Podobne
- Strona startowa
- Hearne Kevin Kroniki Żelaznego Druida Tom 6 Kronika Wykrakanej mierci
- KS. DR PROF. MICHAŁ SOPOĆKO MIŁOSIERDZIE BOGA W DZIEŁACH JEGO TOM IV
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Moorcock Michael Kronika Czarnego Miecza Sagi o Elryku Tom VII
- Moorcock Michael Sniace miasto Sagi o Elryku Tom IV
- Joanna Chmielewska Wszystko czerwone
- sw. Jan Od Krzyza Dziela (3)
- Stanislaw Lem Glos Pana (2)
- Resnick Mike Kły. Legenda z przeszłoÂści i przyszłoÂści
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mizuyashi.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W takim razie grubo się myliłeś, Janku: March-mont ci nie pomoże.Znam takich jak on, dusigroszów isamolubów, którzy nawet własnej babce nie pomoglibyprzejść przez ulicę.Patrzą jedynie własnej korzyści.- Może i masz rację, Kiciu.Janek skapitulował pod ciężarem niepokoju, który na-rastał w nim od chwili pierwszego oskarżenia o zdradęstanu.Właśnie poznawał sytuację dla nas powszednią: coto znaczy nie mieć pieniędzy.307- W takim razie - rzekłam, wskazując przyniesione zlombardu gwinee - czemu nie skorzystasz z tego?- Odpowiedz jest oczywista: bo to jej pieniądze! -Musiałam zrobić głupią minę, bo dodał: - Za młoda je-steś, Kiciu, żeby znać się na.na miłości.Jak mógłbymspojrzeć jej w oczy, wykorzystawszy ją w ten sposób?Nie wierzyłam własnym uszom: Janek okazał sięskończonym głupkiem, przesadnie skrupulatnym, na wła-sną zgubę.- Wierz mi, że ona na pewno wolałaby spojrzeć ci woczy, gdy będziesz nam machał na pożegnanie z pokładustatku, trzymając w ręku bilet kupiony za jej pieniądze,niż patrzeć, jak siniejesz na zaciśniętym stryczku.Jeżeliumrzesz na konopną gorączkę, nie będzie dla niej żadnąpociechą to, że nic jej nie byłeś winien.Wciąż kręcił głową, nieprzekonany.Chociaż był sporostarszy ode mnie, zachowywał się jak małe dziecko nie-świadome grozy sytuacji.Czułam się w tej chwili znacz-nie starsza i mądrzejsza od niego.Dość tych romantycz-nych kazań o honorze i dumie.Jeśli ich nie308poniecha, grozi mu śmierć.Spróbowałam innej metody.- A mnie się zdaje, Janku, że to ty nie rozumiesz sięna miłości.Bo cechą miłości nie może być przymus;opada ona jak deszcz ciepły z niebios.-.Na miejsce w dole; a przynosi z sobą błogosła-wieństwa dwa, gdyż błogosławi tych, którzy dają, i tych,którzy biorą* - dokończył Janek.- Znam to, znam.* William Szekspir, Kupiec wenecki, IV, 1, tłum.M.Słomczyński (para-fraza).- Więc czemu nie chcesz przyjąć daru, który ona ciofiarowuje? Odtrącając go, jednocześnie odmawiasz jejprawa do okazania miłości czynem.- Ależ.- Jestem pewna, że sam oddałbyś wszystko, aby po-móc komuś, kogo kochasz.W takim razie nie traktujeszjej jak równej sobie, skoro odrzucasz jej pomoc.Nareszcie utrafiłam w czuły punkt.- Jak równej sobie? - powtórzył.- Tak, właśnie.Nie traktuj jej, jakby była porcelano-wą lalką, którą się zachwycasz, ale boisz się309zdjąć ją z półki.To rozsądna osoba: wie, co robi.Zresztąi tak już za pózno.Ja zastawiłam klejnoty, a panicz Fran-ciszek załatwia ci miejsce na statku.Zostałeś w tej spra-wie przegłosowany stosunkiem cztery do jednego.Janek roześmiał się.- Zaczynam chyba żałować, że nauczyłem cię, co tojest demokracja, Kiciu.Teraz będziesz mnie szantażowa-ła.- Przestaniesz żałować, kiedy znajdziesz się w No-wym Jorku.A tak nawiasem mówiąc, zastanawiałeś się,co tam będziesz robić?Janek usiadł obok mnie, dając tym do zrozumienia, żepoddał się konieczności i zgadza się przyjąć pomoc przy-jaciół.- Może założę wspólnotę, w której mężczyzni i ko-biety będą żyć razem, dzieląc swój czas między uczciwąpracę fizyczną a zajęcia intelektualne - taką idealną repu-blikę.- Dla mnie to wyssane z palca.Co ty wiesz o ciężkiejpracy fizycznej? Wiesz, ile się trzeba namęczyć, żebywyszorować podłogę albo uprać koszulę, nie mówiąc jużo oraniu pola?310Janek zrobił dziwną minę: wiedział, że wszedł nagrząski grunt, mówiąc - on, szlachcic, do mnie, plebe-juszki - o prostym życiu.- Nie wiem, ale przecież wolno mi marzyć.- No to marz sobie dalej - ucięłam.Doprawdy, ktośmusiał się nim zająć, bo biedak brnął prostą drogą dozguby.- Tymczasem jednak może zaplanowałbyś sobiecoś bardziej konkretnego? Pomyśl o tym, co umiesz robićdobrze: na przykład o rysowaniu.Z pewnością nawet wtak mało cywilizowanym kraju jak Ameryka są jakieśmożliwości zarobkowe dla artystów.- Owszem, wiem o kimś, kto wydaje gazetę w Fila-delfii.- Zaśmiał się.- Aadne rzeczy, Kiciu.Pobieramrady w sprawie kariery u.zaraz, ile ty właściwie maszlat?Wzruszyłam ramionami.- Nie wiem.- A zatem u młodej damy - dokończył Janek i mru-gnął do mnie, chowając gwinee do kieszeni.Po południu pani Reid kazała mi pościerać kurze w ga-binetach.Właśnie skończyłam sprzątać u pana Kemble'a311i wzięłam się do pokoju pana Sheridana, gdy on samwkroczył z jakimś dżentelmenem, którego nie znałam.Nie zauważyli mnie, bo byłam przycupnięta za biurkiem- przyznam się, że szukałam tam sławetnego diamentu,aby rzucić na niego okiem, zanim odjedzie do Amerykiwraz z Jankiem.Po tonie pana Sheridana poznałam, żepróbuje jak najszybciej pozbyć się z teatru swego towa-rzysza.- Słuchaj no, Ranworth, może poszlibyśmy do klubuobgadać sprawę?Ranworth? Wyjrzałam ostrożnie ponad blatem i zoba-czyłam stojącego tyłem siwego, postawnego jegomościaw bordowym surducie i błyszczących czarnych butach zcholewami.Musiał to być ojciec Janka.Bogu dzięki, żeJanek zaszył się u siebie na całe popołudnie, aby dokonaćkorekty najnowszej karykatury.Lepiej, żeby się stamtądna krok nie ruszał.Trzeba go było ostrzec.Jednak panowie stali akurat nadrodze do drzwi.- Naprawdę nie ma żadnych wieści o moim synu? -spytał hrabia Ranworth, głuchy na propozycję zmianymiejsca rozmowy.Odniosłam wrażenie, że pan Sheridanjuż od jakiegoś czasu unika odpowiedzi na to pytanie i312dlatego hrabia przyszedł za nim aż do teatru.- Wstydzęsię za smarkacza, przyznaję to szczerze, ale mam prze-cież ojcowskie uczucia.Chciałbym wiedzieć, czy jestzdrów i cały.Krew ścina mi się w żyłach, jak wszędziewidzę te afisze: Poszukiwany ! Wyobrażasz sobie, jakiwybuchłby skandal, gdyby się wydało, kim naprawdę jestKapitan Iskra?- Niemały - przyznał pan Sheridan, klepiąc starszegopana po ramieniu.- Ale nie wyda się, bądz spokojny.Ktomógłby podejrzewać prawdę? Jestem przekonany, żełobuziakowi nic złego się nie stało.- A Salter, powiadasz, nie natrafił na żaden ślad wBristolu?- Nic a nic.Kazałem mu jeszcze wypytać w Plymo-uth i Portsmouth.Wkrótce spodziewam się wieści.A więc pan Salter nie groził nam na razie, bo wciążbył zajęty skazanym na fiasko tropieniem.Hrabia Ranworth wyjął z kieszeni chusteczkę i otarłczoło.Ciężkim krokiem człowieka wyczerpanego troskąpodszedł do biurka i opadł na stojący przed nim fotel.Widząc, że nie pozbędzie się gościa, pan Sheridan ob-szedł biurko, by zająć miejsce po przeciwnej stronie.313Stanął jak wryty, ujrzawszy mnie koło swoich nóg.- Kicia! A co ty tutaj robisz?Hrabia zerwał się jako oparzony, z wielce zmieszanąminą.- Zcieram kurz, proszę pana - wyjaśniłam, na dowódpodnosząc ściereczkę.- Aha - rzekł z przekąsem pan Sheridan.- Ciągle ja-koś przypadkiem znajdujesz się w niewłaściwych miej-scach, nieprawdaż?Ktoś energicznie zastukał w niedomknięte drzwi.Obejrzeliśmy się wszyscy troje.Na progu stał mężczyznaw niebieskim surducie z mosiężnymi guzikami, w skó-rzanym kapeluszu, uzbrojony w szablę, pistolet i pałkę -bez wątpienia policmajster z magistratu.- Pan wybaczy, że przeszkadzam - zwrócił się z sza-cunkiem do pana Sheridana - ale doszły nas słuchy, że wbudynku może się znajdować osoba poszukiwana.Hrabia Ranworth drgnął i zerknął zdumiony na dyrek-tora teatru.Nie był głupcem.Natychmiast domyślił się,że coś tu jest na rzeczy.Pan Sheridan posłał mu uspoka-jające spojrzenie.- Czyżby, konstablu? - zdziwił się niewinnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]