Podobne
- Strona startowa
- Współczesne tendencje w pomocy społecznej i w pracy socjalnej red. Mirosław Grwisński, Jerzy Krzyszkowski
- Belmont Leo, Huzarski Jerzy, Zwycięstwo Romana Dmowskiego
- Dickson Gordon R Smoczy Rycerz T1 Smok i jerzy
- Andrzejewski Jerzy Ciemnosci kryja ziemie
- Andrzejewski Jerzy Lad serca (2)
- Spellman Cathy Cash Malowane wiatrem 01
- Spellman Cathy Cash Malowane wiatrem 02
- Glen Cook Biala Roza (4)
- Dav
- wies w renesansie (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- bezpauliny.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ilekroć gruchnęła wieść, że właśnie jadą, kowal chował mnie w piwnicy, gdzie trzymał kartofle, a sam starał się udobruchać niemieckiego komendanta, obiecując terminowe dostawy płodów i większe kontyngenty zboża.Czasami oba ugrupowania partyzantów napadały na siebie, mordując się wzajem podczas odwiedzin w wiosce, która przemieniała się wówczas w plac boju: terkotały karabiny maszynowe, wybuchały granaty, chaty stawały w płomieniach, porzucone bydło ryczało, konie rżały, półnagie dzieci wyły.Chłopi kryli się po piwnicach, obejmując modlące się żony.Jedynie na pół ślepe, głuche i bezzębne staruchy szły odważnie prosto w ogień karabinów maszynowych; mamrocząc modlitwy i żegnając się rękami powykręcanymi przez artretyzm, przeklinały walczących i wołały o pomstę do nieba.Po bitwie wioska powoli wracała do życia.Chłopi i wyrostki kłócili się o broń, mundury i buty zabitych partyzantów oraz spierali o to, gdzie pochować trupy i kto ma kopać groby.Dni mijały na waśniach, a tymczasem ciała rozkładały się: za dnia obwąchiwały je psy, nocą obgryzały szczury.Pewnej nocy kowalowa zbudziła mnie i kazała uciekać.Ledwo zdążyłem poderwać się z posłania, gdy wokół chaty rozległy się głosy i chrzęst broni.Pobiegłem chyłkiem na strych i, nakrywszy się workiem, przycisnąłem twarz do szpary między deskami, przez którą widać było sporą część obejścia.Stanowczy męski głos rozkazał kowalowi wyjść z chaty.Chwilę później uzbrojeni partyzanci wywlekli półnagiego kowala na podwórze: stanął na środku, drżąc z zimna i podciągając opadające spodnie.Podszedł do niego dowódca w wysokiej czapie na głowie i z gwiaździstymi epoletami na ramionach.O coś pytał.Dobiegły mnie słowa: „.pomagałeś wrogom ojczyzny”.Kowal wyrzucił do góry ręce, zaklinając się w imię Syna i Ducha Świętego, że to nieprawda.Silny cios powalił go na ziemię.Podnosząc się wolno, kowal wciąż przysięgał, że jest niewinny.Któryś z partyzantów oderwał od płotu sztachetę, zamachnął się nią szeroko i walnął kowala w twarz.Kiedy ten upadł, ciężkimi buciorami zaczęli kopać go po całym ciele.Jęczał, zwijając się z bólu, podczas gdy oni pastwili się nad nim.Wykręcali mu uszy, deptali genitalia, miażdżyli obcasami palce.Kiedy jego jęki umilkły, a ciało znieruchomiało, partyzanci wywlekli z chaty dwóch parobków, żonę kowala i szamoczącego się syna.Otworzywszy szeroko drzwi stodoły, przerzucili kobietę i mężczyzn przez dyszel wozu; wisieli na nim brzuchami do dołu, podobni do worków zboża.Następnie partyzanci zdarli z ofiar ubranie i przywiązali im ręce do kostek.Po czym, podwinąwszy rękawy, zaczęli biczować wijące się z bólu ciała stalowymi kablami do sygnalizacji kolejowej.Powietrze aż dudniło od razów spadających z głośnym trzaskiem na wypięte pośladki, a ofiary skręcały się, to kurcząc się, to prężąc, i wyły jak potępieńcy.Drżałem i pociłem się ze strachu.Deszcz razów nie ustawał.Teraz zawodziła już tylko kowalowa, podczas gdy partyzanci żartowali sobie z jej chudych, krzywych ud.Ponieważ wciąż jęczała, odcięli ją od dyszla i rzucili na wznak; białe piersi zwisły jej na boki.Chłostali ją z zapałem dalej: crescendo ciosów smagało brzuch kobiety, aż ściemniał od strużek krwi.Wreszcie i ona znieruchomiała.Oprawcy włożyli kurtki i pomaszerowali do chaty, gdzie zaczęli demolować meble i grabić, co popadnie.Weszli na strych i mnie znaleźli.Trzymając za kark, obracali mnie na wszystkie strony, okładali pięściami i szarpali za włosy.Z miejsca zdecydowali, że jestem cygańskim przybłędą.Zastanawiali się głośno, co ze mną zrobić.Jeden uznał, że najlepiej odstawić mnie na niemiecki posterunek odległy o kilkanaście wiorst.Twierdził, iż powinno to dobrze usposobić komendanta do mieszkańców wsi, która spóźniała się z obowiązkowymi dostawami.Inny poparł ten pomysł, dodając, że przez jednego cygańskiego zasrańca Niemcy mogą spalić całą wioskę.Związano mi ręce, nogi i wyniesiono mnie na zewnątrz.Partyzanci wezwali dwóch chłopów i zaczęli im coś tłumaczyć, wskazując palcami w moją stronę.Wieśniacy słuchali posłusznie, służalczo kiwając głowami.Wsadzono mnie na wóz i przymocowano sznurem do poprzecznej żerdzi.Chłopi usiedli na koźle i ruszyliśmy w drogę.Partyzanci eskortowali wóz przez część trasy, kołysząc się swobodnie w siodłach i dzieląc pożywieniem, które zabrali z wioski.Kiedy wjechaliśmy w gęsty las, znów powiedzieli coś chłopom, po czym zacięli konie i znikli wśród drzew.Znużony piekącym słońcem i niewygodną pozycją, zapadłem w drzemkę.Śniło mi się, że jestem wiewiórką przycupniętą w ciemnej dziupli i drwiącym wzrokiem obserwuję świat rozciągający się poniżej.Nagle przemieniłem się w konika polnego o długich, sprężystych odnóżach, na których przeskakiwałem ogromne połacie ziemi.Czasami, jakby poprzez mgłę, docierały do mnie głosy woźniców, rżenie konia i skrzypienie kół.Do stacji kolejowej dojechaliśmy późnym popołudniem.Natychmiast otoczyli nas niemieccy żołnierze w wypłowiałych mundurach i spękanych butach.Chłopi pokłonili im się, wręczając kartkę napisaną przez partyzantów.Kiedy wartownik poszedł sprowadzić oficera, żołnierze przysunęli się do wozu; gapili się na mnie, wymieniając jakieś uwagi.Jeden z nich, starszawy, któremu upał wyraźnie dawał się we znaki, miał na nosie okulary zaparowane od potu.Oparty o wóz, przypatrywał mi się uważnie, choć beznamiętnie, wodnistymi, niebieskimi oczami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]