Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Perlowa Fort Sagi o Elryku Tom II (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Dav
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pero.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastanowiłem się nad ostatnimi latami mojego życia, było ono nieustanną pogonią za indywidualizmem, której uległo całe moje pokolenie po ograniczeniach i konieczności dostosowania się w latach wojny, była to nasza ucieczka przed społeczeństwem w głąb samych siebie.Wiedziałem, że nie mogę odpowiedzieć na jego oskarżenie i że nie uda mi się obronić pretendując do roli ofiary historii, która zmusiła mnie do zajęcia egoistycznej postawy.Tak jakby ugodził mnie bandillerą czy też wsadził na plecy demona - obarczył mnie wiedzą, której bynajmniej nie pragnąłem.W szarym milczeniu nocy moje myśli jeszcze raz poszybowały w stronę nie Julie, lecz Alison.Wpatrując się w morze zmusiłem się, żeby przestać myśleć o niej jako o kimś istniejącym, choćby tylko w pamięci, o kimś, kto żyje, oddycha, rusza się, ale jak o garści rozsypanych już prochów, jak o pekniętym ogniwie, jak o czymś nierzeczywistym.O czymś zbyt nieważnym, żeby przywdziewać żałobę, już samo to słowo brzmiało archaicznie, przypominało czasy Browne'a czy Herveya; jednakże Donne miał rację, jej śmierć wpłynęła także na skurczenie się mego własnego życia.Każda śmierć obciąża żywych potwornym uczuciem współwiny, każda śmierć jest wyzbyta wielkoduszności, nakłada ciężar odpowiedzialności, smutek jest nieśmiertelny, jak bransoletka z jasnych włosów nałożona na nagą kość.Nie modliłem się za Alison, bo cóż by jej przyszło z modlitwy; nie opłakiwałem, bo tylko ekstrawertycy płaczą dwukrotnie, siedziałem wśród ciszy nocy, pełnej nieskończonej wrogości do człowieka, do wszelkiej trwałości, do miłości i myślałem o niej, myślałem o niej.55Dziesiąta.Obudziłem się i wyskoczyłem z łóżka czując, że zaspałem.Pośpiesznie się ogoliłem.Ktoś na dole stukał młotkiem, usłyszałem męski głos, potem głos, który zabrzmiał jak głos Marii.Ale kiedy zszedłem na dół, pod kolumnadą nie było żywego ducha.Pod ścianą stały cztery drewniane skrzynie.Widać było, że w trzech zapakowano obrazy.Zajrzałem do sali muzycznej.Zniknął Modigliani, a także maleńkie rzeźby Rodina i Giacomettiego.W drugiej skrzyni były pewno Bonnardy z góry mój optymizm z poprzedniej nocy znikł wobec tych dowodów, że “teatr” rozbiera się na części.Ogarnęło mnie złowrogie przeczucie, że Conchis powiedział prawdę.Pojawiła się Maria z kawą.Wskazałem na skrzynie.- Co to?- Phygoume.Wyjeżdżamy.- O kyrios Conchis?- Tha elthei.Zaraz przyjdzde.Dałem jej spokój, wypiłem filiżankę kawy, potem drugą.Wiał rześki wiatr, dzień był prosto z Dufy’ego, ruch, ostro zaznaczone żywe kolory.Poszedłem na kraniec placyku.Jacht żył.Po pokładzie krzątało się kilka osób, ale nie wyglądały na kobiety.Obejrzałem się.Pod kolumnadą stał Conchis, jakby czekając na mój powrót.Miał na sobie ubranie tak do niego nie pasujące, że wyglądało jak kostium na maskaradę.Tak ubierają się businessmeni z pretensjami do intelektualizmu, czarna skórzana teczka, granatowy letni garnitur, kremowa koszula, muszka w dyskretne groszki.Strój odpowiedni na Ateny, tu na Phraxos wydawał się wręcz śmieszny.i niepotrzebny, skoro podróż jachtem musiała trwać co najmniej sześć godzin i miałby czas się przebrać.Może chciał mi udowodnić, że wezwał go już inny świat.Nie uśmiechnął się, gdy do niego podszedłem.- Wkrótce wyjeżdżam.- Spojrzał na zegarek, nigdy dotąd nie widziałem na jego ręce zegarka.- Jutro o tej porze będę już w Paryżu.Wiatr szumiał w błyszczących jak szkło, postrzępionych liściach palmy.Ostatni akt miał zatem zostać zagrany w tempie presto.- I zapadnie kurtyna.- Żadna prawdziwa sztuka nie kończy się z zapadnięciem kurtyny.Trwa dalej.- A dziewczęta?- Jadą ze mną do Paryża.- Zaczerpnąłem głęboki oddech i skrzywiłem się sceptycznie.Powiedział: - Jesteś ogromnie naiwny.- Dlaczego?- Bo, sądzisz, że bogacze łatwo rozstają się ze swymi zabawkami.- Julie i June nie są pańskimi zabawkami.- Uśmiechnął się szyderczo, a ja gniewnie oświadczyłem: - Na to się nie dam nabrać.- Uważasz, że nie można kupić czyjejś inteligencji i dobrego smaku, że już nie wspomnę o urodzie.Mylisz się.- Zatem ma pan bardzo niewierne kochanki.Dalej patrzył na mnie z rozbawieniem.- Kiedy będziesz starszy, zrozumiesz, że tego rodzaju niewierność nie ma najmniejszego znaczenia.Opłacam ich obecność, rozmowę, wygląd.Nie ich ciała.W moim wieku łatwo zaspokoić potrzeby ciała.- Czy pan naprawdę oczekuje, że ja.Przerwał mi.- Wiem, co myślisz.Zamknąłem je w kajucie.Siłą.Uważasz to za logiczny wniosek tych wszystkich bzdur, którymi cię karmiliśmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]