Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Perlowa Fort Sagi o Elryku Tom II (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Christie Agata Karty na stol (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- qup.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czyż nie powiedział, że ona jest jego światłem? Będzie jego światłem i jego wiedzą, jego wielkością i jego siłą; a nade wszystko — w tajemnicy przed całym światem — stanie się na zawsze jedyną, stałą jego słabością.Prawdziwa kobieta! We wzniosłej dumie niewieściej pragnęła już stworzyć bóstwo z gliny rzuconej do swych stóp.Bóstwo, któremu wszyscy się pokłonią.Słodko jej było widzieć go u swych kolan i czuć, jak drży przy najsłabszym dotknięciu lekkich palców.Oczy jej patrzyły wciąż w południowe gwiazdy, a na stanowcze usta spłynął odblask nikłego uśmiechu.Któż by go zgłębił w niepewnym świetle ogniska? Mógł to być uśmiech tryumfu albo świadomej siebie potęgi, albo tkliwego współczucia — a może i miłości.Przemówiła do niego łagodnie; wstał i otoczył ją ramieniem, ruchem władcy bielącego swój skarb w posiadanie.Złożyła głowę na jego piersi czując, że, chroniona jego ramieniem, mogłaby rzucić wyzwanie całemu światu.Dain należał do niej ze wszystkim, co było w nim dobrego i złego.Jego siła i odwaga, zuchwałość i lekkomyślność, jego prosta mądrość i dzika przebiegłość — wszystko było jej własnością.Minęli czerwony krąg ognia wstępując w srebrny deszcz księżycowych promieni.Gdy schylił ku niej głowę, ujrzała w jego oczach upojenie szczęsne bez miary od zetknięcia z wiotką postacią przytuloną do jego boku.Kołysząc się giętko i rytmicznie szli przez oświetloną polankę ku mrocznej ścianie lasu, który zdawał się strzec ich szczęścia, uroczysty i nieruchomy.Postacie ich rozpłynęły się w grze świateł i cleni u stóp wielkich drzew; szept tkliwych słów unosił się jeszcze nad pustą polanką, lecz przycichł i ustał niebawem.Westchnienie pełne niezmiernego smutku przewiało nad lasami w ostatnim wysiłku mrącego powiewu.Zapadła głucha cisza.Ziemia i niebo uciszyły się nagle w ponurej zadumie nad ludzką miłością i ludzkim zaślepieniem.Wrócili do ogniska wolnym krokiem.Dain usłał dla Niny siedzenie z suchych gałęzi i rzucił się do jej stóp; złożywszy głowę na jej kolanach oddał się cały rozkoszy mijających chwil.Głosy obojga wznosiły się i opadały tchnąć ożywieniem lub tkliwością.Mówili o swej miłości i o wspólnym przyszłym życiu.Nina wtrącała niekiedy kilka zręcznych słów, które kierowały myślami Daina, a z jego ust płynęły potokiem wyrazy namiętne lub tkliwe, poważne lub groźne, zależnie od wywołanego przez nią nastroju.Mówił o swej rodzinnej wyspie, gdzie nieznane są ponure lasy i błotniste wybrzeża.Opowiadał o polach spadających tarasami, o szemrzących, jasnych strumykach, które błyszczą na zboczach wielkich gór i niosą krainie życie, a radość mieszkańcom.I mówił także o samotnym szczycie górującym nad pierścieniem z drzew, szczycie, co zna tajniki przelotnych chmur i jest siedliskiem tajemniczego ducha jego rasy — geniusza i opiekuna rodu.Mówił o przestrzennych widnokręgach, kędy szaleją dzikie wichry wyjąc wysoko nad szczytami ognistych gór.Opowiadał o swoich przodkach, którzy zdobyli przed wiekami wyspę, przyszłe jego dziedzictwo.A gdy Nina pochyliła się nad nim, zasłuchana, musnął ręką bogate zwoje jej włosów i zapragnął nagle mówić o morzu, co tak mu jest drogie; o nie milknącym nigdy jego głosie, w który wsłuchiwał się od dziecka, pragnąc przeniknąć tajne jego znaczenie, nie zgłębione dotąd przez żadnego człowieka; o czarownym jego lśnieniu; o napadach bezrozumnej, kapryśnej wściekłości; o wieczyście zmiennej powierzchni, co nęci zawsze jednakowo — i o zawsze tych samych przepastnych głębiach, zimnych i okrutnych, pełnych mądrości zniweczonych istnień.Opowiadał, jak morze rzuca na ludzi czar na całe życie i przykuwa ich do siebie, a potem pochłania wiernych niewolników bez względu na ich oddanie, gniewne, że boją się jego tajemnicy, której nie zdradzi nigdy przed nikim, nawet przed tymi, co je najbardziej ukochali.W miarę jak mówił, Nina spuszczała głowę coraz niżej, aż dotknęła prawie twarzą jego twarzy.Włosy jej przesłoniły mu oczy, oddech muskał skronie, a ramiona oplotły ciało.Mimo tak ścisłego zespolenia odgadła raczej, niż usłyszała, ostatnie jego słowa, co po krótkiej pauzie spłynęły cichutkim szeptem i rozwiały się w głębokim milczeniu:Widzisz, Nino, morze podobne jest sercu kobiety.Nagły pocałunek zamknął mu wargi.Odrzekła spokojnie:— Władco mojego życia! Morze dochowuje wierności tym, co nie znają trwogi.Przędza włóknistych chmur rozsnuła się nad nimi niby olbrzymia pajęczyna rozpięta pod gwiazdami.Niebo omroczyło się zapowiedzią nadciągającej burzy.Z niewidzialnych pagórków stoczył się pierwszy, oddalony łoskot grzmotu i tłukł się między pasmami wzgórz, aż zapadł wreszcie w łasy nad rzeką.Podnieśli się oboje; Dain spojrzał niespokojnie na niebo.— Babalatji powinien już tu być — zauważył.— Minęło więcej niż pół nocy.Czeka nas długa droga, a lot kuli szybszy jest od najściglejszego czółna.— Będzie tu, nim księżyc skryje się za chmurami — rzekła Nina.— O, plusk wody — słyszysz?— To aligator — odparł Dain spojrzawszy niedbale w stronę zatoki.— Im ciemniejsza noc, tym krótsza podróż przed nami; popłyniemy wtedy z głównym prądem.Ale jeśli będzie jasno, nawet nie jaśniej niż teraz, trzeba będzie przemykać się drobnymi przesmykami i woda nie przyjdzie z pomocą naszym wiosłom.— Dainie — przerwała Nina poważnie — to nie jest aligator.Słyszę szelest kroków na wybrzeżu.Dain nasłuchiwał przez chwilę.— Tak.To nie może być Babalatji; ten przyjechałby otwarcie, w wielkiej łodzi wojennej, a ci przybysze nie chcą widać robić hałasu.Ale ty słyszałaś, a ja już widzę — dodał prędko.— To tylko jeden człowiek.Stań za mną, Nino.Jeśli to przyjaciel, powitamy go z radością, jeśli wróg — zobaczysz, jak będzie umierał.Położył rękę na krisie i czekał na niespodziewanego gościa.Ogień przygasł.Drobne chmurki, zwiastunki burzy, przelatywały szybkim korowodem przed tarczą księżyca; a z jego ust płynęły potokiem wyrazy namiętne lub tkliwe, poważne lub groźne, zależnie od wywołanego przez nią nastroju.Mówił o swej rodzinnej wyspie, gdzie nieznane są ponure lasy i błotniste wybrzeża.Opowiadał o polach spadających tarasami, o szemrzących, jasnych strumykach, które błyszczą na zboczach wielkich gór i niosą krainie życie, a radość mieszkańcom.I mówił także o samotnym szczycie górującym nad pierścieniem z drzew, szczycie, co zna tajniki przelotnych chmur i jest siedliskiem tajemniczego ducha jego rasy — geniusza i opiekuna rodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]