Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D W pulapce czasu (SCAN dal 1141) (2)
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu (2)
- Silberberg Robert Prady czasu (SCAN dal 1144)
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu
- Simak Clifford D W pulapce czasu (SCAN dal 1141)
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- Crichton Michael Linia Czasu (4)
- Crichton Michael Linia Czasu
- Simak Clifford D W pulapce czasu
- Tom Clancy Jack Ryan, Jr. 05 Zwierzchnik [2014]
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Korespondencyjne koleżeństwo.Zdaje się, że moja żona powzięła już pewne wątpliwości co do pracy, którą tu wykonujemy.Trzeba będzie oczywiście wyjaśnić to nieporozumienie.Jest też kwestia dziecka (das Baby}.„Moja kochana, jedyna, moje ty wszystko, będą jeszcze inne dzieci - piszę, trochę co prawda mętnie.- Będzie całe mnóstwo maleństw”.Coś mi się tu nie podoba.Czy dziecko - das Baby - to właśnie bombowe bobo? To, które sprawuje taką władzę nad swymi rodzicami? Nie sądzę.Nasze dziecko (ma nawet imię: Eva) nabrało kolosalnego znaczenia - jako temat.To nie to samo, co fizyczna moc bombowego bobasa, której podlegali jego rodzice i reszta obecnych w czarnej izbie: jakieś trzydzieści dusz.Jej zdjęcie, które znalazłem w Rzymie, w klasztornych ogrodach - wyjmuję je i oglądam.Nocą oczy mam pełne łez.Za dnia rzucam się w wir pracy.Czy kiedykolwiek nastąpi kres poświęceń, których ode mnie się wymaga?***Wujek Pepi był wszechobecny.Tak właśnie najczęściej o nim mówiono, na przykład: „Dwoi się i troi”, „Wszędzie go pełno”, czy też po prostu „Wujek Pepi jest wszędzie”.Wszechobecność była tylko jednym z atrybutów, które wynosiły go w sferę nadludzką.Wydawał się też niesamowicie schludny jak na Auschwitz; w jego obecności - a był przecież wszechobecny - czułem każde draśnięcie i zadrapanie na swojej wstrząsanej mdłościami szczęce, krótką lecz niesforną fryzurę, niefortunny krój munduru, czarne cholewy bez połysku.Jego szeroka w skroniach twarz miała w sobie coś kociego i nawet oczy mrużył niespiesznie jak kot.Na rampie sprawiał się z rycerską gracją, każdy jego ruch wydawał się decyzją eleganta.Miało się wrażenie, że nie jest człowiekiem, tylko gra ludzką rolę: dobrowolnie wyobcowany, szlachetnie protekcjonalny w obejściu, zarazem niezwykle wręcz przyjacielski - oczywiście nie wobec młodzików w moim wieku, lecz wobec takich tuzów medycznych, jak Thilo czy Wirths.Miałem ponadto zaszczyt - i to dość regularnie - asystować mu w pokoju pierwszym bloku dwudziestego, a potem nawet w bloku dziesiątym.Rozpoznałem pokój pierwszy ze swoich snów.Różowy fartuch gumowy na haku, miski i termosy z instrumentami, zakrwawiona gaza, ćwierćlitrowa strzykawka z trzydziesto-centymetrową igłą.Otóż i pokój, myślałem niegdyś, w którym minorowo zapadnie jakaś mordercza decyzja.Lecz sny płatają figle, uwielbiają przekomarzać się z prawdą i ją wykpiwać.Zdradzających pierwsze oznaki życia pacjentów przynoszono kolejno ze sterty ciał w sąsiednim pomieszczeniu i wciskano w fotel w pokoju pierwszym, który wyglądał na to, czym był: laboratorium Instytutu Higieny, świat baniek i butelek.Igłę można było wbić w dwa miejsca, w żyłę lub w serce, przy czym Wujek Pepi zalecał raczej ten drugi sposób jako skuteczniejszy i bardziej humanitarny.Robiliśmy oba rodzaje zastrzyków.Odsercowy: pacjent z oczami zawiązanymi ręcznikiem, prawa dłoń w ustach tłumi jęki, igła delikatnie wpasowana w dramatyczny rowek pod piątym żebrem.Odżylny: pacjent z przedramieniem opartym o stolik, gumowa staza, wypukła żyła, igła, wacik z roztropną kroplą spirytusu.Po zabiegu Wujek Pepi musiał ich czasem trzeźwić paroma klapsami w twarz.Trupy były różowe, z błękitnymi sińcami.Śmierć była różowa, lecz i żółtawa, w szklanym cylindrze z etykietą Phenol.Po całym dniu czegoś takiego wychodzisz w białym kitlu i czarnych wysokich butach, ze znajomą migreną i cylindryczną cygaretką, w gardle wzbiera ci tanina sprzed śniadania, a niebo na wschodzie faluje fenolowo.Prowadził.Szliśmy za nim.Zabiegi z fenolem stały się zupełną rutyną.Robiliśmy je wszyscy, przez cały czas.Dopiero później zobaczyłem, co potrafi Wujek Pepi - w bloku dziesiątym.Moja żona Herta po raz pierwszy odwiedziła Auschwitz wiosną 1944, trochę może nie w porę: przerabialiśmy akurat węgierskich Żydów, i to w niewiarygodnym tempie, chyba po dziesięć tysięcy dziennie.Nie w porę, bo praktycznie co noc pełniłem służbę na rampie, ale już bez dotychczasowego zaangażowania, gdyż selekcji dokonywało się teraz przez megafon (byliśmy bowiem straszliwie przeciążeni), niewiele więc miałem do roboty: stałem tylko z kolegami, piłem i pokrzykiwałem, pozbawiając Hertę tej niepodzielnej uwagi, której pragnie każda młoda żona.Moment.Opowiem to inaczej.Wszystko było dla niej przygotowane.Doktor Wirths, troskliwy jak zawsze, udostępnił aneks swojego domku - urocze mieszkanko (z własną kuchnią i łazienką), z którego przez wzorzyste koronkowe firanki widać było wysoki biały płot.Za płotem kryła się kojąca kakofbnia kacetu.Sam doktor Wirths mieszka teraz z żoną i trojgiem dzieci.Miałem nadzieję, że Herta pobawi się czasem z małymi Wirthsami.Choć z drugiej strony mogło jej to przypomnieć drażliwy temat.Siedziałem na kanapie, cicho płacząc; chyba żałowałem, że Auschwitz tak niekorzystnie się prezentuje, w bezwietrznym skwarze, wśród rojów much lądujących na bagnach.Kiedy usłyszałem, że nadjeżdża sztabowe auto, wyszedłem w jasny brąz ogrodu przed domem.Czego się spodziewałem? Pewnie znanego mi już skrępowania.Wymówek, wyrzutów, smutku - może nawet słabych ciosów zadanych słabymi piąstkami.Wszystko miał przynajmniej częściowo załagodzić w tę pierwszą noc akt miłosny.A już najpóźniej w drugą.Bo to się zwykle tak zaczyna.Natomiast nie spodziewałem się usłyszeć prawdy.Prawda była ostatnią rzeczą, z jaką się liczyłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]