Podobne
- Strona startowa
- Foster Alan Dean Tran ky ky Czas na potop
- Foster Alan Dean Tran ky ky Lodowy Kliper
- Foster Alan Dean Tran ky ky Misja do Moulokinu
- Foster Alan Dean Gwiezdne Wojny Nadchodzšca Burza
- Foster Alan Dean Zaginiona Dinotopia
- Foster Alan Dean Spotkanie na Mimban
- Dean R. Koonz Ziarno Demona (2)
- Koontz Dean R Moonlight Bay T 1 Zabojca strachu
- Koontz R. Dean W okowach lodu (SCAN dal 1154)
- Arthur C. Clarke Spotkanie z Rama (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psmlw.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cholera! Ta suka to zrobiła! Pieprzona, cholerna suka!To nie był głos Jane.Ani głos Laury.To był nowy głos, trzeci, o specyficznym brzmieniu, a Carol przeczuwała, że nie należał do niemej Millicent Parker.Pojawiła się nowa osoba.Dziewczynka stała sztywna, wyprostowana, z rękami opuszczonymi, zaciśniętymi w pięści, gapiąc się gdzieś przed siebie.Na twarzy malował się gniew.- Ta kurewska suka to zrobiła! Znów mi to zrobiła!Krzyczała na cały głos, wyzywając, przeklinając, klnąc, jęcząc.Carol próbowała ją uciszyć, ale nie było to łatwe.Dopiero po wielokrotnych próbach pacjentka zaczęła się kontrolować, przestała wrzeszczeć, ale na twarzy pozostał gniew.Trzymając ją za ramiona, stojąc twarzą w twarz, Carol spytała:- Jak się nazywasz?- Linda.- A na nazwisko?- Bektermann.A więc jeszcze inna osoba - pomyślała Carol.Kazała jej przeliterować nazwisko.- Gdzie mieszkasz, Linda?- Second Street.- W Harrisburgu?- Tak.Było to zaledwie o kilka przecznic od Front Street, a więc adresu podanego przez Millicent Parker.- Jak się nazywa twój ojciec, Lindo?- Herbert Bektermann.- A twoja matka?To pytanie wywołało u Lindy podobną reakcję jak u Millie.Nagle stała się nerwowa i zaczęła krzyczeć.- Suka! O Boże, co ona mi zrobiła! Podła, kurewska suka! Nienawidzę jej.Nienawidzę jej!Carol uspokoiła ją i szybko zmieniła temat.- Ile masz lat, Lindo?- Jutro są moje urodziny.Carol zmarszczyła brwi.- Czy znów rozmawiam z Millicent?- Kto to jest Millicent?- Czy rozmawiam wciąż z Lindą?- Tak.- Ile lat skończysz?- Nie skończę.Carol zamrugała oczami.- Masz na myśli, że nie dożyjesz swoich urodzin?- Zgadza się.- Czy to szesnaste urodziny?- Tak.- Teraz masz piętnaście lat?- Tak.- Dlaczego myślisz, że umrzesz?- Bo wiem, że umrę.- Skąd wiesz?- Bo już umarłam.- Już umierasz?- Umarłam.- Już umarłaś?- Umrę.- Wyrażaj się ściśle, proszę.Mówisz, że już umarłaś? Czy też twierdzisz, że masz wkrótce umrzeć?- Tak.- To znaczy co?- I tak, i tak.Carol czuła się jak w domu wariatów.- Dlaczego uważasz, że umrzesz, Lindo?- Ona mnie zabije.- Kto?- Ta suka.- Twoja matka?Dziewczynka zgięła się wpół i złapała za bok, jak uderzona.Krzyknęła, obróciła się, zrobiła dwa chwiejne kroki i upadła.Leżąc, wciąż trzymała się za bok, kopała, wiła.Odczuwała niewypowiedziany ból, choć nierealny, ale dla niej nie do odróżnienia od rzeczywistego.Przerażona Carol uklękła obok, wzięła ją za rękę, uspokajała i jak najszybciej wyprowadziła z transu.Jane zamrugała oczami, utkwiła wzrok w Carol i jedną ręką dotknęła podłogi, sprawdzając, czy dobrze widzi.- O rany, co ja tu robię?Carol pomogła się jej podnieść.- Na pewno nie pamiętasz?- Nie.Czy powiedziałam coś więcej o sobie?- Nie.Chyba nie.Powiedziałaś, że jesteś Millicent Parker, a potem Lindą Bektermann, ale oczywiście nie możesz być obiema, a do tego Laurą.Podejrzewam zatem, że nie jesteś żadną z nich.- Ja też tak sądzę - odparła Jane.- Te dwa nowe nazwiska nie mówią mi więcej niż Laura Havenswood.Ale kim one są? Skąd znałam ich imiona i dlaczego powiedziałam pani, że jestem którąś z nich?- Nie mam pojęcia.Jednak prędzej czy później wyjaśnimy to.Dojdziemy do sedna sprawy, dziecinko.Obiecuję ci.Ale cóż, na Boga, tam znajdziemy, na dnie, w ciemności? - zastanawiała się Carol.- Może będzie to coś, czego wolelibyśmy nigdy nie oglądać?W czwartek po południu Grace Mitowski pracowała w swoim ogrodzie różanym za domem.Dzień był ciepły i jasny, a ona chciała się trochę rozruszać.A poza tym tu nie docierał dźwięk telefonu, więc i nie będzie miała pokus, aby go odebrać.Nie czuła się psychicznie przygotowana na takie telefony ani nie wiedziała, jak postępować z tego rodzaju dowcipnisiami.Padające ostatnio ulewne deszcze sprawiły, że róże miały już za sobą szczyt świetności i potraciły część płatków, chociaż ogród wciąż był pełen barw i życia.Pozwoliła Arystofanesowi wyjść, aby rozprostował kości, jednak pilnowała, by nie opuścił terenu.Postanowiła trzymać go z dala od każdego, kto mógłby go podtruwać lub narkotyzować.Arystofanes najwyraźniej nie miał ochoty na wędrówki i trzymał się w pobliżu, czaił się wśród róż na pełzające i fruwające owady.Grace, klęcząc przed różnobarwną grządką kwiatową, przekopywała rydlem ziemię, kiedy usłyszała nad sobą głos:- Ma pani wspaniały ogród.Przestraszona podniosła wzrok i ujrzała chudego mężczyznę o pożółkłej cerze, w pogniecionym, niemodnym niebieskim garniturze.Jego koszula i krawat wyglądały żałośnie i staroświecko.Miała wrażenie, że zszedł do niej wprost z jakiejś fotografii zrobionej w latach czterdziestych.Przerzedzone włosy miały kolor letniego kurzu, oczy zaś niezwykły odcień delikatnego brązu, niemal beżu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]