Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Chalker Jack L Polnoc przy studni dusz (SCAN d
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.3 (SCAN dal 802)
- Clarke Arthur C Ogrod ramy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartakus.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cisza.Horyzont pękł na dwoje przedzielony cienką linią złotego światła, bijącą jakby ze szpary pod wielkimi drzwiami.Chociaż statek pozostawał w mroku, obszar ponad złotą linią zaczął cofać się na podobieństwo kurtyny podnoszonej w gigantycznym teatrze.I teraz, choć nadal nie widzieli siebie nawzajem, mogli podziwiać szeroki pas złota przechodzący tajemnicze metamorfozy.- Co to jest, Corumie?- Nie wiem, Rhalino.A ty wiesz, Jhary?- Może to domena Kosmicznej Równowagi.Neutralne terytorium, na którym, jak kiedyś, ani bogowie, ani śmiertelnicy nie przebywają bez rzeczywiście istotnego powodu.- A czy my dostaliśmy się tutaj przypadkiem?- Nie wiem.Oto co potem zobaczyli.Wszystko było wielkie, ale zachowywało proporcje.Przez pustynię pod białym i purpurowym niebem poganiał konia jeździec o rozwianych mlecznobiałych włosach.Jego oczy były czerwone, a skóra biała jak kość słoniowa.Fizycznie przypominał nieco Vadhagha, gdyż miał taką samą, niepodobną do ludzkiej twarz.Był albinosem, ubranym na czarno, w niezwykłej zbroi, której każdą część pokryto precyzyjną, wspaniałą mozaiką wzorów rytych w metalu, w wielkim hełmie na głowie i z czarnym mieczem u boku.Teraz jeździec nie siedział już na koniu.Jechał na czymś, co przypominało stwory, przed którymi dopiero co umknęli, na latającej bestii, na smoku.Czarny miecz ściskał w dłoni.Oręż promieniował mrokiem.Postać jechała na smoku niczym na rumaku, w siodle, ze stopami w strzemionach, przypasana była jednak do siodła, by nie spaść.Krzyczała coś.Poniżej były inne smoki, najwyraźniej pobratymcy ujeżdżanego.Zajęte były walką powietrzną z bezkształtnymi potworami o paszczach waleni.Zielona mgła przepływała gęstymi falami, aż wreszcie przesłoniła scenę walki.Po chwili dojrzeli zarysy gigantycznego zaniku wzlatującego w górę i formującego się jednocześnie na ich oczach.Pojawiały się blanki, wieżyczki, wieże.Jeździec na smoku skierował bestię ku budowli.Obaj wypuścili z ust ognisty jad, kierując go na mury.Za nimi podążali następni.Statek minął płonący zamek i nadleciał nad falującą równinę.Stały na niej wszystkie demony i wszystkie kalekie duchem stwory Chaosu, uszykowane jak do bitwy.Byli tutaj i bogowie, wszyscy co do jednego Książęta Piekieł - Malohin, Xiombarg, Zhotra, także Chardos Żniwiarz o monstrualnej, bezwłosej głowie, który zataczał półkola kosą.Był też najstarszy z bogów, Slortar Stary, smukły i piękny jak szesnastolatek.Na tę właśnie potężną formację nacierał jeździec na smoku.Zniknęli.Znów jad ognisty trysnął, i znów zapłonęło złote światło.- Co widzieliśmy? - szepnął Corum.- Nie wiesz, Jhary?- Wiem.Byłem tutaj - lub będę.Widzieliśmy inną epokę, inny wymiar.Największą bitwę między Ładem a Chaosem, bogami a śmiertelnikami, jakiej kiedykolwiek byłem świadkiem.Ten o białej twarzy to jeden z tych, którym służyłem, zmieniając bohaterów.Zwany jest Elrikiem z Melnibone.- Wspominałeś już o nim, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy.- On też, podobnie jak ty, jest bohaterem wybranym przez przeznaczenie, by walczyć o zachowanie równowagi.- W głosie Jharego brzmiał smutek.- Pamiętam jego przyjaciela, Moongluma, ale Moonglum nie pamięta mnie.Corum uznał, że ta ostatnia uwaga nie ma sensu.- A jakie to wszystko może mieć znaczenie dla nas?- Nie wiem.Spójrzcie, oto nowa scena.Było to miasto na równinie.Corum zdał sobie sprawę, że zna je, chociaż uprzytomnił sobie równocześnie, że nigdy go nie widział.Nie było podobne do żadnego z miast Bro--an-Vadhaghu ani Lywm-an-Eshu.Było proste i wspaniałe, wzniesione z białego marmuru i czarnego granitu.Oblegano je właśnie.Na murach widniała srebrnolufa broń skierowana na nacierających - wielką hordę konnicy i piechoty, która w oddali rozbiła swe namioty.Atakujący zakuci byli w masywne zbroje, obrońcy zaś nosili tylko lekkie osłony.I oni też, podobnie jak ten, którego Jhary nazwał Elrikiem, byli bardziej podobni do Vadhaghów niż do jakichkolwiek innych śmiertelników.Corum zaczaj się zastanawiać, czyżby rzeczywiście Vadhaghowie zamieszkiwali aż tak wiele wymiarów?Do biało-czarnych murów miasta podjeżdżał od strony obozu jeździec w obszernej zbroi.Zawołał coś i w końcu brama otwarła się, by go wpuścić.Widzowie nie mogli dostrzec jego twarzy.Scena znów się odmieniła.Teraz, o dziwo, ci, którzy atakowali miasto, bronili murów innego.Przez mgnienie oka widać było straszliwą masakrę.Ludzi niszczyła broń daleko doskonalsza od tej, którą posiadał lud z Gwras-cor-Gwrysu, całym mordowaniem zaś kierował osobnik z ich własnego rodzaju.Obraz zniknął.Wróciło czyste, złote światło.- Erekose - mruknął Jhary.- Te sceny zaczynają nabierać sensu.Chyba Kosmiczna Równowaga chce nam coś przekazać.Ale związki pomiędzy tym wszystkim są dość złożone i moja biedna głowa nie może tego objąć.- Powiedz coś o nich, proszę - rzucił Corum w ciemność, sam wpatrując się nadal w złote światło.- Nie ma o czym mówić.Wiesz już, że jestem Kompanem Bohaterów i że jest tylko jeden Bohater i jeden tylko Kompan, ale nie zawsze się znamy i nie zawsze też znamy nasz los.Okoliczności się zmieniają, ale zasadnicze przeznaczenie jest jasne i stałe.Brzemieniem Erekosego było to, że musiał pamiętać wszystkie swoje pozostałe wcielenia, również te, które miały dopiero nadejść
[ Pobierz całość w formacie PDF ]