Podobne
- Strona startowa
- Trylogia Lando Calrissiana.03.Lando Calrissian i Gwiazdogrota ThonBoka (3)
- Edwards Eve Alchemia miłoci 03 Gra o miłoć. Kroniki rodu Lacey
- Stuart Anne Czarny lod 03 Blekit zimny jak lod
- Trylogia Hana Solo.03.Han Solo i utracona fortuna (2)
- Cornwell Bernard Kampanie Richarda Sharpe'a 03 Forteca Oblężenie Gawilghur, 1803
- Heath Lorraine Najwspanialsi kochankowie Londynu 03 Przebudzenie w ramionach księcia
- Anne McCaffrey Sen Jak Smierc (4)
- Sw. Faustyna Kowalska DZIENNICZEK DUCHOWY
- Nino Cocchiarella Formal Ontology and conceptual realism
- Coelho Paulo Na brzegu rzeki Piedry usiadlam
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alu85.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.StanyZjednoczone rzekomo wycofały się z prac nad taką bronią izniszczyły cały swój arsenał.Wojskowi nie zrezygnowaliby zefektów wieloletnich badań tylko dlatego, że kilku politykówubzdurało sobie, że tak właśnie trzeba.Vincenti był pewien,że przynajmniej kilka takich organizmów było wciążprzechowywanych w chłodniach jakiejś nierzu-cającej się woczy instytucji wojskowej.Sam osobiście odkrył sześć patogenów, które spełniaływszystkie wymagane kryteria.Natomiast próbka 65-G nie spełniała żadnego.Po raz pierwszy natknął się na ten patogen w roku tysiącdziewięćset siedemdziesiątym dziewiątym, w krwiobiegukoczkodanów, które dostarczono do badań.W zwykłymlaboratorium nie zostałby wykryty, ale on znalazł go dziękiswojemu specjalistycznemu wykształceniuwirusologicznemu oraz wyposażeniu laboratoryjnemu, jakiezapewnili Irakijczycy.Dziwny organizm, kula wypełnionaRNA i enzymami.W kontakcie z powietrzem ginął.Wwodzie zapadały się jego ściany.Uwielbiał za to ciepłeosocze i zamieszkiwał ciało prawie wszystkichkoczkodanów, które trafiły w ręce Vincentiego.Ale żadna z małp nie miała objawów infekcji.Co innego Charlie Easton.Cholerny głupiec.Dwa lata temuugryzła go jedna z małp, ale on nikomu o tym niepowiedział.Zrobił to dopiero na trzy tygodnie przedśmiercią, gdy pojawiły się pierwsze objawy.Badanie próbkikrwi potwierdziło, że jest zakażony 65-G.Vincentiwykorzystał chorobę Eastona do zbadania wpływu wirusana organizm ludzki i stwierdził, że ten patogen nie nadajesię na broń biologiczną.Jest zbyt nieprzewidywalny,chaotyczny i działa o wiele za wolno na potrzeby masowegoataku.Vincenti potrząsnął głową.Ależ był ignorantem.To cud, że sam przeżył.Był już z powrotem w swoim apartamencie w hoteluIntercontinental.Zwit zawitał już do Samarkandy.Wiedział,że powinien odpocząć, ale wciąż roznosiła go energia pospotkaniu z Karyn Walde.Znów pomyślał o starym uzdrawiaczu.To był rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty czy tysiącdziewięćset osiemdziesiąty pierwszy?W górach Pamiru, mniej więcej dwa tygodnie przedśmiercią Eastona.Wcześniej był w tej wiosce kilkakrotnie,starając się dowiedzieć jak najwięcej.Dziś ten starzeczapewne od dawna nie żyje.Już wtedy był wzaawansowanym wieku.Ale wtedy.* * *Starzec bosymi stopami o stwardniałych podeszwach zezwinnością kota wspinał się po brunatnym stoku.Vincentiszedł za nim i mimo wysokich sznurowanych butówodczuwał ból kostek i palców stóp.Tu nie było ani kawałka płaskiego gruntu.Odłamki skałbyły wszędzie, ostre i bezlitosne.Znajdowali się wodległości około półtora kilometra od wioski położonejniemal tysiąc metrów nad poziomem morza, a ichwędrówka prowadziła jeszcze wyżej.Przewodnik był miejscowym uzdrowicielem, połączeniemlekarza rodzinnego, kapłana, wróżbity i czarownika.Znałtylko kilka angielskich słów, za to posługiwał się znośnymchińskim i tureckim.Ze swoimi europejskimi rysami twarzyi rozwidloną mongolską bro-dą wyglądał prawie jakkrasnal.Miał na sobie wyszywaną złotą nicią pikowanąkurtkę i jasną czapeczkę.W wiosce Vincenti widział, jakleczy mieszkańców wywarem z korzeni i roślin, podawanymskrupulatnie zgodnie z doświadczeniem wypływającym zdziesięcioleci prób i błędów.- Dokąd idziemy? - zapytał w końcu Vincenti.- Odpowiedzieć na twoje pytanie i znalezć coś, copowstrzyma gorączkę u twojego przyjaciela.Wokół nich krąg białych szczytów tworzył galerię oniebotycznej wysokości.Z najwyższych wierzchołkówspływały burzowe chmury.Pasma srebra i jesiennychczerwieni oraz gęste kępy orzechów włoskich nadawałykolorytu tej martwej skądinąd scenie.Gdzieś w oddalisłychać było szmer wody.Dotarli na występ skalny i Vincenti ruszył za starcem przezciemnoczerwoną szczelinę w skale.Wiedział, że górywokół niego wciąż ulegają procesom tektonicznym, rosnącrocznie o ponad sześć centymetrów.Weszli do owalnej jaskini, której ściany zasypane byłyskalnymi odłamkami.Wewnątrz było dość ciemno, więcwyciągnął latarkę, którą starzec kazał mu wziąć ze sobą.W skalnym podłożu znajdowały się dwa zbiorniki wodne,każdy o średnicy około trzech metrów.W jednym z nichbulgotała woda z ciepłego zródła.Vincenti poświeciłlatarką i dostrzegł, że woda w obu zbiornikach różni siękolorem.W aktywnym zbiorniku była rudobrązowa, w tymdrugim o spokojnej tafli - zielonka-woniebieska.- Choroba, którą opisałeś, nie jest nowa - powiedziałstarzec.- Od pokoleń wiadomo, że tę gorączkę przenoszązwierzęta.Wysłano go tutaj właśnie po to, by dowiedział się czegoświęcej o jakach, owcach i olbrzymich niedzwiedziach.- A skąd to wiecie?- Z obserwacji.Ale ludzie zarażają się od nich tylkoczasami.Jeśli twój przyjaciel choruje na tę gorączkę, tomu pomoże.- Starzec wskazał na zielony zbiornik, naktórego powierzchni unosiły się jakieś rośliny.Przypominały lilie wodne, lecz były bujniejsze, a kwiatysięgały wysoko po cenne drobiny słonecznego światła.-Uratują go te liście.Musi je żuć.Vincenti zanurzył dwa palce w wodzie i uniósł je do ust.Bezsmaku.A spodziewał się posmaku węglanu,charakterystycznego dla zródeł w tej okolicy.Mężczyzna ukląkł, zaczerpnął dłonią wody i napił się.- Jest smaczna - powiedział z uśmiechem.Vincenti spróbował.Ciepła, świeża, przypominającaherbatę.Napił się więcej.- Te liście go uleczą.Musiał dowiedzieć się więcej.- Czy to nie jest popularna roślina?Starzec skinął głową.- Ale działają tylko liście z tego zbiornika.- A to czemu?- Nie wiem.Może taka jest wola bogów.Vincenti miał co do tego wątpliwości.- Czy w innych wioskach też ją znają? Inni uzdrowiciele?- Tylko ja używam tej rośliny.Vincenti sięgnął ręką i przyciągnął jedną z roślin bliżej, bypoddać ją badaniu.Roślina naczyniowa, łodyga i liście wkształcie tarczy pokryte skomplikowanym systemem żyłek.Osiem grubych i miękkich przylistków otaczało środekrośliny, tworząc pływającą platformę.Skórkaciemnozielona, a ścianki liści pełne glukozy.Krótkałodyga wystająca ze środka prawdopodobnie tworzyłapowierzchnię fotosyntetyzującą ze względu na ograniczonąpowierzchnię liści.Miękkie białe płatki kwiatu układały sięw okółek i nie wydzielały żadnego zapachu.Vincenti zajrzał pod spód.Ogon włóknistych brunatnychkorzeni sięgał głęboko w wodę w poszukiwaniu składnikówodżywczych.Wszystko wskazywało na to, że ten gatunek doskonaleprzystosował się do miejscowych warunków.- Skąd wiesz, że te liście działają?- Ojciec mi powiedział.Vincenti uniósł roślinę ponad powierzchnię wody,trzymając ją w dłoniach.Ciepłe strumyki przesączały musię przez palce.- Liście trzeba żuć aż do końca i połykać sok.Vincenti oderwał kawałek liścia i uniósł do ust.Patrzył nastarca, w którego oczach odbijał się spokój i pewnośćsiebie.Włożył liść do ust i zaczął żuć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]