Podobne
- Strona startowa
- Makuszynski Kornel Skrzydlaty chlopiec (SCAN dal 1
- Parsons Tony Mezczyzna i chlopiec.BLACK
- Parsons Tony Mezczyzna i chlopiec
- Hornby Nick Byl sobie chlopiec
- Makuszynski Kornel Skrzydlaty chlopiec
- Reymont Chlopi IV
- Reymont Chlopi III (2)
- Chłopi tom 1 W.S.Reymont
- King Stephen Christine (SCAN dal 1119)
- J. K. Rowling Harry Potter i czara ognia 4
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fashiongirl.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Właśnie i wieczór się był robił, słońce zapadło za bory i całe niebo stanęło wzorzach, aż czuby zbóż i sadów jakby się pławiły w czerwieni a złocie.Zawiewałwilgotny, pieściwy wiater, żaby jęły rechotać, odzywały się przeć piórki, agranie koników roztrząsało się po polach kiej ten nieustający chrzęstdojrzałychkłosów, rozjeżdżali się już z odpustu, że jeno wozy turkotały, a kaj niekajktosik dobrze napity wyśpiewywał rozgłośnie.Przycichły Lipce, pusto się zrobiło przed kościołem, ale jeszcze podchałupamisiedzieli gęsto ludzie zażywając chłodu i wczasówCichy zmierzch stawał się na świecie, mroczniały pola, dale stapiały się już zniebem, wszystko się spokoiło, śpik z wolna morzył ziemię i obtulał ją ciepłąrosą, zaś ze sadów tryskały kiej niekiej ptasie głosy, jakoby tymwieczornympacierzem.Bydło wracało z pastwisk, raz po raz buchały długie, tęskliwe ryki, a rogatełbypokazywały się nad stawem, rozgorzałym ogniami zachodu jakobykrwawym zarzewiem.Kajś pod młynem baraszkowały z wrzaskiem kąpiące się chłopaki, zaś poobejściachtrzęsły się dzieuszyne piesneczki, to beki owiec, to gęsie gęgoty.Jeno u Borynów było cicho i pusto.Hanka poniesła się z dziećmi do którejś zkum, Pietrek się też kajś zapodział, a Jagusia nie pokazała się jeszcze odnieszporów, że tylko Józka zwijała się kole wieczornych obrządków.Zlepy dziad siedział w ganku, nastawiał gęby na chłodnawy wiater, mruczałpacierz, a pilnie nasłuchiwał Witkowego boćka; któren kręcił się wpodlerychtując przyczajonym dziobem w jego nogi.- Cie.%7łebyś skisł, zbóju jeden! A to me kujnął!- mruczał zbierając podsiebiekulasy i machał wielkim różańcem, bociek odleciał parę kroków i znowuzachodziłprzemyślnie z boku z wyciągniętym dziobem.- Słyszę cię dobrze! Już ci się nie dam.Jaka to jucha zmyślna! - szeptał, ależe w podwórzu rozległo się granie, to oganiając się kiej niekiej różańcemzasłuchał się w, muzyce z lubością.- Józia, a kto tak szczerze rzępoli?- A Witek! Wyuczył się od Pietrka i teraz cięgiem i dudli, jaże uszy puchną!Witek, przestań, a załóż koniczyny zrebakom! - wrzasnęła.Skrzypki umilkły, zaś dziad cosik se umyślił, bo skoro Witek przyleciał podchałupę, rzekł do niego wielce dobrotliwie:- Wez tę dziesiątkę, kiej tak galancie wyciągasz nutę.Chłopak uradował się ogromnie.- A zagrałbyś to i pobożne pieśnie, co?- Co ino posłyszę, to wygram.- Hale, każda liszka swój ogon chwali.A taką nutę wygrasz, co? - i beknąłposwojemu piskliwie a zawodzący.Ale Witek nawet nie dosłuchał, skrzypki przyniósł, zasiadł pobok i przegrałrychtyk to samo, a potem rznął insze, jakie tylko słyszał w kościele, i taksprawnie, jaże się dziad zdumiał.- Cie, na organistę byłbyś zdatny!- Wszyćko wygram, wszyćko, nawet i takie dworskie, i takie, co je śpiewająpo karczmach - przechwalał się rozradowany, wycinając od ucha, jaże kuryzagdakałyna grzędach, gdy Hanka nadeszła i zaraz go przepędziła, bych Józcepomagał.Do cna już ściemniało na świecie, ostatnie zorze gasły, a wysokie, ciemnenieborosiło się gwiazdami, wieś już kładła się spać, jeno od karczmy zalatywałydalekie pokrzyki i brzękliwe głosy muzyki.Hanka siedziała przed gankiem karmiąc dziecko i pogadując z dziadkiem otym iowym; cyganił jucha, jaże się kurzyło, ale nie przeciwiła mu się, myślącswoje itęsknie w noc poglądając.Jagna nie wróciła jeszcze, nie siedziała również i u matki, bo zaraz zwieczoraposzła na wieś do dzieuch, jeno co nikiej nie wysiedziała, tak ją cosikponosiło.Jakby ją kto za włosy wyciągał, że w końcu już sama jedna łaziłapowsi.Długo patrzyła we wody pogasłe i drżące od powiewów, w rozruchanezdziebkocienie, we światła, co leciały z okien na gładz stawu i marły nie wiada kaj iprzez co! Rwało ją gdziesik, że poleciała za młyn, aż na łąki, kaj już leżałyciepłe kożuchy białych mgieł i czajki śmigały nad nią z krzykiem.Słuchała wód padających z upustu w czarną gardzie! rzeki, pod olchywyniosłe ijakby śpiące, ale ten szum zdał się jej jakimś żałosnym wołaniem i skargąnabrzmiałą płaczem.Uciekła i patrzała w młynarzowe okna, buchające światłem, gwarami abrzękiemtalerzy.Tłukła się od brzega wsi do brzega jak ta woda obłędna, co ujścia na darmoszukai w nieprzebyte wręby bije żałośnie.%7łarło ją cosik, czego by i wypowiedzieć nie sposób, ni to był żal, ni totęsknica, ni to kochanie, a oczy miała pełne suchego żaru i w sercu wzbierałwrzący, straszny szloch.Nie wiada, laczego znalazła się przed plebanią, jakieś konie pod gankiembiłyniecierpliwie kopytami, świeciło się tylko w jednym pokoju, grali w karty.Napatrzyła się do syta i poszła opłotkami, które dzieliły Kłębową gospodarkęodproboszczowskich ogrodów.Przesuwała się lękliwie pod żywopłotem,obwisłegałęzie wisien muskały ją po twarzy zrosiałymi listeczkami.Szła bezwolnie,niewiedząc, kaj ją niesie, aż niski dom organistów zastąpił jej drogę.Wszystkie cztery okna świeciły i stały otwarte.Przytuliła się w cień pod płot i zajrzała do środka.Organistowie wraz z dziećmi siedzieli pod wiszącą lampą popijając herbatę,zaśJasio chodził po pokoju i cosik rozpowiadał.Słyszała każde jego słowo, każdy skrzyp podłogi, nieustanne cykanie zegaruinawet ciężkie przysapki organisty.A Jasio takie cudeńka prawił, że niczego nie rozumiała.Patrzyła jeno w niego niby w ten obraz święty, pijąc kiej miody najsłodszekażdy dzwięk jego głosu.Chodził wciąż i co trochę ginął w głębi mieszkania, i cotrochę jawił się znów w kręgu światła; czasem przystawał przy oknie, żewciskałasię w płot strwożona, bych jej nie dojrzał, ale on jeno w niebo patrzyłpokrytegwiazdami, to cosik rzekł la uciechy, że śmiali się, a radość błyskała wtwarzach kiej to słońce.Przysiadł wreszcie pobok matki, a małe siostry jęłymusię drapać na kolana i wieszać na szyi, tulił ci je poczciwie, huśtał iłaskotał, jaże izba zatrzęsła się dziecińskimi śmiechami.Zegar wybił jakąś godzinę i organiścina rzekła powstając:- Gadu, gadu, a tobie czas spać! Musisz do dnia wyjechać.- A muszę, mamusiu! Boże, jaki ten dzień był krótki! - westchnął żałośnie.A Jagusine serce jakby kto ścisnął i tak boleśnie, jaże same łzy pociekły potwarzy.- Ale niedługo wakacje! - ozwał się znowu - ksiądz regens obiecał, że mnienajakiś czas zwolni, jeśli nasz proboszcz napisze o to do niego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]