Podobne
- Strona startowa
- Foster Alan Dean Tran ky ky Czas na potop
- Foster Alan Dean Tran ky ky Lodowy Kliper
- Foster Alan Dean Tran ky ky Misja do Moulokinu
- Foster Alan Dean Gwiezdne Wojny Nadchodzšca Burza
- Foster Alan Dean Zaginiona Dinotopia
- Foster Alan Dean Spotkanie na Mimban
- Dean R. Koonz Ziarno Demona (2)
- Strach przed ciemna woda Craig Russell
- Brzezinska Anna, WiÂśniewski Grzegorz Wielka Wojna 02 Na ziemi niczyjej
- Eco Umberto Baudolino
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pero.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Orson podniósł łeb i też wciągnął zapach w nozdrza.Roosevelt uśmiechnął się chytrze, mrugnął do psa.i wsadził sobie biszkopt do ust.Pogryzł go z ogromną rozkoszą, popił kawą i westchnął z zadowoleniem.Byłem podwrażeniem. Jak smakuje? Niezle.Jak zmielona pszenica.Masz ochotę? Nie, proszę pana.Dziękuję powiedziałem, zadowalając się kawą.Orson strzygł uszami.Teraz Roosevelt całkowicie zawładnął jego uwagą.Jeśli tenzamiatający głową sufit czarny człowiek gigant o łagodnym głosie naprawdę rozkoszo-wał się biszkoptem, to mogło ich wkrótce zabraknąć.Roosevelt wyjął z wiatrówki kolejny biszkopt.Potrzymał go też pod nosem i wcią-gnął powietrze tak zaborczo, że zagroziło mi to brakiem tlenu.Przymknął zmysłowopowieki.Przeszedł go dreszcz udawanej rozkoszy, niemal omdlał i wpadł w szaleństworozkoszowania się biszkoptem.Orson był wyraznie zaniepokojony.Skoczył z podłogi na krzesło naprzeciw mnie,tam gdzie Roosevelt sobie życzył, przysiadł i wyciągnął szyję tak, że pysk miał zaledwiepięć centymetrów od Rooseveltowego nosa.Razem obwąchiwali zagrożony biszkopt.172Roosevelt zamiast wsadzić go sobie do ust, położył ceremonialnie przysmak obokciastek leżących już przed Orsonem. Dobra, kochana psina.Nie byłem pewien, czy wierzę w domniemaną zdolność Roosevelta Frosta do ko-munikowania się ze zwierzętami, ale w mojej opinii był on niewątpliwie znakomitympsim psychologiem.Orson powąchał biszkopty na stole. No, no, no ostrzegł go Roosevelt.Pies popatrzył na gospodarza. Nie wolno ci ich zjeść; dopiero kiedy ci pozwolę powiedział Roosevelt.Pies oblizał siekacze. Przysięgam, piesiu, że jeśli zjesz bez mojego pozwolenia, to już nigdy nie dosta-niesz biszkopta.Orson wydał cienki, błagalny pisk. Mówię poważnie, piesku rzekł Roosevelt spokojnie, ale stanowczo. Niemogę cię zmusić do rozmowy ze mną, jeśli nie chcesz.Ale mogę wymagać od ciebie mi-nimum dobrych manier na mojej łodzi.Nie możesz tu sobie wejść i zeżreć wszystkichkanapek, nie jesteś jakąś dziką bestią.Orson wpatrywał się w Roosevelta, jakby usiłował ocenić, w jakim stopniu będzieon stosował to prawo niezżerania.Roosevelt ani mrugnął.Wyraznie przekonany, że nie jest to pusta grozba, pies skierował całą uwagę natrzy biszkopty.Wpatrywał się w nie z tak rozpaczliwym pragnieniem, że sam nabrałemochoty, by spróbować to cholerne ciastko. Dobra psinka pochwalił go Roosevelt.Podniósł ze stołu pilota i nacisnął jeden z guzików, chociaż czubek jego palca byłtak wielki, że wydawało się, iż przykrywa jednocześnie co najmniej trzy.Za Orsonemuniosły się i znikły żaluzjowe drzwi, odsłaniając wnękę z dwiema kolumnami ciasnoupakowanych urządzeń elektronicznych lśniących diodami.Orson okazał minimum zainteresowania odwracając na moment głowę, zanim po-wrócił do wielbienia zakazanych biszkoptów.We wnęce włączył się wielki monitor.Podzielony na cztery części ekran ukazywałmroczny, otulony mgłą basen jachtowy i zatokę ze wszystkich stron Nostromo. Co to jest? zdziwiłem się na głos. Ochrona. Roosevelt odłożył pilota. Detektory ruchu i czujniki na podczer-wień wyłapią każdego, kto by się zbliżał do łodzi i natychmiast nas ostrzegą.Potem te-leobiektywy automatycznie wybierają i robią zbliżenie intruza, zanim się tu dostanie,więc wiemy, z kim mamy do czynienia.173 A z kim mamy do czynienia?Człowiek góra pociągnął dwa malutkie łyczki kawy, zanim powiedział: Może już wiesz o tym za dużo. O co panu chodzi? Kim pan jest? Jestem tylko sobą.Kochany, stareńki Rosie Frost.Jeśli myślisz, że może jestemjednym z owych ludzi stojących za tym wszystkim, to się mylisz. Jakich ludzi? Za czym?Przyglądając się czterem obrazkom z kamer ochrony, powiedział: Przy odrobinie szczęścia oni może nawet nie zdają sobie sprawy, że o nichwiem. Kto? Ludzie z Wyvern?Wrócił do mnie wzrokiem. Oni już nie są tylko w Wyvern.Teraz siedzą w tym miejscowi.Nie wiem ilu.Może kilka setek, może pół tysiąca, ale pewnie nie więcej, przynajmniej jeszcze nie.Niewątpliwie to stopniowo obejmuje innych.i sięga już poza Moonlight Bay. Próbuje się pan bawić w sfinksa? spytałem, rozdrażniony i bezradny. Tak, na ile potrafię.Wstał, sięgnął po dzbanek z kawą i bez dalszych komentarzy uzupełnił filiżan-ki.Wyraznie chciał mnie zmusić, żebym czekał na okruchy informacji, podobnie jakbiedny Orson, zmuszony czekać cierpliwie na swój smakołyk.Pies oblizał blat wokółbiszkoptów, ale ani razu nie dotknął ich językiem.Gdy Roosevelt powrócił na swojemiejsce, spytałem: Jeśli nie jest pan w to zamieszany, jakim cudem tyle pan wie? Niewiele wiem. Wygląda na to, że dużo więcej ode mnie. Wiem tylko tyle, ile powiedzą mi zwierzęta. Jakie zwierzęta? No, na pewno nie twój pies.Orson podniósł wzrok znad biszkoptów. Z niego to prawdziwy sfinks stwierdził Roosevelt.Chociaż nie zdawałem sobie z tego sprawy, po zachodzie słońca najwyrazniej prze-lazłem na drugą stronę czarodziejskiego lustra.Zdecydowany postępować wedle sza-leńczych zasad tego nowego dla mnie królestwa, powiedziałem: Więc.wykluczając mojego flegmatycznego psa, co inne zwierzęta panumówią? Nie powinieneś wiedzieć wszystkiego.Tylko tyle, aby zdać sobie sprawę, żew twoim najlepszym interesie jest zapomnieć, co widziałeś w szpitalnym garażu i w za-kładzie pogrzebowym.174Wyprostowałem się na krześle. Jest pan jednym z ludzi. Nie.Rozluznij się, synu.Przy mnie nic ci nie grozi.Od jak dawna jesteśmy przy-jaciółmi? To już ponad dwa lata temu, jak przyszedłeś tu pierwszy raz ze swoim psem.I myślę, że wiesz, iż możesz mi ufać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]