Podobne
- Strona startowa
- Catherine Jinks Pagan Chronicles 04 Pagan Scribe
- Farmer Philip Jose wiat Rzeki 04 Czarodziejski labirynt
- Malpas Jodi Ellen Ten mężczyzna 04 Jego pocałunki
- Elliott Kate Korona gwiazd 04 Dziecko płomienia
- Olivia Cunning One Night with Sole Regret 04 Touch me
- Young Samantha On Dublin Street 04 Sztuka uwodzenia
- Vina Jackson 04 Osiemdziesišt Dni Bursztynowych
- Salvatore Robert Tom 04 Droga do switu
- Masterton Graham Studnie piekiel
- Swiadkowie Bozego Milosierdzia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- letscook2011.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To było niesprawiedliwe,całkowicie nieuzasadnione; jasne, byłem potworem - ale nie takim.Byłem schludny,skoncentrowany, uprzejmy i bardzo się starałem oszczędzić turystom nieprzyjemnychwidoków porozrzucanych części ciała.Jak mogła tego nie zauważyć? Jak mogłem otworzyćjej oczy na ład i piękno drogi, którą wskazał mi Harry?I pierwsza odpowiedz, jaka mi się nasunęła, była taka, że nie mogłem - przynajmniejjeśli Weiss zachowa życie i wolność.Ponieważ kiedy pokażą moją twarz w wiadomościach,będę skończony, a Debora, podobnie jak ja, nie będzie miała wyboru; a już na pewno niewiększy niż ja w tej chwili.Co tam słońce, musiałem to zrobić szybko i sprawnie.Wziąłem głęboki oddech i podszedłem ulicą do domu sąsiadującego z domemWimble'a, oglądając w skupieniu drzewa wzdłuż drogi i robiąc notatki.Powoli skręciłem napodjazd i ruszyłem przed siebie.Nikt nie wyskoczył na mnie z maczetą w zębach, więczawróciłem, przystanąłem na chwilę przed domem i poszedłem do Wimble'a.Tam też były podejrzane drzewa do skontrolowania, obejrzałem je więc, zrobiłemstosowne notatki i podszedłem kawałek bliżej.W domu nikt nie dawał znaku życia.Choć niewiedziałem, co właściwie miałem nadzieję zobaczyć, przysunąłem się jeszcze bliżej,wypatrując tego czegoś, i to nie tylko pośród drzew.Dokładnie przyjrzałem się domowi izauważyłem, że zasłony we wszystkich oknach są zaciągnięte.Nikt nie mógł zajrzeć dośrodka ani wyjrzeć na zewnątrz.Byłem już dość blisko, by zobaczyć tylne drzwi, do którychprowadziły dwa betonowe schodki.Niby od niechcenia ruszyłem w ich stronę, nasłuchującwszelkich szelestów, szeptów czy okrzyków: To on! Uwaga! Nadal nic; udałem więc, żemoją uwagę przykuło drzewo rosnące blisko zbiornika propanu, zaledwie sześć metrów oddrzwi, i podszedłem do niego.I wciąż nic.Nabazgrałem coś na kartce.W górnej części drzwi była odsłonięta szyba.Poszedłem tam, wspiąłem się na dwa stopnie i zajrzałem do środka.Zobaczyłem ciemnykorytarz, na którym stały pralka i suszarka, a w uchwytach na ścianie tkwiło kilka szczotek imopów.Położyłem dłoń na gałce w drzwiach i obróciłem ją, bardzo powoli, bezszelestnie.Były otwarte.Odetchnąłem głęboko.i omal nie wyskoczyłem ze skóry, kiedy z głębi domu dobiegł straszliwy,rozdzierający krzyk.To był dzwięk, w którym brzmiały taka udręka i przerażenie, takwyrazne wołanie o pomoc, że nawet Zimny Dexter odruchowo zrobił krok naprzód.Byłemdosłownie jedną nogą w środku, kiedy przez głowę przemknął mi mały znak zapytania itknęło mnie, że gdzieś już ten krzyk słyszałem.I ledwie moja druga noga wysunęła sięnaprzód, pomyślałem: Serio? Gdzie? Na szczęście odpowiedz przyszła względnie szybko - tobył ten wrzask z filmów Nowe Miami, nakręconych przez Weissa.Co znaczyło, że to krzyk nagrany.Co znaczyło, że ma mnie zwabić do środka.Co znaczyło, że Weiss jest gotowy i na mnie czeka.Nie świadczy to najlepiej o mojej nadzwyczajnej osobie, ale prawda jest taka, że nimniej, ni więcej, tylko przystanąłem na ułamek sekundy, żeby podziwiać szybkość i jasnośćmoich procesów myślowych.A potem, szczęśliwie dla mnie, usłuchałem ostregowewnętrznego głosu, który wrzasnął: Uciekaj, Dexter, uciekaj! , i wypadłem z domu napodjazd w porę, by zobaczyć, jak brązowy samochód rusza z piskiem opon.A potem ogromna dłoń złapała mnie od tyłu i rzuciła na ziemię, zerwał się gorącywiatr i dom Wimble'a zniknął w chmurze płomieni i fruwającego gruzu.22To był propan - powiedział mi detektyw Coulter.Opierałem się o bok karetki iprzykładałem sobie do głowy lód.Moje obrażenia okazały się mimo wszystko lekkie, aleponieważ to ja je odniosłem, wydawały się ważniejsze, niż były w istocie i nie cieszyłem sięani z nich, ani z zainteresowania, które wzbudzałem.Ruina domu Wimble'a tliła się podrugiej stronie ulicy i strażacy wciąż jeszcze rozgrzebywali i dogaszali sterty dymiącychszczątków.Dom nie był doszczętnie zniszczony, ale pośrodku miał dużą wyrwę odfundamentów po dach i bez wątpienia sporo stracił na wartości.W ogłoszeniach będą musielipodać, że jest bardzo przewiewny i do remontu.- Czyli to było tak - zaczął Coulter.- Puszcza gaz z grzejnika w tymdzwiękoszczelnym pomieszczeniu, wrzuca do środka coś, żeby spowodować wybuch, niewiemy jeszcze, co, i ucieka przed wielkim bum.- Coulter urwał i pociągnął duży łyk zwielkiej butelki Mountain Dew.Patrzyłem, jak jego grdyka chodzi w górę i w dół poddwiema grubymi fałdami tłuszczu.Skończył pić, wsadził palec wskazujący do szyjki butelki iwytarł usta przedramieniem, patrząc na mnie tak, jakbym zabraniał mu użyć serwetki.- Jak myślisz, po co miał dzwiękoszczelny pokój? - spytał.Pokręciłem głową, ale przestałem, bo to bolało.- Był montażystą filmów wideo - zauważyłem.- Pewnie potrzebował go donagrywania.- Nagrywania - mruknął Coulter.- Nie krojenia ludzi.- Otóż to - powiedziałem.Coulter pokręcił głową.Najwyrazniej jemu nie sprawiało to bólu, bo nie przestawałprzez dłuższą chwilę, wpatrzony w pogorzelisko.- A ty byłeś tu, bo.? - zagadnął.- Nie bardzo to rozumiem, Dex.I nic dziwnego, że nie rozumiał, skoro robiłem, co w mojej mocy, żeby wymigać sięod odpowiedzi na to pytanie: ilekroć padało, łapałem się za głowę, mrugałem i dyszałem jakw potwornym bólu.Oczywiście wiedziałem, że prędzej czy pózniej będę musiał udzielićzadowalających wyjaśnień; sęk w tym, co powiedzieć, by były zadowalające
[ Pobierz całość w formacie PDF ]