Podobne
- Strona startowa
- Rodziewiczowna Maria Miedzy ustami a brzegiem puchar
- Zientarowa Maria Drobne ustroje (SCAN dal 1028)
- Fagyas Maria Porucznik diabla (4)
- Fagyas Maria Porucznik diabla (2)
- Duenas Maria Krawcowa z Madrytu
- Nurowska Maria Wiek samotnosci
- Maria Siemionowa 01.Wilczarz
- 00352, 4544e6de3fab83788acfe3abc3f85143
- Quinn Julia Jak w niebie
- Joseph Heller Paragraf 22
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fashiongirl.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem usiadłem przy oknie w pokoju i czekałem na Köstera.Było bardzo cicho.Myślałem o tym, że jutro wieczorem znajdę się przy Pat, i nagle chwyciło mnie w szpony gorące, dzikie oczekiwanie, wobec którego wszystko zbladło: trwoga, troska, smutek i rozpacz.Jutro wieczorem będę przy niej - było to niepojęte szczęście, coś, w co już niemal przestałem wierzyć.Od czasu naszego rozstania tyle rzeczy straciłem.Wziąłem walizkę i zszedłem na dół.I nagle wszystko stało się bliskie i ciepłe, nawet schody, stęchły zapach sieni, zimna, błyszcząca gumowa szarość asfaltu, po którym właśnie nadjechał Karl.- Zabrałem ze sobą parę koców - rzekł Köster.- Na pewno będzie zimno.Zawiń się porządnie.- Pojedziemy na zmianę, co?- Tak.Ale na razie ja poprowadzę.Wyspałem się po południu.W pół godziny później zostawiliśmy za sobą miasto.Objęło nas przeogromne milczenie jasnej nocy księżycowej.Biała szosa biegła przed nami aż po widnokrąg.Było tak jasno, że jechaliśmy bez świateł.Dźwięk silnika brzmiał jak głuche dudnienie organów.Ale nie zakłócał ciszy; sprawiał, że odczuwało się ją jeszcze silniej.- Powinieneś się trochę zdrzemnąć - rzekł Köster.Potrząsnąłem głową.- Nie mogę, Otto.- Wyciągnij się przynajmniej, żebyś na jutro rano był świeży.Musimy przejechać całe Niemcy.- Odpoczywam i tak.Siedziałem obok Köstera.Księżyc przesuwał się powoli po niebie.Pola błyszczały jak odlane z perłowej macicy.Od czasu do czasu przemykały mimo nas wioski, niekiedy miasteczka, zaspane, puste, wąwozy ulic między szeregami domów, wypełnione widmowym, niematerialnym światłem, które zmieniało noc w jakiś nierzeczywisty film.Nad ranem zrobiło się zimno.Łąki zalśniły nagle szronem, drzewa stały jak odlane ze stali na tle coraz bardziej blednącego nieba, w lasach zrywały się podmuchy wiatru, z kominów podnosiły się samotne smugi dymu.Zmieniliśmy się przy kierownicy i prowadziłem wóz do dziesiątej.Zjedliśmy szybko śniadanie w przydrożnej gospodzie, po czym prowadziłem do dwunastej.Od tej chwili Köster nie wypuścił z rąk kierownicy.Jechaliśmy szybciej, kiedy on prowadził.Po południu, gdy zaczęło się już zmierzchać, wjechaliśmy w góry.Zabraliśmy łańcuchy i łopatę, i wywiedzieliśmy się po drodze, jak daleko można dojechać.- Mogą panowie spróbować śmiało z łańcuchami - rzekł sekretarz Automobilklubu.- Tego roku mamy niewiele śniegu.Nie wiem dokładnie, jak jest na ostatnich paru kilometrach.Być może, że tam panowie utkną.Wyprzedziliśmy już znacznie pociąg i postanowiliśmy, że spróbujemy wjechać aż na samą górę.Było zimno i mogliśmy nie obawiać się mgły.Wóz odrabiał serpentyny z dokładnością zegarka.W połowie drogi nałożyliśmy łańcuchy.Droga była odgarnięta, ale w paru miejscach oblodzona, wóz tańczył i zarzucał.Kilkakrotnie musieliśmy wysiadać i pchać Karla.Dwa razy zapadliśmy się w śnieg i trzeba było odkopywać wóz.W ostatniej wiosce kazaliśmy dać sobie wiadro piasku, gdyż wywindowaliśmy się już dosyć wysoko i baliśmy się, że przy zjeżdżaniu będziemy mieli do czynienia z oblodzonymi wirażami.Zapadła zupełna ciemność, osaczyły nas strome i nagie stoki gór, przełęcz zwężała się, silnik ryczał na pierwszym biegu, zjeżdżaliśmy serpentyną z góry.Nagle światło reflektorów ześlizgnęło się ze skalnych ścian, zawisło w próżni, góry rozstąpiły się i ujrzeliśmy w dole światła wioski.Wóz przegrzmiał pomiędzy barwnymi sklepikami, które obsiadły główną ulicę.Przechodnie uskakiwali na bok, przerażeni niezwykłym widokiem, konie płoszyły się, jakieś sanki ześliznęły się w rów, wóz gnał jak wariat wirażami ku sanatorium i zatrzymał się przed podjazdem.Wyskoczyłem, ujrzałem jak przez mgłę ciekawe twarze ludzi, biuro, windę, potem przebiegłem przez biały korytarz, szarpnąłem drzwi i ujrzałem Pat, tak jak widziałem ją setki razy w snach i tęsknocie, szła ku mnie i oto trzymałem ją w ramionach, bezcenną jak życie i więcej niż życie.- Chwała Bogu - powiedziałem ochłonąwszy nieco.- Myślałem, że leżysz w łóżku.Potrząsnęła głową opartą na moim ramieniu.Potem wyprostowała się, ujęła w dłonie moją twarz i spojrzała na mnie.- Jesteś tu - szeptała - przyjechałeś!Ucałowała mnie ostrożnie, poważnie i delikatnie, jak coś kruchego, co może się rozlecieć.Gdy poczułem jej wargi, zacząłem dygotać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]