Podobne
- Strona startowa
- Alistair Maclean Szatanski Wirus poprawiony v 1 (2)
- Alistair MacLean Przelecz zlamanego serca (2)
- Alistair Maclean Szatanski Wirus (2)
- Alistair Maclean Lalka Na Lancuchu 2
- Alistair Maclean Szatanski Wirus
- Alistair Maclean Szatanski Wirus 2 z 2
- Alistair Maclean Lalka na lancuchu 1 z 2
- Alistair Maclean Lalka Na Lancuchu 2 (2)
- § Fowles John Mag
- King Stephen Desperacja (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- qup.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Obawiam się, że jednak będę to musiał otworzyć - rzekł ze wstrętem.Komandor Brooks uniósł się nieco.- Czy mam.- Nie, nie, Brooks.Dlaczego? Poza tym to od wspólnego przyjaciela, admirała Starra.Przypuszczam, że jest pan ciekaw, co on pisze! Nie?- Nie! - odparł krótko Brooks.- Nie wyobrażam sobie, żeby pisał coś przyjemnego.Tyndall rozerwał i rozwinął blankiet.- „Dowódca operacyjny floty do admirała dowódcy Czternastej Eskadry Lotniskowców - czytał powoli.- Są meldunki, że «Tirpitz» szykuje się do wyjścia w morze.Nie mogę przydzielić lotniskowca floty.FR 77 niezwykle ważny.Dążyć do Murmańska pełną parą.Życzę powodzenia.Starr".- Tyndall skrzywił się.- „Życzę powodzenia".Mógłby nam tego oszczędzić!Przez długą chwilę trzech oficerów spoglądało na siebie w milczeniu, nie zdradzając żadnych uczuć.Charakterystyczne, że to właśnie Brooks przerwał ciszę.- Mówiliśmy tu o przebaczeniu - szepnął cicho.- A chciałbym wiedzieć, kto na tej ziemi, w niebie czy w piekle przebaczy temu mściwemu draniowi?ROZDZIAŁ VIIICzwartek w nocyByło jeszcze wczesne popołudnie, lecz szary arktyczny półmrok gęstniał już nad morzem.„Ulisses" powolutku zostawał za konwojem.Wiatr zamarł całkowicie.Śnieg sypał miarowo i gęsto.Widoczność zmalała do jednego kabla.Panował przejmujący chłód.Oficerowie i marynarze szli małymi grupkami po trzech, po czterech na prawą stronę tylnego pokładu.Zmęczeni, przeziębnięci do szpiku kości, zagłębieni we własnych, niewesołych myślach, sunęli w milczeniu, wlekli nogami kopiąc po drodze kupki sypkiego śniegu.Na tylnym pokładzie bezgłośnie ustawiali się wokół dowódcy i szeregu pokrytych śniegiem podłużnych kopców, które leżały na białej równinie pokładu.Obok Vallery'ego stało trzech oficerów: Carslake, Etherton i komandor Brooks.Carslake stał przy relingu.Połowę jego twarzy pokrywały bandaże.Po raz drugi w ciągu doby zadręczał kapitana, błagał, aby jeszcze raz przemyślał swoją decyzję i nie degradował go.Za pierwszym razem Vallery był twardy, zachowywał się prawie wzgardliwie; przed dziesięcioma minutami - lodowaty i nieprzystępny - groził podporucznikowi aresztem, jeśli ośmieli się jeszcze raz go napastować.W tej chwili Carslake po prostu gapił się ślepo na śnieg i mrok.Wyblakłe niebieskie oczy pociemniały ze złości.Etherton, stojący tuż za lewym ramieniem kapitana, nie mógł opanować dreszczy.Nad białą, ostro zarysowaną linią zaciśniętych warg drgały wszystkie mięśnie twarzy.Tylko oczy wpatrzone były nieruchomo z chorobliwym podnieceniem w dziwaczny wzgórek u jego stóp.Brooks również zacisnął usta, lecz na tym kończyło się podobieństwo.Twarz miał czerwoną, a niebieskie oczy pełne złości.Dygotał z gniewu, jak każdy doktor, którego poleceń otwarcie nie chcą słuchać ciężko chorzy.W sposób gwałtowny i całkiem niesubordynowany zabronił Vallery'emu wychodzić na pokład, a za opuszczenie łóżka - wyzwał go od przeklętych wariatów.Lecz ten łagodnie wytłumaczył mu, że ktoś musi dokonać ceremonii pogrzebu.Jeśli kapelan nie może tego uczynić, obowiązek spada na kapitana.Tego dnia kapelan nie mógł odmówić modlitwy za umarłych, ponieważ spoczywał między nimi.U jego stóp, u stóp Ethertona - człowieka, który był przyczyną ich śmierci.Kapelan zginął przed czterema godzinami, w chwilę potem jak odleciał „Charlie".Tyndall źle przewidział czas jego odwiedzin.Samolot nie zjawił się po godzinie.Przyleciał dopiero wczesnym popołudniem, lecz gdy nadleciał, miał ze sobą trzech towarzyszy.Długi to lot - od wybrzeży Norwegii do dziesiątego stopnia zachodniej długości, lecz dla olbrzymich condorów focke-wulf 200 - które od świtu do zmroku latały na półkolu od Trondheim do okupowanej Francji, wokół zachodnich brzegów Wysp Brytyjskich - była to drobnostka.Grupa condorów zawsze zwiastowała niebezpieczeństwo.Przeleciały prosto nad konwojem, atakując od tyłu.Zapora ogniowa ze statków handlowych i okrętów osłony była silna.Atak prowadzony był bez widocznego entuzjazmu.Condory bombardowały z wysokości siedmiu tysięcy stóp.W czystym, mroźnym powietrzu widać było bomby od momentu, gdy wyleciały z samolotów.Był czas na prowadzenie akcji unikowej.Prawie natychmiast condory zmieniły kurs i odleciały na wschód.Gorące przyjęcie, jakiego doznały, musiało zrobić na nich wrażenie, chociaż nie uczyniło im szkody.W takich warunkach atak wydał się mocno podejrzany.Ostrożny „Charlie" zwykle dokonywał rozpoznania, lecz gdy niekiedy decydował się na atak, czynił to przeważnie z odwagą i determinacją.Ten nalot był po prostu nieśmiały, taktyka beznadziejna.Być może uzupełnienia Luftwaffe nie posiadały doświadczenia swych poprzedników; możliwe także, iż lotnicy mieli ścisły rozkaz nie narażać na niepotrzebne ryzyko cennych maszyn albo też nieudany atak miał za zadanie odwrócić uwagę od głównego, z innej strony czyhającego niebezpieczeństwa.Nasilenie czujności zarówno przeciwlotniczej, jak podwodnej zostało zwiększone.Minęło pięć, dziesięć minut.Minął kwadrans i nic nie nastąpiło.Ekrany radaru i azdyku pozostały niezmącone.Tyndall zdecydował wreszcie, że nie ma sensu trzymać dłużej na posterunkach całej załogi, która tak bardzo potrzebowała wypoczynku, i rozkazał odwołać alarm.Na stanowiskach pozostała tylko wachta.Odwołano wszelkie zajęcia przedpołudniowe.Oficerowie i marynarze wolni od wachty pospiesznie wykorzystali ten czas, aby uszczknąć trochę snu.Nie wszyscy mieli to szczęście.Brooks i Nicholls musieli zająć się pacjentami.Nawigator poszedł do swej kabiny na mostku.Marshall i oficer celowniczy Peters rozpoczęli codzienny przegląd.Etherton - przewrażliwiony, podniecony i pełen zapału - pragnął ze wszech sił nadrobić swój błąd, który sprowokował zajście między Carslake'em a Ralstonem.Skulony w wieży centralnego celownika, był jedynym czujnym okiem okrętu.Marshall i Peters rozmawiali właśnie ze starszym elektrykiem pełniącym dyżur w warsztacie, gdy usłyszeli gwałtowne i niecierpliwe wołanie z pokładu.Warsztat znajdował się po lewej stronie przecinających się pod przednim pokładem korytarzy, biegnących w poprzek okrętu, tuż przed mesą oficerską i łukiem obejmującym kolumnę wieży artyleryjskiej „B".Cztery duże kroki wystarczyły im, aby wybiec z warsztatu przez drzwi wiodące na pokład
[ Pobierz całość w formacie PDF ]