Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Perlowa Fort Sagi o Elryku Tom II (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Małecka Karolina Cherem
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- thelemisticum.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twarz jej pod czarnym kapturem promieniowałaby młodzieńczym urokiem zachowując swój nieprzenikniony wyraz.Niewielka przestrzeń pomostu na naszym stateczku pozwoliłaby jej przybierać ulubioną pozę ze skrzyżowanymi nogami, a szafirowe morze kołysałoby łagodnie nieruchomą postać, której myśli były równie niezgłębione, równie odwieczne jak morska toń.Prawdopodobnie też - równie nieukojone…Ten obraz, prosty i barwny jak ilustracja do powieści o przygodach dwojga przedsiębiorczych dzieci, zupełnie mnie oczarował.Czułem, że istotnie jesteśmy oboje dziećmi w obliczu tego wielkoświatowego człowieka, który «żył ze swej szabli».Wykrzyknąłem z zapałem:- Tak, musi pani się wybrać z nami na wyprawę! Zobaczyłaby pani tyle rzeczy na własne oczy!Twarz pana Blunta przybrała wyraz jeszcze pobłażliwszy, jeśli to było możliwe.Pomimo wszystko wyczuwało się w tym człowieku coś dziwnie dwuznacznego.Nie podobał mi się ten nieokreślony ton, jakim zauważył:- Pani rzuca słowa na wiatr, Dono Rito.Weszło to u pani w zwyczaj.- Podczas gdy rezerwa stała się u pana drugą naturą, Don Juanie.Powiedziała to z pełną wdzięku, niemal czułą ironią.Blunt milczał przez chwilę, zanim się odezwał:- Zapewne… Czy wolałaby pani, aby było inaczej?Wyciągnęła do niego rękę, jakby powodowana nagłym impulsem:- Proszę mi wybaczyć! Może byłam niesprawiedliwa a pan tylko szczery.W nas obojgu nie ma fałszu.Jeśli kto zawinił, to życie samo.Ja zawsze byłam szczera z panem.- Ja zaś zawsze byłem pani posłuszny - odrzekł pochylając się nad jej ręką.Odwrócił się, zatrzymał, by przez chwilę popatrzeć na mnie, i w końcu poprawnie skinął mi głową.Nie powiedział jednak ani słowa, a raczej wysunął się z niedbałą elegancją salonowca, który czuje się swobodny w każdej okoliczności życia.Dona Rita pochyliwszy głowę odprowadzała go wzrokiem, dopóki nie zamknął za sobą drzwi.Usłyszałem tylko ich zatrzaśnięcie, gdyż patrzyłem na nią.Pierwsze jej słowa wypowiedziane do mnie brzmiały:- Niech pan tak na mnie nie patrzy.Trudno było usłuchać tego rozkazu.Nie wiedziałem dobrze, co zrobić z oczami siedząc naprzeciwko niej.Podniosłem się więc i gotów byłem odejść do okna, byle jej dogodzić, gdy rzekła znowu rozkazującym głosem:- Niech się pan nie odwraca ode mnie.Postanowiłem rozumieć to symbolicznie.- Pani wie dobrze, że tego nie potrafię.Nie potrafię, choćbym chciał.- I dodałem - na to już za późno.- To niechże pan siada.Tu, na otomanie.Usiadłem na otomanie.Czy z niechęcią? Tak.Znajdowałem się w tym stadium, kiedy każde jej słowo, gest, milczenie stawało się dla mnie ciężką próbą, która mogła przeważyć postanowienie dochowania wierności jej i sobie samemu.Postanowienie - ciążące jak bryła ołowiu na mym niedoświadczonym sercu.Ale nie usiadłem daleko, jakkolwiek ta miękka, rozkołysana otomana była aż nadto obszerna.Usiadłem nawet dość blisko Rity.Panowanie nad sobą, godność, nawet rozpacz mają swoje granice.Aureola jej rdzawych włosów poruszyła się lekko, gdym opadł na otomanę.W tej samej chwili zarzuciła mi jedną rękę na szyję, wsparła skroń o moje ramię i poczęła szlochać.Odgadłem to jedynie ipo lekkich, konwulsyjnych ruchach, gdyż pozy, w jakich znajdowaliśmy się w stosunku do siebie, nie pozwalały mi nic widzieć poza masą włosów, sczesanych do tyłu, których wymykające się kosmyki - w chwilach gdy się nad nią pochylałem - łaskotały mnie w usta, w policzek, doprowadzając do szaleństwa.Siedzieliśmy tak jak dwoje ukaranych dzieci na obrazku ilustrującym przygody dwojga małych poszukiwaczy przygód.Nie trwało to długo.Gdy odruchowo, choć z nieśmiałością, wysunąłem rękę szukając drugiej ręki Rity, poczułem na dłoni łzę, dużą i ciężką, która spadła jakby z bardzo wysoka.Tego było za wiele! Musiałem wykonać jakiś nerwowy ruch, bo natychmiast usłyszałem jej szept:- Niech pan już odejdzie.Usuwając się delikatnie, uwolniłem się od lekkiego ciężaru jej głowy - tej niewysłowionej szczęśliwości i niewysłowionej niedoli - z niemądrym uczuciem, że pozostawiam ją zawieszoną w powietrzu.Oddalałem się na palcach.Jak natchniony ślepiec, prowadzony przez Opatrzność, trafiłem do drzwi, choć nie widziałem ich przed sobą.Dopiero w hallu zjawiła się, jak wywołana zaklęciem, służąca trzymając oburącz moje palto.Pozwoliłem jej się ubrać.Okazało się, że (także jak na zaklęcie) trzyma w ręku i mój kapelusz.- Nie.Pani.nie jest szczęśliwa - szepnąłem półprzytomnie.Pozwoliła mi wziąć kapelusz, lecz w chwili gdy wkładałem go na głowę, doszedł mnie jej surowy głos:- Pani powinna pójść za głosem serca.Wyrazu «surowy» użyłem niewłaściwie.Ten niespodziany, beznamiętny szelest słów miał w sobie coś mrożącego.Opanowując dreszcz powiedziałem równie chłodno:- Zrobiła to już kiedyś.O jeden raz za wiele.Róża stała blisko mnie i podchwyciłem wyraźnie nutę lekceważenia w jej pobłażliwie współczującym głosie:- Ach, o to chodzi… Pani jest jak dziecko.Trudno było ocenić doskonałość tego twierdzenia wypowiedzianego przez kobietę, którą sama Dona Rita określała jako największego mruka na świecie, choć Róża była najbliższą osobą, jaką miała wśród istot żyjących.Ująłem oburącz jej głowę i odwracając ją spojrzałem wprost w te czarne oczy, które powinny były mieć swój blask, a nie odbijały nawet światła, jak przydymione szkło.Pod moim przenikliwym wzrokiem pozostały matowe, przymglone, pozbawione - zdawało się - świadomości i głębi.- Niechże mnie pan puści.Pan.też nie powinien zachowywać się jak dziecko.Uwolniłem jej głowę.- Madame mogłaby mieć cały świat u swoich nóg i ma go u swych nóg, ale nic sobie z tego nie robi.Jakże wymowna stała się ta milcząca dziewczyna!Dla tych lub innych przyczyn jej ostatnie słowa przyniosły mi ogromną ulgę.- Czy tak? - wyszeptałem bez tchu.- Tak.Ale po cóż w takim razie żyć w ciągłym lęku i ciągle się dręczyć? - ciągnęła dalej wykazując ku memu zdziwieniu coraz większą samodzielność myśli.A otwierając przede mną drzwi dodała:- Ci, co się nie chcą ugiąć, powinni umieć stworzyć sobie szczęście.Odwróciłem się ode drzwi:- A czy jest coś, co się temu przeciwstawia? - spytałem.- Pewno, że jest.Bonjour Monsieur.Część czwartaI- Taka urocza pani o rękach białych jak śnieg, w popielatej, jedwabnej sukni.Spoglądała na mnie przez śmieszne szkiełka osadzone na długiej rączce.Głos ma dziwnie łagodny, jak jaka święta.Nigdy w życiu czegoś podobnego nie widziałam.Strasznie mnie onieśmielała.Głos wypowiadający te słowa był głosem Teresy, ja zaś spoglądałem na nią leżąc jeszcze w łóżku otoczonym ciężkimi firankami z brązowego jedwabiu, które w fantastycznych fałdach spływały od sufitu do podłogi.Blask słonecznego dnia był tak przyćmiony przez zamknięte żaluzje, że w pokoju panował przeźroczysty półmrok.Na tym tle postać Teresy wydawała się płaska, (pozbawiona szczegółów, jakby wycięta z czarnej tektury
[ Pobierz całość w formacie PDF ]