Podobne
- Strona startowa
- Trylogia Lando Calrissiana.03.Lando Calrissian i Gwiazdogrota ThonBoka (3)
- Edwards Eve Alchemia miłoci 03 Gra o miłoć. Kroniki rodu Lacey
- Stuart Anne Czarny lod 03 Blekit zimny jak lod
- Trylogia Hana Solo.03.Han Solo i utracona fortuna (2)
- Cornwell Bernard Kampanie Richarda Sharpe'a 03 Forteca Oblężenie Gawilghur, 1803
- Heath Lorraine Najwspanialsi kochankowie Londynu 03 Przebudzenie w ramionach księcia
- Burst Steven Jhereg
- R07 04
- Ziemkiewicz Rafał Koszt Uzyskania
- Winnetou t.3 May K
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zuzanka005.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie miałem po co tu sterczeć jak kołek, zwłaszcza że powiadomiono mnie, oficjalnie inieoficjalnie, że nie jestem mile widziany.Chciałbym móc powiedzieć, że moje uczucia zostałyzranione, ale o dziwo, wciąż byłem zbyt wściekły, by się obrażać.A że tak naprawdę nigdy niepotrafiłem pojąć, jak ktoś może mnie lubić, poniekąd ulżyło mi, iż Debora choć raz wykazałazdrowe podejście.Czyli Dexter jak zwykle górą; a mimo to, kiedy szedłem do drzwi, by udać się na wygnanie,jakoś nie miałem poczucia, że odniosłem wielki triumf.Czekałem na windę, kiedy w moje uszy wdarł się chrapliwy okrzyk E!Odwróciłem się i zobaczyłem drałującego ku mnie ponurego i bardzo rozezlonego starszegopana w sandałach i czarnych skarpetach prawie do kościstych kolan.Miał też obszerne szorty,jedwabną koszulę i wyraz słusznego oburzenia na twarzy.- Te! Z policji? - rzucił.Domyśliłem się, że mowa o mnie.- Ja? Tak.- Co z moją gazetą, do cholery?Ależ wolno te windy jeżdżą.Cóż, kiedy nie ma innego wyjścia, staram się być uprzejmy,naprawdę, więc uśmiechnąłem się pojednawczo do starego wariata.- Nie spodobała się panu? - spytałem.- A tam nie spodobała! W ogóle nie przyszła, do cholery! - krzyknął na mnie i lekkospurpurowiał z wysiłku.- Dzwoniłem i mówiłem waszym, a ta kolorowa, co odebrała, kazała mi dogazety zadzwonić! Widziałem, jak gówniarz ją ukradł, a ta odkłada słuchawkę!- Gówniarz ukradł panu gazetę - Pokiwałem głową.- No przecież mówię, do cholery! - Jego głos zaczynał przechodzić w skrzek, co nieuprzyjemniało czekania na windę.- To po to płacę podatki, żeby baba mi takie rzeczy mówiła? Ijeszcze się śmiała, klępa jedna!- Mógłby pan kupić nową gazetę - powiedziałem uspokajającym tonem.Nie uspokoił się.- Co to za gadanie, do czorta? Kupić nową gazetę? Sobota rano, jestem w piżamie, i mamiść po nową gazetę? A nie moglibyście z łaski swojej łapać bandytów, co?Winda wreszcie oznajmiła swoje przybycie cichym dzyń , ale teraz już mnie to nieobchodziło, bo przyszła mi do głowy pewna myśl.Tak, od czasu do czasu miewam myśli.Większość nigdy nie wypływa aż na samą powierzchnię, pewnie wskutek tego, że całe życie usiłujęudawać człowieka.Ta jednak, niczym bąbelek gazu w błocie, z wolna wynurzyła się i pękła ztrzaskiem, napełniając mój umysł jasnością.- Sobota rano? - powiedziałem.- Pamięta pan, o której to było?- Pamiętam, a jakże! Mówiłem im, która godzina, kiedy dzwoniłem, wpół do jedenastej wsobotę rano, a gówniarz gazetę mi kradnie!- Skąd pan wie, że to gówniarz?- Bo patrzyłem przez judasz, o! - wrzasnął na mnie.- Co, miałem wyjść na korytarz bezpatrzenia? Kiedy wy nic tylko się obijacie? Niedoczekanie!- Kiedy pan mówi gówniarz , osobę w jakim wieku ma pan na myśli?- Słuchaj no pan - odparł - dla mnie każdy poniżej siedemdziesiątki to gówniarz.Ale ten?Dałbym mu ze dwadzieścia lat, a, i miał plecak, taki, co to teraz jest w modzie.- Mógłby pan opisać tego chłopaka?- Zlepy nie jestem.Kiedy wstał z moją gazetą, to widziałem, że miał tatuaż, taki, co towszyscy sobie teraz robią, i to na karku!Metalowe palce musnęły mój kark i choć odpowiedz znałem z góry, spytałem:- Jak wyglądał ten tatuaż?- Taki tam japoński znak czy coś.W głowie się nie mieści.Po tośmy sprali Japońców, żebyteraz kupować ich samochody i tatuować na naszych dzieciakach ich gryzmoły?Wyraznie dopiero się rozkręcał i choć podziwiałem go, że w tym wieku ma tyle energii,uznałem, iż pora oddać go w ręce odpowiednich władz w osobie mojej siostry.Myśl ta roznieciławe mnie przyjemne uczucie satysfakcji, bo raz, dzięki temu Debora będzie miała podejrzanegolepszego niż biedny Banita Dexter i dwa, napuszczając na nią tego przeuroczego starego pierdziela,choć trochę odegram się za to, że w ogóle śmiała mnie podejrzewać.- Pan pozwoli ze mną - powiedziałem do dziadygi.- Nigdzie nie idę.- Nie chciałby pan porozmawiać z takim prawdziwym detektywem? - spytałem i godzinyćwiczeń nad moim uśmiechem najwyrazniej dały dobry skutek, bo starszy pan zmarszczył czoło,rozejrzał się i powiedział:- No dobrze.- Następnie poszedł za mną tam, gdzie sierżant Siostra warczała na CamillęFigg.- Mówiłam, że nic tu po tobie - powiedziała z całą serdecznością i wdziękiem, do jakichmnie przyzwyczaiła.- W porządku - odparłem.- Rozumiem, że świadka mam zabrać ze sobą?Debora otworzyła usta, po czym kilka razy na przemian zamykała je i otwierała, jakbyuczyła się oddychać jak ryba.- Nie możesz.to nie.Niech cię szlag trafi, Dexter - wyartykułowała wreszcie.- Mogę, ale i tak w końcu mnie trafi, na pewno - odparłem.- Tymczasem ten oto przemiłystaruszek ma ci coś ciekawego do powiedzenia.- Tylko nie staruszek, tylko nie staruszek - oburzył się.- To detektyw Morgan - przedstawiłem Deb.- Jest tu najważniejsza.- Dziewczyna? - prychnął.- Nic dziwnego, że nikogo złapać nie mogą.Baba - detektyw.- Niech pan jej powie o plecaku - poradziłem mu.- I o tatuażu.- Jakim tatuażu? - rzuciła.- O czym, do cholery, mówisz?- Jaka to wyszczekana - obruszył się starszy pan.- Wstyd!Uśmiechnąłem się do siostry.- Miłej pogawędki - rzuciłem.26Nie mogłem być pewien, że oficjalnie przywrócono mnie do drużyny, ale wolałem nieodchodzić za daleko, żeby nie stracić okazji do wspaniałomyślnego przyjęcia przeprosin siostry.Dlatego ulokowałem się przy drzwiach mieszkania świętej pamięci Manny'ego Borque'a, gdziemogłem w stosownej chwili zostać zauważony.Niestety, zabójca nie ukradł wielkiej artystycznejkuli zwierzęcych rzygów na piedestale obok drzwi.Wciąż tkwiła na miejscu, w samym centrummojej strategicznej pozycji i, czekając, musiałem na nią patrzeć.Ciekaw byłem, ile czasu minie, zanim Debora spyta starszego pana o tatuaż i skojarzy fakty.Jeszcze nad tym myślałem, kiedy usłyszałem jej podniesiony głos, recytujący urzędowe formułkikończące przesłuchanie, typu dziękuję za pomoc i proszę zadzwonić, jeśli coś się panuprzypomni.A potem ruszyli razem do drzwi.Debora mocno trzymała starszego pana za łokieć isterowała go do wyjścia.- Ale co z moją gazetą, psze pani? - zaprotestował, kiedy otworzyła drzwi.- Psze pani sierżant - podpowiedziałem mu i Debora łypnęła na mnie spode łba.- Proszę zadzwonić do gazety - poradziła.- Oddadzą panu pieniądze.- I praktyczniewyrzuciła go za drzwi, gdzie przez chwilę stał i trząsł się ze złości.- Zło wygrywa! - krzyknął i wtedy, na szczęście dla nas obojga, Debora zamknęła drzwi.- Wiesz, on ma rację - stwierdziłem.- To nie powód, żebyś robił taką zadowoloną minę - odparowała.- Natomiast ty powinnaś choć spróbować - zasugerowałem.- To on, chłopak tamtej, jak mutam.- Kurt Wagner - rzuciła.- Doskonale.Godna podziwu staranność
[ Pobierz całość w formacie PDF ]