Podobne
- Strona startowa
- Farkas Viktor Poza granicami wyobrazni
- Victor Hugo Nedznicy t.1
- Norton Andre Prekursorka (SCAN dal 1109)
- Pullman Philip Mroczne materi Zorza polnocna (Zloty Kompas)
- Cook Robin Zabojcza kuracja by sneer
- DeMille Nelson John Corey 01 ÂŚliwkowa Wyspa
- Estep Jennifer Akademia mitu 02 Pocałunek Gwen Frost
- (eBook) James, William The Principles of Psychology Vol. II
- Henryk Sienkiewicz potop
- Brayfield Celia Książę
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tłum odetchnął.Szybko przebiegł po rei; dobiegłszy do końca uwiązał do niej sznur, który wziął ze sobą, i zaczął na rękach spuszczać się po nim; i wówczas w nieopisanej trwodze tłum zobaczył już nie jednego, lecz dwóch ludzi wiszących nad przepaścią.Rzekłbyś, pająk, który chce pochwycić muchę.Tylko że ten pająk niósł nie śmierć, ale życie.Dziesięć tysięcy oczu wlepionych było w tych dwóch ludzi.Nie padł żaden okrzyk, nie padło żadne słowo, jedno napięcie ściągnęło wszystkie brwi.Wszystkie usta wstrzymywały oddech, jakby bojąc się dodać najlżejsze tchnienie do wiatru, który kołysał obu nieszczęsnymi.Tymczasem więzień zsunął się po linie i znalazł się obok majtka.Czas już był najwyższy, jeszcze chwila, a człowiek ten, wyczerpany i zrozpaczony, dałby się wciągnąć przepaści.Więzień, jedną ręką trzymając się sznura, drugą - obwiązał go mocno.Wreszcie ujrzano, że wspina się z powrotem na reję i wciąga na nią majtka.Tam podtrzymywał go chwilę, by mógł odzyskać siły, po czym wziął na ręce i niósł krocząc po rei aż do masztu głównego, a stamtąd do bocianiego gniazda, gdzie oddał go w ramiona towarzyszy.W tej chwili tłum wybuchnął entuzjazmem; starzy dozorcy więzienni płakali, kobiety na bulwarze rzucały się sobie w objęcia, wszyscy krzyczeli w jakimś szale rozrzewnienia: “Łaski! Łaski dla tego człowieka!"On tymczasem zaczął schodzić w dół, by wrócić do swego oddziału.Zapewne dlatego, by prędzej być na dole zsunął się po olinowaniu i jął biec po dolnej rei.Wszyscy śledzili go wzrokiem.Nagle zadrżeli z lęku; może był już zmęczony, może zakręciło mu się w głowie, zawahał się i zachwiał.Tłum wydał głośny okrzyk: galernik wpadł do morza.Upadek był niebezpieczny, obok “Oriona" stała fregata “Algesiras" i nieszczęsny galernik spadł pomiędzy te dwa okręty.Można się było obawiać, że dostanie się pod jeden z nich.Czterech ludzi rzuciło się do łodzi.Tłum przynaglał ich, trwoga ogarnęła znów wszystkie serca.Galernik nie wypłynął na powierzchnię.Znikł w morzu bez śladu, jakby wpadł w oliwę, nie zostawiając nawet kręgów na wodzie.Na próżno zarzucano sondę, na próżno nurkowano.Poszukiwania trwały do wieczora, nie odnaleziono nawet ciała.Nazajutrz “Gazeta Tulońska" umieściła tę krótką wzmiankę:17 listopada 1823.- Wczoraj pewien więzień, pracujący na pokładzie “ Oriona ", uratował marynarza, sam jednak wpadł do morza i utonął.Trupa nie odnaleziono.Przypuszczać należy, że dostał się pod pale mola koło Arsenału.Człowiek ten wpisany był na listę więźniów pod numerem 9430 i nazywał się Jan Valjean.Księga trzeciaSpełnienie obietnicy danej umierającejISprawa wody w MontfermeilMontfermeil leży między Livry a Chelles, na południowej krawędzi wysokiego płaskowzgórza oddzielającego rzekę Ourcq od Marny.Dziś jest to spore miasteczko, którego ozdobą przez cały rok są ubielone wille, a w każdą niedzielę rozpromienieni mieszczanie.W roku 1823 nie miało Montfermeil ani tylu białych domów, ani tylu zadowolonych mieszczan.Była to wioska wśród lasów.Stało w niej wprawdzie kilka letniskowych domów z ubiegłego wieku, które łatwo można było rozpoznać po dostojnym wyglądzie, balkonach z kutego żelaza i wysokich oknach podzielonych na małe kwadraty szyb, rzucających na zamknięte białe okiennice całą gamę zielonych cieni.Niemniej jednak była to wioska.Nie zwiedzieli się jeszcze o niej byli handlarze sukna żyjący z kapitału ani obrońcy sądowi przebywający na wilegiaturze.Ten zakątek cichy i uroczy nie leżał przy żadnym trakcie; żyło się w nim tanio, życiem wieśniaczym, łatwym i dostatnim.Tylko o wodę było tu trudno z powodu znacznej wysokości płaskowzgórza.Trzeba ją było nosić z daleka.Mieszkańcy krańca miasteczka położonego od strony Gagny czerpali wodę ze wspaniałych stawów znajdujących się w lasach; mieszkańcy drugiego krańca, koło kościoła, od strony Chelles, chodzili po wodę do picia do małego źródełka tryskającego w połowie wyniosłości zbocza przy drodze do Chelles, do którego trzeba było iść blisko kwadrans.Tak więc zaopatrzenie się w wodę było dla każdego gospodarstwa dość ciężką pracą.Zasobniejsze domy, arystokracja (należała do niej karczma Thénardierów), płaciły po szelągu od wiadra pewnemu człowiekowi, który trudnił się w Montfermeil dostawą wody, zarabiając na tym przedsięwzięciu około ośmiu su dziennie; ale ów woziwoda pracował w lecie do godziny siódmej, w zimie zaś do piątej; gdy więc zapadł wieczór i w domach zamknęły się okiennice, kto nie miał wody do picia, ten albo sam musiał iść po nią, albo się bez niej obyć.Iść wieczorem po wodę! Była to rzecz przejmująca zgrozą biedne stworzenie, małą Kozetę, którą czytelnik zapewne pamięta.Jak wiadomo, Thénardierowie mieli z Kozety dwojaką korzyść: kazali się opłacać przez matkę i obsługiwać przez dziecko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]