Podobne
- Strona startowa
- Crichton Michael Norton N22 (SCAN dal 739)
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Crichton Michael Norton
- Agata Christie Smiertelna Klatwa i Inne Opowiadania
- Robert.Ludlum. .Klatwa.Prometeusza.(osloskop.net)
- Gregory Philippa Klštwa Tudorów
- Madeline Hunter 01 Zachwyca w czerwieni
- Dicker Joel Prawda o sprawie Harry'ego Queberta
- Eddings Dav
- Stanislaw Lem Glos Pana (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- starereklamy.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Natomiast to, co stykało się z ziemią w przerwach pomiędzy lotami, było parą nie stóp, lecz prawdziwych ptasich szponów.Zbliżająca się postać była od Briksji wyższa, ale ciało miała wychudzone, a ramiona i nogi wyglądały jak obciągnięte skórą kości.Kiedy już podeszła całkiem niedaleko, Briksja dostrzegła również ogon, którego powłóczyste pióra falowały w powietrzu przy każdym podskoku.Po ostatnim takim susie postać osiadła na ziemi, tuż poza zasięgiem włóczni Briksji.Po chwili zaczęła przechadzać się tam i z powrotem, trzymając lekko przechyloną na bok głowę, jak zaciekawiony czymś wyjątkowo ptak.Ptaszysko towarzyszące dotąd Briksji wylądowało na kamieniu przypominającym wygładzony głaz narzutowy i złożyło skrzydła, podczas gdy pozostałych sześć ptaków nie przestawało pilnować dziewczyny.Wtedy potwór Odłogów otworzył dziób i krzyknął.Nie był to wrzask, a już na pewno nie śpiew ptaka.Briksja przypuszczała, że jest to mowa.Ale słów tych, jeśli tym właśnie były owe dźwięki, zrozumieć nie umiała.Dobrze, że przynajmniej nie zaatakował od razu, pomyślała.Czy jest możliwe, by ten osobliwy i przerażający stwór jednak zrozumiał, że Briksja nie ma wobec niego złych zamiarów i chciałaby jedynie móc pójść dalej swoją drogą? Wszak przeważająca część większych zwierząt zamieszkujących dzikie doliny - jeśli tylko bestiami tymi nie powodował głód albo przekonanie, że ktoś oto wdarł się na obszar ich łowów - była skłonna utrzymywać niepewny trochę pokój z wędrowcem, który nie stwarzał widocznego zagrożenia.Gdybyż tutaj panowały te same zwyczaje.Ostatecznie jednak nie zaszkodzi spróbować.Briksja starała się nie myśleć o pazurach ani o ostrym dziobie.Trzymaną w prawej ręce włócznię ustawiła tak, żeby robiła ona wrażenie wyłącznie wędrownego kija.Lewą dłoń wzniosła w pokojowym, odruchowym u ludzi geście.Zachrypły z pragnienia głos próbowała nastroić najczyściej, jak tylko się dało.- Jestem przyjacielem.przyjacielem.- powtarzała wyraźnie i dobitnie.6Ptaszyca wciąż obracała głową na boki, jakby koniecznie musiała skupić spojrzenie na Briksji każdym okiem osobno.Otworzyła dziób-usta.Teraz wydała z siebie nie taki krzyk jak poprzednio, ale szyderczy skrzek, który przypominał złośliwy ludzki śmiech.Gdy podniosła wysoko ramiona, wyrastające z nich pióra rozciągnęły się i uformowały imponujące, najprawdziwsze skrzydła.Rozczapierzyła pazury, które drgały teraz nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie przejadą po bezbronnym ciele.Nie było zupełnie nic ludzkiego we wzroku, którego nie spuszczała z Briksji.Tymczasem ów siódmy ptak, który dłuższą chwilę odpoczywał na wysokiej skałce stojącej nieco za jego panią, wzbił się w powietrze i skierował prosto w stronę dziewczyny.Briksja w błyskawicznym odruchu, nabytym w ciągu lat nieustannego stawiania czoła różnym niebezpieczeństwom, sięgnęła za siebie, szukając po omacku wgłębienia w skale.Zacisnęła palce na jednym z przygotowanych kamieni i cisnęła nim najcelniej, jak tylko umiała.Znów usłyszała skrzek.Ptak zmienił kierunek i - zataczając koło - dołączył do swoich nieprzerwanie krążących nad dziewczyną towarzyszy.Zgubił przy tym jedno cuchnące pióro.Briksja nastawiła włócznię, spodziewając się teraz napaści ze strony ptaszycy.Ale ona zwlekała.Przeskakiwała z jednej zakończonej szponami nogi na drugą w jakimś dziwacznym, nerwowym tańcu.Nie śmiała się już więcej.Odtąd również żaden ptak nie zniżył nad Briksja lotu.Dziewczyna nie miała pojęcia, dlaczego ociągają się z atakiem.Chyba że.Jej ręka powędrowała ku rozcięciu koszuli, gdzie tkwił pąk.Czyżby ten zwinięty teraz kwiat z drzewa, które udzieliło Briksji azylu, znów dawał jej swego rodzaju ochronę?Trzymając w pogotowiu włócznię, Briksja sięgnęła za ubranie.Pąk wciąż był szczelnie zamknięty, tak jak rano, a błyszczące, brązowe zewnętrzne płatki skrywały zazdrośnie tajemnicę nocnego światła i aromatu.Ale kiedy dotknęła pąka, przestraszyła się.Zamiast pod wpływem tego, co poczuła, zwolnić uścisk, zagięła palce na pąku jeszcze ciaśniej.Był ciepły - i nie tylko; pulsował w jej dłoni.Jakby trzymała w ręku wolno bijące serce!Nie zdejmując wzroku z ptaszycy, Briksja wyciągnęła pąk i obrzuciła go szybkim spojrzeniem.Nie, nie miał zamiaru się otworzyć.Był nadal mocno zwinięty.Ptaszyca ponownie zamachała skrzydłami sprawiając, że wraz z rozgrzanym powietrzem pustyni uniosła się w górę garść piasku i okruchów skalnych.A potem pchnęła to wszystko, dodając do podmuchu smrodliwą woń własnego ciała, prosto w twarz Briksji.Podskoki ptaszycy były coraz szybsze; na przemian spod jednej i spod drugiej zakończonej szponami stopy wzbijały się tumany pyłu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]