Podobne
- Strona startowa
- Kazantzakis Nikos Ostatnie kuszenie Chrystusa (SC
- Rozbudowa i naprawa komputerów Helion PL
- Flawiusz Wojna Zydowska
- Alice Clayton Nie mów mi co mam robić. Tom 3
- Rendez vous ze smiercia v10
- Cook Robin Wstrzas
- Herbert Frank Heretycy Diuny (3)
- Robert Jordan Smok Odrodzony
- Potocki Jan Rekopis znaleziony w Saragossie (2)
- Grisham John Obronca ulicy (SCAN dal 811)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oknaszczecin.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wstał, narzucił na biskupa koc i poprawił mu poduszkę.— Słyszałem kiedyś o siedemdziesięciu siedmiu rodzajach szaleństw, to jest siedemdziesiąte ósme.Wstawał świt, odezwała się sygnaturka.Wychyliłem się przez okienko i zobaczyłem wychudłego mnicha w długim, czarnym welonie na głowie, który wolno okrążał dziedziniec, uderzając młoteczkiem w podłużne drewienko, wydające niezwykle melodyjny, dźwięk.Pełen słodyczy i harmonii, nawołujący głos sygnaturki płynął z powiewem poranka.Słowik zamilkł, a wśród drzew zaczęły ćwierkać zbudzone ptaki.Wsłuchiwałem się w urocze, pełne wdzięku wołanie sygnaturki i myślałem o tym, że to, co wzniosłe, nawet chyląc się do upadku może zachować budzącą szacunek i pełną szlachetności formę zewnętrzną.Dusza ulatuje, lecz pozostawia swoje siedlisko, które długo kształtowała jak perłopław swą ozdobną muszlę.Myślę, że takimi pustymi muszlami są widniejące w gwarnych miastach, gdzie nikt nie pamięta o Bogu, wspaniałe katedry, podobne prehistorycznym zwierzętom, z których pozostał tylko szkielet, zżarty przez słońce i deszcze.Ktoś zapukał do drzwi naszej celi.Usłyszeliśmy gardłowy głos ojca ochmistrza:— Wstawajcie! Czas na Jutrznię, bracia!Zorba wybuchnął.— Co to były za strzały w nocy! — wrzasnął, nie panując nad sobą.Czekał przez chwilę.Cisza.Mnich musiał jednak jeszcze stać pod drzwiami, bo słyszeliśmy jego astmatyczne sapanie.Zorba tupnął.— Kto strzelał? Hej, mnichu! — krzyknął znowu.Usłyszeliśmy pośpiesznie oddalające się kroki.Zorba jednym susem znalazł się przy drzwiach i otworzył je.— Banda idiotów! — warknął i splunął za umykającym mnichem.— Popi, mnisi, mniszki, kościelni i zakrystianie, gwiżdżę na was wszystkich! — i splunął znowu.— Jedźmy stąd — rzekłem.— Tu pachnie krwią.— Żeby tylko krwią! — ryknął Zorba.— Idź na Jutrznię, szefie, jeśli masz ochotę.Ja tu powęszę, spróbuję dowiedzieć się czegoś.— Jedźmy stąd — powtórzyłem, pełen obrzydzenia.— A ty bądź łaskaw nie pchać palca między drzwi.— Właśnie że wepchnę, szefie.Chwilę myślał i uśmiechnął się złośliwie.— Do kata, nieźle nam się diabeł przysłużył — powiedział.— Sądzę, że dobijemy targu.Wiesz, szefie, ile klasztor może zapłacić za ten strzał? Siedem tysięcy!Wyszliśmy na dziedziniec.Woń kwitnących drzew, słodycz poranka, rajska błogość.Zachariasz czatował na nas, wybiegł i chwycił Zorbę za ramiona.— Bracie Canavaro — szepnął drżącym głosem.— Chodź.Musimy iść.— Co to był za strzał? Zabito kogoś? No mów, mnichu, bo ci kark skręcę!Zakonnik zadrżał nerwowo.Rozejrzał się lękliwie dookoła.Dziedziniec był pusty, cele zamknięte, z otwartego kościoła płynęła falami melodia.— Chodźcie za mną obaj.— wymamrotał.— Sodoma i Gomora!Skradając się pod murem, przeszliśmy dziedziniec i wydostaliśmy się z ogrodu.Nie dalej niż sto metrów za klasztorem znajdował się cmentarz.Weszliśmy.Minęliśmy groby.Zachariasz pchnął drzwiczki od kaplicy i wszedł pierwszy, my za nim.Pośrodku na słomianej macie spoczywało spowite habitem ciało.U wezgłowia i u stóp zmarłego płonęły świeczki.Pochyliłem się.— To ten młodziutki zakonnik — szepnąłem z przerażeniem.— Jasnowłosy nowicjusz ojca Dometiosa.Na drzwiczkach prezbiterium lśnił wizerunek Michała Archanioła w czerwonych sandałach, z rozwiniętymi skrzydłami i nagim mieczem w dłoni.— Michale Archaniele! — krzyknął Zachariasz.— Rzuć płomienną żagiew i spal ich! Zstąp z obrazu, Michale Archaniele! Poraź ich swym mieczem! Czyżbyś nie słyszał strzału?.— Kto go zabił? Kto? Dometios? Gadaj, brodaty koźle!Mnich wyrwał się z rąk Zorby i padł na twarz przed archaniołem.Trwał tak nieruchomo przez chwilę, jakby nasłuchiwał podniósłszy głowę, wybałuszywszy oczy i rozwarłszy usta.Nagle zerwał się rozpromieniony.— Spalę ich! — oświadczył tonem decyzji.— Archanioł poruszył się.Widziałem to.Dał mi znak.Podszedł do obrazu i przylgnął grubymi wargami do miecza archanioła.— Bogu niech będzie chwała — rzekł.— Ulżyło mi.Zorba znowu chwycił mnicha za ramię.— Chodź tu, Józefie, chodź i zrób, co ci każę.Do mnie zaś powiedział:— Daj pieniądze, szefie, ja sam podpiszę dokumenty.Jesteś tu jak owieczka wśród wilków.Pożrą cię.Pozwól mi działać samemu.Nie martw się, mam ich wszystkich w garści.W południe wyruszymy z lasem w kieszeni.No, chodźmy, Zachariaszu.Ruszyli szybko w stronę klasztoru.Poszedłem przejść się w cieniu.Słońce było już wysoko, ale na liściach perliła się rosa.Obok mnie przefrunął drozd, siadł na gałęzi dzikiej gruszy, zatrzepotał długim ogonem, otworzył dziób i spojrzawszy na mnie, kilkakrotnie zagwizdał, jakby chciał mnie wyśmiać.Poprzez sosny dojrzałem na dziedzińcu wychodzących szeregiem przygarbionych mnichów w czarnych welonach spadających na ramiona.Nabożeństwo skończyło się, wracali do refektarza.“Jaka szkoda — pomyślałem — że duch już nie ożywia tej surowej ascezy".Byłem zmęczony, źle spałem, położyłem się więc na trawie.Powietrze przepojone było wonią leśnych fiołków, rumianku, żarnowca i szałwii.Owady brzęcząc zaspokajały swój głód, kryjąc się w kwiatach, z których wysysały nektar
[ Pobierz całość w formacie PDF ]