Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D W pulapce czasu (SCAN dal 1141) (2)
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu (2)
- Silberberg Robert Prady czasu (SCAN dal 1144)
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu
- Simak Clifford D W pulapce czasu (SCAN dal 1141)
- Amis Martin Strzala Czasu (SCAN dal 749) (2
- Amis Martin Strzala Czasu (SCAN dal 749)
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- Crichton Michael Linia Czasu (4)
- Gail Z. Martin Polegli królowie 01 Zaprzysiężeni
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- letscook2011.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwa najbliższe wagony nie wyglądały na zajęte przez elitę, ot, ludzie jak ludzie: paruwojskowych, chłopi w walonkach i kufajkach, kilku urzędasów, wysztafirowana panienka wfikuśnym kapeluszu, wreszcie trzech urków z wytatuowanymi na palcach pierścieniami.Nicnadzwyczajnego.Wagon restauracyjny okupowała już nieco inna klientela, tu było zdecydowaniewięcej palt i garniturów niż waciaków, a bufet obsiadł młody aktyw partyjny, dyskutujący - ajakżeby inaczej! - o geniuszu towarzysza Stalina.Przyspieszyłem kroku, szarpnąłem kolejnedrzwi.No, wreszcie! Drogę zastąpił mi zwalisty mężczyzna o ponurej, ospowatej twarzy.Anichybi strażnik pilnujący, aby motłoch nie podglądał uciech, jakim oddawały się partyjne elity.Pokazałem wydane przez Stalina upoważnienie, ale facet nie zamierzał niczego czytać: beznajmniejszego ostrzeżenia czy choćby błysku w oku uderzył podbródkowym, po czym sięgnął pobroń.Kurwa mać! Zrobiłem unik, lecz nie dość szybko - cios i tak rzucił mnie na ścianę.Niezważając na ból, natychmiast skoczyłem naprzód, usztywnionymi palcami zadałem cios w gardłoi jednocześnie kolanem w krocze.Zdążyłem: pistolet wypadł z bezwładnej dłoni, facet osunął sięna podłogę, usiłując sięgnąć do kołnierzyka.Cóż, trochę za pózno, przyjacielu, pomyślałem.Zmiażdżone chrząstki spowodują opuchliznę, która niedługo cię zabije, i nie będzie to przyjemnaśmierć.Rozpięcie paru guzików w niczym ci nie pomoże.Przestąpiłem obojętnie przez umierającego i pospieszyłem dalej.Wokół rozlegały się wrzaskii pijackie śpiewy, najwyrazniej specpasażerowie świetnie się bawili.Tylko w jednym przedzialepanowała cisza, a szyba zasłonięta była firankami.Oto i cel mojej wędrówki.Dwóch mężczyzn trzymało rozebraną do naga kelnerkę, trzeci ściągał spodnie.Kopnąłem gow tyłek bez specjalnej brutalności, ot tak, żeby zwrócić na siebie uwagę.Kiedy odwrócił się,podtrzymując opadające gacie, podsunąłem mu pod nos dokumenty wydane przez kancelarięStalina.- Chrestuński?! - warknąłem, nie ukrywając zniecierpliwienia.- Ja.- Mam powtórzyć pytanie?!- Tak, to ja - odparł, dopinając spodnie.Nie był specjalnie otyły, jednak nalana twarz i cienie pod oczyma świadczyły, że nieodmawia sobie ani jedzenia, ani picia.Jak to bezpieczniacy.Przypadek %7łannoczki dowodził, żefolguje sobie i w kwestiach damsko-męskich.Na wzór towarzysza Berii.Ten też nie przejmowałsię znaczeniem słowa nie.- Puśćcie dziewuchę i jazda stąd! - zwróciłem się do akolitów Chrestuńskiego.Mężczyzni zniknęli w mgnieniu oka, najwyrazniej i oni zdążyli zerknąć na moje papiery.Pobladła kelnerka skuliła się w kącie, zasłaniając piersi.- A ty ubieraj się i zmiataj! - poleciłem szorstko.- %7łwawo!Dziewczyna narzuciła na siebie to, co zostało z jej ubrania, i opuściła przedział chwiejnymkrokiem.Wreszcie zostaliśmy sam na sam z towarzyszem Chrestuńskim.- Nazywam się Razumowski, prowadzę dochodzenie na rozkaz generalnego sekretarza.Jakwidzieliście, moje pełnomocnictwa pochodzą bezpośrednio od towarzysza Stalina - zagaiłem.Chrestuński gorliwie skinął głową.- Co to za sprawa? W czym mogę pomóc? Ja.My dla towarzysza Stalina.- Nie macie dopuszczenia do informacji tej wagi - uciąłem zimno.- Niemniej jednak jest coś,co musicie wyjaśnić.Niedawno zmarła moja ciotka, Irina Konstantinowna Razumowska.WKotowsku.Kotowsk to wasz rejon?Chrestuński przytaknął z ociąganiem.- Nie dostałem zawiadomienia o jej śmierci, mimo że odpowiednie organy powinny się tymzająć, bo jestem jej jedynym krewnym.Ciotka zostawiła mieszkanie, być może, w tym sednoproblemu.Jeśli okaże się, że to sabotaż, rozumiecie: sabotaż skierowany personalnie przeciwkomnie, będę musiał uwzględnić to w meldunku dla towarzysza Stalina.Wraz z oceną miejscowychorganów bezpieczeństwa.Przez chwilę myślałem, że Chrestuński zemdleje.Twarz pokryła mu niezdrowa,apoplektyczna purpura, pot zalewał oczy, facet łapał powietrze niczym wyjęta z wody ryba.Takto już u nas jest: jeszcze przed chwilą wydawało mu się, że jest panem świata (i %7łannoczki), ateraz zastanawia się, czy dożyje do następnego tygodnia.- Nic o tym nie wiedziałem! - zapewnił drżącym głosem.- Ale natychmiast.Jak tylkodojedziemy do.- Postarajcie się! - przerwałem bezceremonialnie.- Macie czas do jutra, znajdziecie mnie wmieszkaniu ciotki.I jeszcze jedno: zróbcie coś z tym osiłkiem, który pilnował wejścia dowagonu.- Pilnował?- Umiera.A może już umarł? Zaatakował mnie, mimo że pokazałem mu dokumenty.Jakmyślicie, towarzysz Stalin ucieszy się, kiedy zamelduję, że funkcjonariusze MGB z Tambowamają gdzieś jego polecenia?- Ja.- A dziewuchę zostawcie w spokoju.I w ogóle podobne rozrywki.Bo najwyrazniej niewystarcza wam czasu, żeby zajmować się swoimi obowiązkami.Odszedłem, nie czekając na odpowiedz, nie interesowały mnie wyjaśnienia Chrestuńskiego.Bo i o czym tu gadać? Bezpieczniak wiedział, że jeśli doniosę o jego zachowaniu, resztę życiaspędzi w łagrze.I to bynajmniej nie dlatego, że sprzeniewierzył się zasadom moralnym czyzłamał przepisy - dla większości pracowników bezpieki słowo moralność stanowiło jedyniehasło w słowniku, a i z przestrzeganiem przepisów bywało różnie.Po prostu podpadł komuś, ktomoże rozdusić go jak pluskwę, to wystarczy.Konduktor dalej kulił się w kącie przedziału, a Elena nadal siedziała, trzymając dłoń wtorebce, ale nie dałem się nabrać: kolejarz wyglądał, jakby wpadł pod ciężarówkę.Nie żebyprzybyły mu jakieś siniaki w widocznych miejscach - panna Szewieliewa nie popełniała takichbłędów - jednak jego poza i wysilony oddech świadczyły, że utrzymuje się na granicy utratyprzytomności.Najwyrazniej dziewczyna postanowiła mu pokazać, co sądzi o stręczeniukobiecego personelu wpływowym podróżnym.- Wynocha! - burknąłem.Nie musiałem dwa razy powtarzać, konduktor natychmiast runął do wyjścia.Prawda, żezgięty wpół i trzymając się za nerki.- Głupie dziewuszysko!Elena przybrała niewinną minę - a miała w tym sporą wprawę, bestia! - i odłożyła torebkę.- Ja?- Ty! Musiałaś go lać?- Chętnie bym się z wami zamieniła, wiecie: wy konduktora, a ja Chrestuńskiego.Roześmiałem się mimo woli - a to dobre! Znając podejście Eleny do gwałcicieli, towarzyszChrestuński miałby szczęście, gdyby tylko stracił pewną część anatomii, szczególnie ważną dlakażdego mężczyzny.- Co z %7łanną? - spytała.- Jak to co? Ocaliłem jej cnotę, tak jak chciałaś.Pocałowała mnie w policzek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]