma własne imprezy i rozrywki, a jak widać, Mas de Lavignolle jest jednym z nich.- No, no ależ jeste§my dobrze poinformowani - przyznała z ironicznym uznaniem i wskazała na owalny plac, ogrodzony oblepionymi błotem konarami.- A to co takiego?- To jest stara i tradycyjnie wykonana arena do walki byków, gdzie będzie miała miejsce największa atrakcja dzisiejszego popołudnia.`- Jedziemy dalej - stwierdziła Cecile z niesmakiem.Pojechali.Ale po mniej niż piętnastu minutach Bowman zatrzymał wóz na poboczu.Wysiadł i przeciągnął się.- Dwie mile prostej drogi - wyja§nił, widząc pytające spojrzenie dziewczyny.- Cygański tabor podróżuje z szybko§cią trzydziestu mil na godzinę, mamy więc cztery minuty.- A ogarnięty paniką Bowman może być w drodze już w piętna§cie sekund?.- Nawet szybciej, chyba że nie dopiłem szampana.Ale do§ć gadania, pora na lunch.Szesna§cie kilometrów na północ tą samą drogą wolno posuwał się cygański tabor wzniecając ogromną chmurę pyłu.Kolorowe wozy, zawsze przyciągające wzrok, teraz, poprzez kontrast z otoczeniem, wyglądały bardziej egzotycznie nii kiedykolwiek.Pojazdy prowadził żółty ciągnik pomocy drogowej, wynajęty przez Czerdę do holowania jego wozu.Był to jedyny nie pokryty kurzem pojazd w całej kolumnie.Prowadził go Czerda, a w kabinie znajdowali się jeszcze Searl i El Brocador, któremu przywódca Cyganów przyglądał się z wyraźnym podziwem.- Do diabła, El Brocador - przyznał - wolę mieć ciebie przy sobie niż tuzin takich niedozobionych klechów.- Nie jestem stworzony do działania - zaprotestował Searl - i nigdy tak nie twierdziłem.- Za to twierdziłe§, że masz mózg - parsknął Czerda.- Zrobili ci lobotamię w seminarium, czy potem zdurniałeś do reszty?- Nie bądź dla niego taki ostry - El Brocador starał się załagodzić sytuację.- Wszyscy wiemy, że jest pod wielką presją.Poza tym, jak sam mówi, działanie nie jest jego specjalno§cią, a do tego nie zna Arles.Ja się tam urodziłem i czuję się jak u siebie.Znam dobrze wszystkie sklepy, które handlują cygańskimi kostiumami czy ubiorami guardians.Nie jest ich zresztą tak wiele, jak można by sądzić.Ludzie, których użyłem do pomocy, to tubylcy, a że za pierwszym razem trafiłem do105tego sklepu co i Bowman, to już kwestia szczęścia i odrobina logiki - był duży i leżał na uboczu.- Mam nadzieję, że nie musiałeś użyć zbyt wiele, hm.perswazji? - taka powściągliwość wypowiedzi zdecydowanie nie pasowała do Czerdy.- Jeśli masz na myśli przemoc, to w ogóle.Nie lubię przemocy, o czym wiesz, chyba że w ostateczności.W dodatku jestem zbyt znany w Arles, by zaryzykować coś takiego.Poza tym nie musiałem, nikt by nie musiał, kto zna starą Bouvier.Za dziesięć franków wrzuciłaby swoją matkę do Rodanu.Ja dałem jej pięćdziesiąt - uśmiechnął się El Bxocador.- Tak się starała, że omal sobie języka nie przygryzła przy pytlowaniu.- Niebiesko-biała koszula, biały kapelusz i czarna kamizelka - rozmarzył się Czerda.- Łatwiej go będzie znaleźć niż błazna na pogrzebie.- Tylko najpierw musimy się z nim spotkać.- Będzie tam - Czerda wskazał kciukiem za siebie.- Jak długo oni są z nami, on będzie nam towarzyszył.Wszyscy to wiemy, on sam najlepiej.O to się nie martw, bylebyś zrobił, co do ciebie należy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]