Podobne
- Strona startowa
- Crichton Michael Norton N22 (SCAN dal 739)
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Crichton Michael Norton
- Terakowska Dorota Corka Czarownic (SCAN dal 797)
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 3 (2)
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 2 (2)
- William Wharton Tato
- Corel DRAW (3)
- Tony Buzan Podrecznik szybkiego czytania (
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- jaciekrece.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czarownica jechała obok niego, tuż za pierwszą linią Gwardzistów, a teraz zaczęła śpiewać.Spod kolczugi wydobyła zamglony kamień, który był zarówno bronią, jak symbolem jej zawodu.Podniosła go ponad głowę i wypowiedziała głośno jakiś rozkaz w języku nie przypominającym tego, którego Simon nauczył się z takim trudem.Przed nimi ukazały się naturalne formacje skał sterczących w niebo niby kły z olbrzymiej szczęki i droga przebiegająca miedzy dwoma głazami tworzącymi coś na kształt łuku.U stóp skał gęste zarośla krzaków, suchych i brązowych, żywych i zielonych formowały nieprzeniknioną ścianę.Promień światła z tajemniczego klejnotu uderzył w najwyższy z owych skalnych kłów i to połączenie światła i skały zrodziło kłęby mgły, gęstniejącej w bawełnianą watę wokół rumowiska skał i roślinności.Z tej szarobiałej kurtyny wyłoniła się fala uzbrojonych i opancerzonych mężczyzn idących do ataku w kompletnym milczeniu.Hełmy mieli głęboko osadzone na głowach i zaopatrzone w przyłbice, tak że sprawiali wrażenie drapieżnych ptaków.Niesamowitość ich nagłego pojawienia się pogłębiało jeszcze to, że zachowywali kompletną ciszę, nie słychać było nawet żadnych rozkazów.Z okrzykiem “Sul, Sul, Sul!" morscy wędrowcy wyciągnęli miecze i uformowali zakończoną klinem linię ataku, na czele której znalazł się Magnis Osberic.Gwardziści również nie wydali żadnego okrzyku, a Koris nie wydał żadnych rozkazów.Ale już strzelcy wynaleźli swoje cele, szermierze wysunęli się naprzód z wyciągniętymi mieczami.Mieli nad pieszym nieprzyjacielem tę przewagę, że siedzieli na koniach.Simon dokładnie zbadał zbroję Gwardzistów Estcarpu i wiedział, gdzie kryją się jej słabe punkty.Nie umiał powiedzieć, czy to samo dotyczyło zbroi Kolderczyków.Wycelował w pachę żołnierza, który próbował dosięgnąć pierwszego z Gwardzistów.Żołnierz Kolderu zatoczył się i padł, spiczasta przyłbica wbiła się w ziemię.“Sul.Sul.Sul!" Wojenne zawołanie Sulkarczyków falowało nad splątanymi ciałami walczących, którzy przeszli do walki wręcz.W pierwszych momentach starcia Simon miał jedynie świadomość własnego w nim udziału, konieczności trafienia w cel.Po chwili zaczął uświadamiać sobie, z jakim przeciwnikiem walczą.Oddziały Kolderu nie czyniły żadnych wysiłków, by ocalić życie.Jeden żołnierz za drugim wpadał w objęcia śmierci, ponieważ nie potrafił w porę przejść od ataku do obrony.Nie stosowali żadnych uników, podnoszenia tarcz czy kling dla odparowania ciosów.Pierwsi żołnierze walczyli z tępą zawziętością, niemal mechanicznie.Jak nakręcone zabawki, myślał Simon.A przecież uznawano ich za najlepszych żołnierzy na tym świecie! Teraz zaś zwyciężało się ich tak łatwo jak szeregi dziecięcych ołowianych wojowników.Simon opuścił pistolet.Coś w nim buntowało się przeciwko strzelaniu do ślepych przeciwników.Skierował konia w prawo, akurat w samą porę, by dostrzec, że jeden z żołnierzy kieruje się w jego stronę.Kolderczyk podjechał dobrym kłusem.Ale nie atakował Simona.Rzucił się natomiast dziko na jeźdźca za nim - na czarownicę.Znakomite panowanie nad koniem pozwoliło Strażniczce uniknąć pełnej siły tego ataku, jej miecz zdążył opuścić się w dół.Ale cios nie był precyzyjny, zatrzymał się na wystającej przyłbicy żołnierza i z mniejszą siłą spadł na jego ramię.Mimo pewnego rodzaju ślepoty, mężczyzna wydawał się świetnym szermierzem.Błysnęło stalowe ostrze, po sekundzie i ręki czarownicy wypadł miecz.Żołnierz odrzucił broń, opancerzoną rękawicą złapał za pas kobiety i mimo stawianego przez nią rozpaczliwego oporu ściągnął ją z siodła z taką łatwością, z jaką zrobiłby to Koris.Simon już był przy nim i w tym momencie udziałem żołnierza stała się owa dziwna bezwolność, która sprawiała, że jego towarzysze przegrali walkę.Czarownica szarpała się tak desperacko w jego uścisku, że Simon nie odważył się użyć miecza.Wyciągnął nogę ze strzemienia, podjechał bliżej i z całą siłą kopnął żołnierza.Czubek buta Simona dotknął tyłów okrągłego hełmu, a siła tego uderzenia na moment obezwładniła mu nogę.Mężczyzna stracił równowagę i upadł na ziemię, trzymając ciągle czarownicę.Simon zeskoczył z siodła, zachwiał się trochę w obawie, że nadwerężona noga nie wytrzyma jego ciężaru.Jego ręce prześliznęły się po ramionach Kolderczyka, udało mu się jednak odciągnąć go od tracącej siły kobiety; przewróciła go na plecy.Żołnierz leżał teraz niby olbrzymi żuk, ręce i nogi poruszały się nieznacznie, haczykowata przyłbica patrzyła w niebo.Zdjąwszy kolczugową rękawicę czarownica przyklękła przy Kolderczyku, próbując odpiąć jego hełm.Simon złapał ją za ramię.- Wsiadaj! - rozkazał podsuwając jej swego konia.Potrząsnęła przecząco głową, nie przerywając swojego zajęcia.Wreszcie klamerki puściły i zsunęła hełm z głowy żołnierza.Simon nie miał pojęcia, czego się spodziewała.Jego wyobraźnia, bardziej żywa niż chciałby przyznać, stworzyła wiele obrazów znienawidzonych wrogów, ale żaden z tych obrazów nie mógł dorównać twarzy leżącego.- Herlwin!Zwieńczony sokołem hełm Korisa znalazł się nagle pomiędzy tą twarzą a Simonem.Kapitan Gwardii ukląkł obok czarownicy, obejmując rękami ramiona leżącego, jakby chciał przyciągnąć go w przyjacielskim uścisku.Oczy, równie zielononiebieskie jak oczy kapitana, w równie przystojnej twarzy, otwarte, ale nie patrzące na mężczyznę, który zawołał, ani na klęczącą przy leżącym kobietę.Czarownica odsunęła ręce Korisa.Ujęła w dłonie brodę leżącego i podtrzymując jego głowę wpatrywała się w owe niewidzące oczy.Wreszcie puściła go, odsunęła się i starannie wytarła ręce w szorstką trawę.Koris obserwował ją bacznie.- Herlwin? - Było to raczej pytanie skierowane do czarownicy niż wezwanie do mężczyzny, którego Koris wciąż podtrzymywał.- Zabij! - rozkazała przez zęby.Ręka Korisa sięgnęła po miecz, który położył na trawie.- Nie możesz tego zrobić! - zaprotestował Simon.Tamten był teraz bezbronny, na pół ogłuszony uderzeniem.Nie mogą go przecież zaszlachtować z zimną krwią.Stalowo zimny wzrok kobiety skrzyżował się ze wzrokiem Simona.Wskazała na głowę leżącego, obracającą się znów z lewa na prawo.- Zobacz sam, przybyszu z innego świata! - Pociągnęła go do siebie, by przyklęknął obok.Z dziwną niechęcią Simon powtórzył jej gest, biorąc głowę leżącego w dłonie.I o mało się nie cofnął.W tym ciele nie było ludzkiego ciepła, nie miało ono też chłodu metalu czy kamienia, było jakimś nieczystym, wiotkim tworem, choć na oko wydawało się normalne.Kiedy spojrzał w nieruchome oczy, raczej wyczuł niż zobaczył kompletną pustkę, która nie mogła być rezultatem najmocniejszego nawet ciosu.Simon nigdy nie zetknął się z niczym podobnym - nawet człowiek nienormalny ma jeszcze jakieś pozory człowieczeństwa, zniekształcone czy okaleczone ciało może wywołać litość, osłabiającą wstręt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]