Podobne
- Strona startowa
- Dicker Joel Prawda o sprawie Harry'ego Queberta
- Harry Eric L Strzec i bronic (SCAN dal 714)
- Rowling J K Harry Potter i wiezien Azkabanu
- J. K. Rowling 4 Harry Potter i Czara Ognia
- J. K. Rowling Harry Potter i czara ognia 4
- J. K. Rowling 3 Harry Potter i więzień Azkabanu
- Rowling J K Harry Potter i Komnata Tajemnic
- Kiernan Denise Dziewczyny atomowe
- PoematBogaCzlowieka k.4z7
- Dziedzictwo Gregory Philippa(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- qup.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt nie wiedział, co jeszcze zrobić.Badać, walczyć i, jeśli trzeba, umrzeć - tak krótko i ponuro można by podsumować pierwszą serię wypowiedzi.Drugą serię zapoczątkował, o dziwo, Kerk.- Wydaje mi się, że nastał moment, kiedy wszyscy musimy opuścić planetę Pyrrus, co do jednego.Wycofanie się jako taktyczny krok już kiedyś zastosowaliśmy Ale wtedy został tu Naxa i jego ludzie.To był błąd.Teraz powinniśmy przeprowadzić klinicznie czysty eksperyment: Pyrrus bez ludzi.Tym bardziej że mamy dokąd się wycofać.Przestaną powstawać mutacje bojowych organizmów, a one same w końcu wyginą.Wtedy wrócimy.Odpowiedziało mu milczenie.Wszyscy byli oszołomieni.Po chwili odezwał się Rhes:- Nie zgadzam się.Nie powinniśmy wszyscy stąd odchodzić.To będzie całkowita i definitywna kapitulacja.Nie miejmy złudzeń, to nie spryt, a głupota.Nawet nieuzbrojony człowiek może się przeciwstawić tutejszej przyrodzie, a pozostawiając samym sobie niezrozumiałą florę i faunę, zgadzam się, dziś niewątpliwie groźne, ryzykujemy, że własnoręcznie zmienimy planetę Pyrrus w odpowiednik asteroidy Solvitza.Tylko o kilka numerów większy.Wrogie ludziom stwory zapełnią powierzchnię, stworzą pole siłowe i już nigdy żaden człowiek nie będzie mógł tu wrócić.Nikt nie wie, ile czasu będą na to potrzebowały, nie wiadomo też, czy mogą zagrozić innym światom.Ale na pewno ryzyko jest ogromne.Zapewniam was.Dziwne, ale w toku dyskusji Kerk i Rhes jakby się zamienili rolami! Jasona to przygnębiło.Pozostałych chyba też, ale starali się nie okazywać emocji i zapewne dlatego unikali patrzenia sobie w oczy.Drugi po Jasonie obcy na tym globie, Archie, dopuszczony do świątyni planety Pyrrus, czyli gabinetu Kerka, i to podczas tak ważnej narady, milczał.Rozumiał, że każda nieostrożna wypowiedź może być jego ostatnią w tym pomieszczeniu.I dobrze, jeśli się skończy na wyrzuceniu za drzwi.W końcu Jason spróbował wyrazić swoją opinię, podsumowując wszystko, co usłyszał w ciągu ostatniej godziny:- Nie możemy, rzecz jasna, porzucać planety, ale środki ostrożności powinny zostać nie podwojone czy potrojone, ale zdziesięciokrotnione.Nie należy zamykać programu badań naukowych, a wręcz przeciwnie, przyspieszyć jego realizację.Nowe dane ułatwią zrozumienie procesów, jakie zachodzą na Pyrrusie.Nie chcę was pocieszać, to prawda.I na koniec.Jason czuł, że wygłasza banalne i niepotrzebne słowa.Oczywiście, starał się zyskać na czasie! Jeszcze nie wymyślił, jak wyjaśnić przyjaciołom konieczność odlotu w okresie tak trudnym dla planety.Sam rozumiał, że tam, gdzieś w centrum Galaktyki, gdzie czekają nieznane dziwy i cuda, przyjdzie mu rozwiązywać wciąż te same problemy Pyrrusa.A on potrafi podejść do nich z nowego, nieoczekiwanego punktu widzenia.Ale problemów Planety Śmierci nie można inaczej rozwiązać.I nie ma sensu tu sterczeć i bezmyślnie hołubić wersji o zawleczonej przez Solvitza na Pyrrus "energii zła".Nie ma też sensu "leczenie" planety za pomocą najnowszej teorii medycznej Archiego: telepatyczna więź między pyrrusańskimi organizmami to zwyczajna choroba zakaźna, więc sprawa jest prosta - należy postawić diagnozę i zaordynować leczenie.Wszystko to nie ma sensu.Jason dinAlt czuł, że potrzebny jest mocny impuls z zewnątrz.Ale jak wyjaśnić to prostolinijnym Pyrrusanom, oczekującym od niego dzisiaj, teraz szybkiej i prawidłowej odpowiedzi na wszystkie pytania?- I na koniec - ciągnął Jason - powinniśmy wypróbować na wystarczająco dużym obszarze metodą kriogeniczną.Tak, to drugi sposób.Wiem, że polega na odsunięciu, problemu, a nie na jego rozwiązaniu.Ryzykujemy, że zmienimy klimat globu, ale przecież chodzi o zamrażanie najaktywniejszych punktów.Metoda kriogeniczna to jedna z bardziej racjonalnych, ale już dawno temu przedyskutowanych i odrzuconych metod.Jason zamierzał powiedzieć coś innego.Ale nie zdążył.Zbawczy sygnał alarmowego wezwania przerwał naradę, która, choć trwała zaledwie dziesięć minut, znużyła wszystkich niczym wielogodzinna dysputa.Alarmowe wezwanie Jasona dinAlta było związane z niezaplanowanym lądowaniem w kosmoporcie gościa z innej planety, który - według danych od dyspozytorów - wynurzył się z podprzestrzeni niebezpiecznie blisko globu.Wezwanie pojawiło się w dobrym momencie.Uwolniło wszystkich od przykrego poczucia bezradności.Gość, nie zwracając uwagi na ostrzeżenia pracowników kosmoportu i nie wdając się z nimi w długie dyskusje, usadowił swój lekki statek na niewielkim wolnym placyku w cieniu olbrzymiego "Argo".Krążownik od dwu tygodni stał w porcie, odbywając generalny przegląd.Plac startowy w tym czasie, a była głęboka noc, zapełniały wszelkie potwory, zgoła niesympatyczne.Cała ta hałastra jednocześnie uniosła zębate pyski, skóroszponiaste skrzydła i drapieżne macki z przyssawkami, szczególnie przyjemne dla oka w martwym świetle pyrrusańskich księżyców Przybysz miał na sobie skafander ochronny najnowszego typu.Spokojnie otworzył drzwi i pomaszerował do wspaniałego, niedawno zbudowanego budynku kosmoportu.Sprawiał wrażenie, że miotające się dokoła stwory zna od dziecka, jak jakiś pyrrusański "mówca".Bezokie paskudztwa również chyba wyczuły swego, uszanowały jego odwagę i nie rzucały się ani na człowieka w skafandrze, ani na statek jeszcze ciepły po przejściu przez gęste warstwy atmosferyJason dojechał do kosmoportu przez podziemny łącznik, po którym specjalne kapsuły, wykorzystujące nową, grawitonową technikę, pędziły z prędkością kosmicznych czółen.Został osobiście wywołany i chciał pierwszy zobaczyć, kto właściwie przyleciał.To mogło być bardzo ważne.Szczególnie jeśli wiązało się z jego niedobrymi przeczuciami.Przybysz odrzucił hełm, odpiął rękawicę z metaloplastu i starym gestem, przyjętym na większości planet, podał obnażoną dłoń.Miał zarośniętą twarz i gęstą brodę, może dlatego Jason nie od razu rozpoznał przyjaciela dzieciństwa i mlecznego brata.Ostatni raz widzieli się na Planecie Stowera ze dwadzieścia lat temu.- Action! - krzyknął.- Co, nie jestem podobny? - uśmiechnął się tamten.- No, witaj.I od razu przystąpił do rzeczy:- Maria, nasza mama, kazała ci powiedzieć, że umiera, i przed śmiercią bardzo by chciała cię zobaczyć.Dlatego tu przyleciałem.Mam nadzieję, że jej nie zawiedziesz?- Nie zawiodę.Oczywiście, że lecę z tobą.Kerk i Rhes stali już w tym momencie za jego plecami.Jason obejrzał się z miną winowajcy.Kerk w milczeniu skinął głową.("Leć, Jasonie! Któż mógłby ci przeszkodzić?") Ale siwowłosy olbrzym myślał przy tym tylko o Pyrrusie.Jason zaś jakby zapomniał o Planecie Śmierci.Stało się.Jeszcze jeden nieprzewidziany czynnik.Wszystko naraz.Chyba tak być musi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]